Głosowanie nie spełnia demokratycznych standardów, ale reżim w Damaszku będzie je przedstawiał jako dowód, że ma kontrolę nad krajem.
To, że partia Baszara al-Asada wygra dzisiejsze wybory parlamentarne w Syrii, jest bardziej niż oczywiste, bo nawet gdyby w kraju nie toczyła się wojna domowa, głosowanie nie będzie spełniać demokratycznych standardów. Ale syryjski prezydent odniesie w nich zwycięstwo podwójne, bo wzmocnią one jego pozycję w czasie rozpoczynającej się tego samego dnia następnej rundy rozmów pokojowych.
Jedyną rzeczą, którą można powiedzieć w obronie wyborów, jest to, że nie zostały rozpisane ad hoc, lecz przeprowadzane są w konstytucyjnym terminie, prawie cztery lata po poprzednich. Ale odbywają się one tylko na terytorium kontrolowanym przez siły rządowe, czyli na jednej trzeciej powierzchni kraju, którą zamieszkuje mniej więcej dwie trzecie syryjskiej ludności. Jednak biorąc pod uwagę, że w efekcie trwającej od ponad pięciu lat wojny domowej około 12 mln Syryjczyków, więcej niż połowa, musiało opuścić swoje domy, z czego prawie 4 mln uciekły za granicę, wiarygodność spisów wyborców jest znikoma.
Także uczciwość procesu wyborczego pozostawia wiele do życzenia. Formalnie, podobnie jak te sprzed czterech lat, wybory są otwarte dla wszystkich sił politycznych i nawet w ostatnich dniach w miastach kontrolowanych przez reżim Asada trwała kampania. Wybory w 2012 r. były pierwszymi od 40 lat, w których mogła startować opozycja, co władze mocno akcentowały jako demokratyczną reformę. Ale jej kandydaci nadal musieli być zaaprobowani przez komisje wyborcze. Na dodatek połowa miejsc w parlamencie jest zarezerwowana dla robotników i chłopów, którzy oficjalnie są niezależni, a w praktyce zwykle popierają obóz władzy, zaś ordynacja wyborcza sprzyja dużym ugrupowaniom, czyli rządzącej partii Baas (w wyborach tworzy ona wraz z kilkoma mniejszymi partiami Narodowy Front Postępu).
Efekt był taki, że opozycja zdobyła w 250-osobowym parlamencie tylko sześć mandatów. Teraz główne siły syryjskiej opozycji wzywają, by bojkotować głosowanie. Mimo że o miejsca w Zgromadzeniu Ludowym ubiega się prawie 12 tys. kandydatów, w trakcie kampanii nie było słychać krytyki wobec Asada, który ponosi dużą część odpowiedzialności za obecną sytuację. – Przeprowadzanie wyborów w Syrii jest w najlepszym wypadku przedwczesne i nie będzie odzwierciedlać woli narodu syryjskiego – oświadczył w poniedziałek Mark Toner, rzecznik amerykańskiego Departamentu Stanu. Była to jedna z łagodniejszych wypowiedzi, bo francuski prezydent François Hollande nazwał organizowanie głosowania działaniem zupełnie nierealistycznym i prowokacyjnym.
Nawet jeśli wybory będą niewiarygodne, a zdecydowana większość świata nie uzna ich wyników, to Baszar al-Asad ma powody, by je mimo wszystko przeprowadzać. Po pierwsze, samo to, że głosowanie się odbywa w przewidzianym terminie, będzie podawał jako dowód na ciągłość i skuteczność sprawowanej przez siebie władzy, szczególnie że to już czwarte ogólnokrajowe głosowanie od czasu, kiedy w marcu 2011 r. rozpoczął się konflikt – przed wyborami parlamentarnymi z 2012 r. odbyło się referendum konstytucyjne, zaś w 2014 r. wybory prezydenckie, zakończone oczywiście zwycięstwem Asada (choć w odróżnieniu od jego dwóch poprzednich wygranych nie był przynajmniej jedynym kandydatem).
Po drugie, zwycięstwo popierającej go koalicji syryjski prezydent będzie przedstawiał jako dowód, że większość Syryjczyków nadal go popiera. – Rząd chce w ten sposób udowodnić, że stoi na czele demokratycznego, konstytucyjnego państwa. Ale Syryjczycy wiedzą, że to głównie rząd jest odpowiedzialny za zniszczenia kraju – oświadczył Munsir Kadam, rzecznik Narodowego Komitetu Koordynacyjnego na rzecz Zmian Demokratycznych, jednej z głównych organizacji syryjskiej opozycji.
Sytuacja Baszara al-Asada i jego widoki na przyszłość wyglądają lepiej niż jeszcze kilka miesięcy temu. W czasie gdy Syryjczycy, właściwie ich część, będą głosować w wyborach, w Genewie będzie się zaczynać druga runda rozmów pokojowych. Głównym tematem będzie uzgodnienie planu na okres przejściowy, a najważniejszym punktem spornym pozostaje w nim właśnie los syryjskiego prezydenta. Ale jego natychmiastowe odejście, co jeszcze w zeszłym roku – przed włączeniem się Rosji w syryjski konflikt – dla Zachodu i syryjskiej opozycji było sprawą kluczową, obecnie nie jest już nawet rozpatrywane. Dzisiejsze władze w Damaszku zapewne znajdą się w rządzie tymczasowym.
Zgodnie z przyjętą w grudniu rezolucją Rady Bezpieczeństwa ONZ w ciągu 18 miesięcy od uzgodnienia rządu przejściowego powinna zostać napisana nowa konstytucja, a potem odbyć się nowe wybory parlamentarne. Ale negocjatorzy z ramienia syryjskiego reżimu, zgadzając się na dopuszczenie opozycji do władzy, uważają, że to obecne władze będą odgrywały dominującą rolę w okresie przejściowym. A do wzmocnienia tego stanowiska w negocjacjach będą się posługiwać wynikami dzisiejszych wyborów. Na dodatek uważają one, że Asad powinien mieć prawo startu w następnych wyborach prezydenckich, szczególnie gdyby miały one zostać przyspieszone, czyli odbyć się przed 2021 r. O możliwości wcześniejszych wyborów prezydenckich mówił pod koniec marca sam Asad, i raczej nie chodzi mu o to, by w nich nie startować.
Zachód się obawia, że syryjskie władze z poparciem Rosji i Iranu będą chciały wzmocnić swoją pozycję negocjacyjną nie tylko wyborami. Od końca lutego w Syrii trwa kruchy rozejm, który zawarty został przez wszystkich uczestników konfliktu poza Państwem Islamskim i Frontem an-Nusra, i od tego czasu natężenie walk spadło. Ale w niedzielę syryjski premier Wail al-Halki oświadczył, że siły rządowe z pomocą rosyjskich partnerów gotowe są do podjęcia ofensywy w celu odzyskania kontroli nad Aleppo. W ostatnich dniach walki wokół największego miasta w Syrii z bojownikami Państwa Islamskiego i Frontu an-Nusra mocno się nasiliły i Stany Zjednoczone obawiają się, że mogą one zostać wykorzystane także do rozprawy z siłami syryjskiej opozycji. To wzmocniłoby pozycję reżimu, ale zarazem groziłoby, że wynegocjowany z takim trudem rozejm się załamie. Opozycja już trzy dni temu alarmowała, że wisi on na włosku.
W syryjskiej wojnie domowej, która wybuchła na fali prodemokratycznych demonstracji w krajach Bliskiego Wschodu, zginęło według różnych szacunków od 270 tys. do 470 tys. ludzi, a ponad połowa z liczącej przed wojną 21 mln ludzi populacji kraju musiała opuścić domy.
Wybory odbywają się tylko na terytorium kontrolowanym przez siły rządowe