Na kilka miesięcy przed ważnymi wydarzeniami: Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie i szczytem NATO w Warszawie, Najwyższa Izba Kontroli (NIK) przedstawiła wyniki kontroli sprawdzającej reakcje policji na otrzymywane zgłoszenia.

Teoretycznie wszystko jest w porządku – w czasie kontroli przeprowadzonych w 42 jednostkach (m.in. Komenda Główna Policji, części komend wojewódzkich, miejskich i powiatowych z 6 województw) nie stwierdzono jakichś szczególnych zaniedbań czy opieszałości ze strony funkcjonariuszy, a ich działania z reguły były adekwatne do zaistniałego zdarzenia.

Wątpliwości kontrolerów wzbudziły jednak dane dostarczone przez policjantów, zwłaszcza te dotyczące czasu reakcji na zgłoszenia. Niektóre wyniki były wręcz podejrzanie dobre. Wszystkiemu winien okazał się archaiczny system ewidencjonowania zgłoszeń (tzw. System Wspomagania Dowodzenia – SWD, wprowadzony zaledwie trzy lata temu) i przyjęty sposób liczenia czasu reakcji przez policjantów.

„Dyżurni, wobec koniecznos´ci ręcznego wpisywania danych o przyjęciu zgłoszenia do SWD, najpierw zajmowali się poszukiwaniem patrolu i kierowaniem go na miejsce zdarzenia, a dopiero potem przystępowali do rejestracji w systemie. Czas reakcji był więc liczony od momentu wpisania danych do SWD, a nie od momentu zakon´czenia rozmowy ze zgłaszającym. Ten sposób działania powodował, że czas reakcji na zdarzenie, który jest jednym z mierników skutecznos´ci działania policji, był często zaniżany” – stwierdza NIK.

Konkretne przykłady? W jednej z komend w Krakowie średni czas reakcji policjantów w 2013 r. wyniósł 18 minut 19 sekund. W kolejnym roku było jeszcze lepiej – 15 minut 21 sekund. Rzeczywistość okazała się inna – z odsłuchanych rozmów telefonicznych wynika, że czas reakcji wyniósł około 23 minuty (a więc opóz´nienie w rejestracji zgłoszen´ wyniosło ok. 7–8 min). To jednak nic w porównaniu z komendą powiatową w Myśliborzu. Tam średni czas reakcji zarejestrowany w SWD wynosił 5 minut 9 sekund dla terenu miejskiego i 9 minut 48 sekund dla terenu wiejskiego. Jednak w wyniku odsłuchanych nagran´ ustalono, że rzeczywiste czasy reakcji były s´rednio o ponad 14 minut dłuższe. W sumie zaniżanie czasu reakcji stwierdzono w 16 z 24 skontrolowanych jednostek policji, które miały rejestratory rozmów i służby dyżurne.

Komenda Główna Policji bagatelizuje zarzuty NIK. – Dla osoby zgłaszającej interwencję istotnym elementem jest czas fizycznego przybycia patrolu policji na miejsce zdarzenia i skuteczne działanie policjantów na miejscu interwencji – mówi nam mł. insp. Marcin Szyndler, rzecznik prasowy KGP.

DGP

Funkcjonariuszy broni też Andrzej Mroczek, były policjant, obecnie ekspert Centrum Badań nad Terroryzmem. – Nie da się armii ludzi postawić na dyżurce. W mniejszych jednostkach często jest to jedna osoba. Ona musi przyjąć i zakwalifikować zgłoszenie, wysłać radiowóz i potem wpisać wszystko w system. A zanim zrobi to ostatnie, już wpływa kolejne zgłoszenie i robią się zaległości w ewidencji – tłumaczy. Równocześnie przyznaje, że system, z którego korzystają policjanci (SWD), pozostawia wiele do życzenia. – Jest uciążliwy i bywa, że się zawiesza. Rzeczywistość się zmienia, oczekiwania wobec policji rosną, dlatego wskazane byłoby zmodernizowanie systemu – uważa Andrzej Mroczek.

Tym bardziej że dyżurnym dodatkowej pracy dokładają ich koledzy pracujący w terenie, choć teoretycznie nie powinni tego robić. Do zbierania informacji w trakcie interwencji funkcjonariusze powinni wykorzystywać terminale mobilne (mają ich ponad 12,4 tys.). Ale policjanci rzadko kiedy ich używali. – Z tego nie da się normalnie korzystać, ciągle coś się wiesza – opowiada nam jeden z mundurowych. – Zamiast się użerać z urządzeniem, szybciej te dane uzyskam od pracownika na dyżurze – dodaje. W efekcie dyżurni angażowani są dodatkowo w sprawdzanie danych, np. w bazie PESEL, osób poszukiwanych, informacji o pojazdach itp.

W świetle tego wszystkiego nikt (także sama NIK) nie ma zastrzeżeń co do tego, że pracownik dyżurki najpierw woli np. wysłać radiowóz, a dopiero potem zająć się papierkową robotą. Chodzi jednak o rzetelną sprawozdawczość. Dane dostarczane przez komendy mają istotne znaczenie, bo na ich podstawie badana jest skuteczność działania policji, co zresztą przyznaje sama policja.

– Miernik „czasu reakcji na zdarzenie” jest wewnętrznym narzędziem kontroli, który dla osoby zgłaszającej nie ma znaczenia. Ma za to istotne znaczenie przy analizowaniu sposobu zarządzania patrolami i oceny pracy policjantów – tłumaczy mł. insp. Marcin Szyndler z KGP. Dane KGP świadczą o poprawiającym się średnim czasie reakcji w skali kraju, jednak aż 8 z 17 komend wojewódzkich (według stanu na koniec marca 2015 r.) miało problem z osiągnięciem oczekiwanych wyników. Pytanie, czy rzeczywiście tylko osiem, skoro wyniki potrafią być „podkręcane”.

Nie trzeba też nikogo przekonywać, że szybkość reakcji funkcjonariuszy zazwyczaj jest kluczowa. W raporcie NIK czytamy m.in. o policjantach z Bytomia, którzy otrzymali zgłoszenie kradzieży torebki z dokumentami i kluczami z domu ofiary. Po niedługim czasie złodzieje włamali się do mieszkania właścicielki torebki. Zdaniem NIK brak szybkiej reakcji dyżurnego uniemożliwił prawdopodobne ujęcie sprawców na gorącym uczynku lub udaremnienie dokonania włamania. Inna sprawa, że jeden z funkcjonariuszy, któremu groziła dyscyplinarka, uniknął kary – postępowanie umorzono ze względu na zwolnienie ze służby przed zakon´czeniem postępowania.

W tym roku czas reakcji będzie jeszcze ważniejszy z uwagi na dwa duże wydarzenia: szczyt NATO w Warszawie (8–9 lipca) i Światowe Dni Młodzieży w Krakowie (26–31 lipca). Na wczorajszej konferencji wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński przekonywał, że służby podległe jego resortowi będą dobrze przygotowane do zabezpieczenia obu imprez. Jak podało RMF FM, policja na przygotowania i zakup sprzętu (m.in. nowoczesnych hełmów i karabinów) wyda prawie 70 mln zł.