AMERYKA PŁD. Inicjatorzy wniosku o impeachment zarzucają Dilmie Rousseff, że nadwyżkę w budżecie państwa osiągnęła dzięki kreatywnej księgowości
Nadchodzi dzień prawdy dla Dilmy Rousseff. W niedzielę po południu niższa izba parlamentu Brazylii będzie głosować wniosek o usunięcie prezydent ze stanowiska w związku z zarzutami fałszowania danych o stanie gospodarki, a po tym jak poparcie dla niej wycofały kolejne dwie partie koalicyjne, szanse na to są spore.
Procedura impeachmentu w ostatnich dniach przyspieszyła. W poniedziałek parlamentarna komisja zarekomendowała rozpatrzenie wniosku. Jutro rozpocznie się debata, a na niedzielę zaplanowane jest głosowanie. Równocześnie zwolennicy i przeciwnicy prezydent zabiegają o głosy niezdecydowanych. Poprzeczka jest zawieszona wysoko, bo wniosek musi uzyskać poparcie dwóch trzecich członków Izby Deputowanych, czyli 342 spośród 513 osób. Jeśli się to nie uda, sprawa automatycznie jest zamykana, jeśli się uda – wniosek trafia do Senatu, gdzie wystarczy już tylko bezwzględna większość (41 z 81 głosów).
Gdyby w Senacie zabrakło głosów, również to kończy sprawę. Jeśli wyższa izba poprze wniosek, prezydent zostanie zawieszona na 180 dni, podczas których obowiązki będzie sprawował wiceprezydent, zaś w Senacie odbywać się będzie sąd nad nią. Po jego zakończeniu senatorowie zagłosują ponownie, ale do stałego usunięcia Rousseff ze stanowiska potrzebna będzie większość dwóch trzecich – jeśli się to nie uda, zostanie na nie przywrócona. W praktyce wygląda to tak, że jeśli w Izbie Deputowanych wniosek przejdzie, senatorowie raczej też go poprą, najważniejsze jest zatem niedzielne głosowanie.
A tu sprawy z punktu widzenia Rousseff wyglądają niepokojąco. Po tym, jak w marcu z koalicji wycofało się największe ugrupowanie – Partia Brazylijskiego Ruchu Demokratycznego (PMDB) – w jej ślady zaczęły iść kolejne. We wtorek poparcie dla impeachmentu ogłosiły dwa inne ugrupowania wchodzące do niedawna w skład koalicji – Partia Postępowa i Partia Republikańska. Przed deklaracją pierwszej z nich za odsunięciem prezydent zamierzało głosować 300 deputowanych, bronić jej zamierza 125, zaś 88 było niezdecydowanych. Wprawdzie nie wszystkie frakcje wprowadzą dyscyplinę w głosowaniu, ale i tak wygląda na to, że granica 342 głosów jest osiągalna.
Inicjatorzy wniosku zarzucają Rousseff, że w 2014 r. zaaprobowała fikcyjne pożyczki z państwowych banków do budżetu państwa, by w ten sposób wykazać w nim nadwyżkę. Brazylijskie rządy są zobligowane do osiągnięcia wyznaczonej przez parlament nadwyżki w budżecie, a ponieważ w związku ze spadkiem cen surowców i towarów rolnych od 2011 r. gospodarka kraju zaczęła spowalniać, wypełnianie tego zadania stawało się coraz trudniejsze. Ta fikcyjna nadwyżka sugerowała, że gospodarka jest w lepszej kondycji, niż była w rzeczywistości, co pomogło jej wygrać kolejne wybory i pozostać na drugą kadencję. Rousseff odpowiada, że wielu poprzednich prezydentów stosowało taką samą kreatywną księgowość i nikt nie został z tego powodu pociągnięty do odpowiedzialności. – Oni w otwarty sposób, w świetle dnia konspirują, żeby podważyć pozycję legalnie wybranej prezydent – oświadczyła we wtorek Rousseff.
Nie wymieniła ona żadnych nazwisk, ale jasno zasugerowała, że przywódcami tego spisku są jej zastępca Michel Temer oraz przewodniczący Izby Deputowanych Eduardo Cunha, czyli osoby pierwsze w kolejce do sukcesji w przypadku impeachmentu. Obaj należą do tej samej partii PMDB, czyli tej, która jako pierwsza wycofała się z koalicji. Problem polega na tym, że Temerowi również grozi procedura impeachmentu z tego samego powodu, co Rousseff, zaś wobec Cunhi i przewodniczącego Senatu Renana Calheirosa – który jest człowiekiem numer cztery w państwie i również należy do PMDB – toczą się postępowania w związku z zarzutami korupcyjnymi. To pokazuje, jak zepsuta jest brazylijska polityka.
Nawet gdyby przyjąć linię obrony Rousseff, że zarzuty są tylko kruczkiem prawnym służącym do jej usunięcia, nie zmienia to tego, że wiele osób – zarówno zwykłych Brazylijczyków, jak i przedsiębiorców – ucieszy się z takiego scenariusza. Bo to, że brazylijska gospodarka znajduje się w fatalnej kondycji, jest niezaprzeczalne, a za ten stan w dużej mierze odpowiada obecna prezydent. W 2015 r. PKB zmniejszył się o 3,8 proc., co jest najgorszym wynikiem od 1990 r., inflacja na koniec zeszłego roku sięgnęła 10,8 proc., co oznacza, że była najwyższa od 12 lat, bezrobocie wzrosło do 9 proc., real stracił w zeszłym roku jedną trzecią swojej wartości w stosunku do dolara, a wszystkie trzy wielkie agencje ratingowe obniżyły noty obligacji do poziomu śmieciowego.
Na domiar złego w grudniu odszedł z rządu minister finansów Joaquim Levy, który był postrzegany jako człowiek mogący przeprowadzić niezbędne reformy, a cały ten kryzys ma miejsce pomiędzy dwiema wielkimi imprezami – piłkarskimi mistrzostwami świata w 2014 r. i igrzyskami olimpijskimi w sierpniu tego roku – które miały stać się dla gospodarki impulsem rozwojowym. Z punktu widzenia gospodarki zastąpienie Rousseff Temerem byłoby dobre, bo skończyłoby trwający od kilku miesięcy okres niepewności, a poza tym centrowa PMDB jest bardziej przyjazna biznesowi niż lewicowo-populistyczna Partia Pracujących obecnej prezydent. Gorzej, jeśli za kilka miesięcy całą procedurę trzeba będzie powtarzać i okaże się, że w obecnej brazylijskiej elicie właściwie nie ma polityków nieuwikłanych w afery.©?