Poniedziałkowy atak na pasażerów pociągu to sygnał ostrzegawczy dla służb, które do tej pory nieźle radziły sobie z zagrożeniem. Afgańczyk, który w poniedziałek wieczorem przy użyciu noża i siekiery ranił czterech pasażerów lokalnego pociągu w okolicach Würzburga, miał w swoim pokoju ręcznie malowaną flagę samozwańczego Państwa Islamskiego, a podczas ataku wykrzykiwał „Allahu akbar!” (Bóg jest wielki!).
Napad wywołał pytania, czy Niemcy rzeczywiście są bezpieczniejszym państwem niż Francja, jeśli chodzi o ryzyko zamachów terrorystycznych.
Siedemnastoletni napastnik, który ostatecznie zginął od kul policjantów, przyjechał do Niemiec w 2014 r. i otrzymał azyl. Mieszkał w rodzinie zastępczej. Policja ustala na razie, czy wcześniej dał się poznać jako człowiek o radykalnych poglądach. Joachim Herrmann, minister spraw wewnętrznych Bawarii, w której doszło do ataku, przyznał, że funkcjonariusze nie są w stanie w pełni zadbać o bezpieczeństwo pasażerów kolei. – Nie da się umieścić policjanta w każdym pociągu – wskazywał.
To już drugi podobny akt w ciągu ostatnich tygodni. Pod koniec czerwca mówiący – jak to określono – łamanym niemieckim mężczyzna zaatakował pistoletem gazowym kino w Viernheim w niemieckiej Hesji. Napastnik wziął zakładników. Po dwóch godzinach został zastrzelony przez policyjnych antyterrorystów. Od drażniącego gazu poszkodowanych zostało około 25 osób. Jak podaje RMF FM, policjanci nieoficjalnie mówili, że nie wiążą ataku z terroryzmem, a raczej z działaniem niezrównoważonego psychicznie samotnego wilka.
Niemcy są postrzegane jako państwo relatywnie bezpieczne. Tamtejsze służby są chwalone za dobrą koordynację działań, nie tylko między różnymi urzędami, lecz także między poziomem federalnym i krajowym. Koordynację ułatwia powołane w 2004 r. Połączone Centrum Antyterrorystyczne (GTAZ). Z drugiej strony służby specjalne są ściśle oddzielone od policji, czego wymaga niemiecka konstytucja. To skutki traumy z czasów III Rzeszy, gdy tajna policja (Gestapo) była głównym narzędziem represji tak w Niemczech, jak i na terenach okupowanych.
Jak pokazały doświadczenia francuskie, taki rozdział w krytycznej sytuacji może jednak ułatwić terrorystom działania. Oficjalne dane MSW wskazują na wzrost liczby radykalnie nastawionych islamistów. Między 2013 a 2015 r. liczba salafitów zwiększyła się z 5500 do 8350 osób. Wśród nich jest 1040 członków Bractwa Muzułmańskiego, 950 sympatyków Hezbollahu, 300 – Hamasu, a do tego „trudna do oszacowania” liczba zwolenników Al-Kaidy i Państwa Islamskiego. Jak mówił swego czasu były szef Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) Heinz Fromm, „nie każdy salafita jest terrorystą, ale prawie każdy terrorysta jest salafitą albo utrzymuje z nimi kontakty”.
Równolegle urzędnicy odnotowali więcej ataków skrajnej prawicy wymierzonych w cudzoziemców. Liczba przestępstw na tle ksenofobicznym tylko w ciągu roku wzrosła z 512 do 918. Rosnące poczucie zagrożenia w środowiskach imigranckich również nie pozostaje bez wpływu na ich radykalizację. Od 2012 r. około 800 muzułmanów wyjechało, by walczyć w Syrii i Iraku; o tylu przynajmniej wie kontrwywiad. BfV podaje też, że z tej liczby nad Ren wróciło ponad 200 osób. W Niemczech są więc osoby mające doświadczenie kontaktów z Państwem Islamskim, choć do tej pory nie udało im się zorganizować żadnego spektakularnego ataku. To także zasługa specsłużb, które od ataków na Nowy Jork z 11 września 2001 r. udaremniły siedem prób zamachu na szeroką skalę.
MSW nie ukrywa, że po atakach we Francji (raport został upubliczniony po jesiennych atakach na Paryż, ale przed Niceą) ryzyko podobnych aktów terroru w Republice Federalnej wzrosło. Niepokoju nie poprawia tajemnicza dymisja Gerharda Schindlera, szefa odpowiadającej m.in. za infiltrowanie terrorystów Federalnej Służby Wywiadowczej (BND), który odszedł ze stanowiska 1 lipca. Media wiązały jego dymisję z aferą wokół współpracy z Amerykanami przy podsłuchiwaniu obywateli Niemiec, która wybuchła w 2013 r. Rzecznikowi rządu zdarzały się też w przeszłości komentarze oskarżające BND o „braki techniczne i organizacyjne”. Oficjalnie jednak po odsunięciu Schindlera Berlin nabrał wody w usta.