Różnica między długiem a zbrodnią dostrzegana jest dopiero, gdy społeczeństwa osiągają wyższy stopień ekonomicznego rozwoju. Wcześniej od rozwiązania problemu ważniejsza jest zemsta na bankrucie, ukryta zazwyczaj pod pozorami sprawiedliwości.
We wsi Siedlice koło Łobza, żeby komornik mógł zająć rolniczy sprzęt, policjanci musieli ustrzelić właściciela tego sprzętu z paralizatora. Rolnik nie chciał opuścić kabiny kierowcy w kombajnie, twierdząc, że egzekucja długu jest bezprawna, ponieważ zgodnie z rozporządzeniem ministra sprawiedliwości z 1996 r. komorniczemu zajęciu nie podlegają „ciągnik wraz z maszynami i sprzętem współpracującym niezbędnym do uprawy, pielęgnacji, zbioru i transportu ziemiopłodów”. Odpowiednia dawka woltów zakończyła teoretyczną dyskusję na temat prawa niewypłacalnych dłużników. Żeby było zabawniej, wierzyciel, czyli Siemens Finance, egzekucję należności zlecił komornikowi z Piaseczna pod Warszawą. W efekcie przetransportowanie tam z województwa zachodniopomorskiego kombajnu, ciągnika i prasy do słomy kosztowało łącznie 32 tys. zł. Rachunek ma uregulować wierzyciel. Tymczasem w połowie lipca Sąd Rejonowy w Łobzie zawiesił postępowanie egzekucyjne, nakazując biegłym zbadać, czy zajęte maszyny rolnicze są niezbędne do prac polowych. Jeśli tak, to znów czeka je 600-kilometrowa podróż, tym razem z Piaseczna do Siedlic. Jednak nastąpi to już po żniwach, więc zalegający ze spłatą długu rolnik będzie miał za swoje. Taki drobiazg, że tym sposobem zmniejszono jego dochody, przez co wierzyciel ma szansę mniej wyegzekwować, nic nie znaczy. Od poszukania optymalnego sposobu na rozwiązanie problemu ważniejsze jest ukaranie dłużnika.
Ta prawidłowość w Polsce dotyczy zarówno pojedynczych przypadków, jak i całych społeczności. Dość przypomnieć, stale budzącą emocje dyskusję o tym, jak bardzo niesprawiedliwe jest udzielenie pomocy posiadaczom kredytów we frankach szwajcarskich kosztem banków lub reszty obywateli. Rozważania, czy jeśli kurs franka znów wzrósłby skokowo (np. z powodu załamania chińskiej gospodarki) i z rynku wypadło ok. miliona konsumentów, niemogących już sobie pozwolić na nic, poza zaspokajaniem podstawowych potrzeb, nikogo jakoś nie ekscytują. Choć zapewne taka sytuacja zaważyłaby na kondycji całej gospodarki. Wywierając pośrednio wpływ na standard życia większości obywateli. Nie wspominając o najbardziej drastycznym z możliwych scenariuszy, czyli masowej niewypłacalności kredytobiorców, co mogłoby zachwiać całym systemem bankowym w Polsce. Nadal zaspokojenie powszechnego poczucia sprawiedliwości jest ważniejsze od szukania całościowego rozwiązania problemu, tak by zawczasu zapobiec możliwym katastrofom.
Co wolno lichwiarzowi
Ojciec polskiej socjologii prof. Ludwik Krzywicki w monografii pt. „Ustroje społeczno-gospodarcze w okresie dzikości i barbarzyństwa” postawił tezę, że dla ludów pierwotnych niespłacenie długu stanowiło jedną z największych zbrodni. Bankrut tracił wszelkie prawa i wierzyciel mógł go zabić lub sprzedać. Wybór zależał od tego, czy wolał satysfakcję, czy odzyskanie choć części należności. Chciwość ocaliła więc niejedno życie. Ale wraz z rozwojem gospodarki towarowo-pieniężnej kłopoty kredytobiorców narastały, ponieważ pojawili się lichwiarze dający pożyczki na wysoki procent. Mimo to chętnych do ich wzięcia nigdy nie brakowało. „Nic dziwnego, że połowa obywateli sprzedaje drugą jako niewolników” – zauważał prof. Krzywicki.
Problem olbrzymiej liczby obywateli, których po bankructwie sprzedano wraz żonami i dziećmi, dotykał niemal wszystkie starożytne państwa, grożąc im destabilizacją. Pół biedy, jeśli kończyło się to, jak w przypadku szewca Herostratesa, który zadłużył się u kapłanów ze świątyni Artemidy w Efezie. Kiedy zorientował się, że już nie ma szans spłacić należności, w 356 r. p.n.e. po prostu podpalił budowlę uznawaną za jeden z siedmiu cudów starożytnego świata. Pozbywając się w ten sposób za jednym zamachem ksiąg z wierzytelnościami, a być może także samych pożyczkodawców.
Nieco wcześniej katastrofy na dużo większą skalę uniknęły w ostatniej chwili Ateny. W greckim polis, zgodnie z dekretem wydanym przez prawodawcę Drakona, niewypłacalnego dłużnika wraz z rodziną można było sprzedać na targu niewolników. Z czasem proceder ten stał się tak masowy, że bankruci podnieśli bunt i miasto stanęło na krawędzi wojny domowej. Zapobiegł jej Solon, który jako pierwszy spośród polityków podniósł postulat powszechnego oddłużenia. Co otworzyło mu drogę do władzy. Gdy ją od Ateńczyków dostał, przeprowadził „uwolnienie ludu zarówno w danej chwili, jak i na przyszłość, zabronił bowiem udzielać pożyczki pod zastaw osoby pożyczającego, a nadto zniósł długi czy to zaciągnięte u osób prywatnych, czy obciążające wobec państwa” – opisuje Arystoteles w dziele „Polityka”. Brak możliwości sprzedaży dłużnika powodował, że lichwiarze mniej ochoczo udzielali kredytu osobom mogącym mieć kłopot ze spłatą.
Nieco odmienne rozwiązanie przyjął rządzący Babilonią król Hammurabi. W wydanym przez siebie kodeksie wprowadził obowiązek dawania zastawu przed wzięciem pożyczki, tak by potencjalny kredytobiorca, nim podjął decyzję, uświadomił sobie, co może stracić. Jeśli zastaw stanowili: niewolnicy, żona, dzieci lub konkubina dłużnika, król nakazywał zapewnienie im bezpieczeństwa i wygody aż do czasu spłaty należności. Gdyby zaś „zakładnik w domu wierzyciela swego od pobicia lub złego traktowania zmarł”, wówczas syn pożyczkodawcy miał być zabity. W przypadku zgonu niewolnika z winy bankiera ten musiał wypłacić odszkodowanie, a cały dług anulować.
To, że dbanie przez państwo o większą równowagę w prawach kredytodawców i kredytobiorców przynosi korzyści całej wspólnocie, dostrzegali też Żydzi. Wedle tego, co zapisano w „Księdze Wyjścia”, Mojżesz nakazał, aby zbankrutowany Hebrajczyk stawał się niewolnikiem bankiera, lecz „winien on służyć przez sześć lat. W siódmym roku ma on wyjść na wolność bez wykupu”. To, czy w ciągu sześciu lat odpracował całą należną kwotę, nie miało znaczenia. Co więcej, w późniejszym okresie historii Izraela rozszerzono prawa dłużników. Dołączona do Starego Testamentu „Księga Kapłańska” nakazywała Żydom: „Jeśli twój brat zubożeje przy tobie i zaprzeda się tobie, nie będziesz go obarczał pracą niewolniczą. Będzie on u ciebie jak najemnik lub osiedleniec i będzie ci służył aż do roku jubileuszowego (czyli siódmego – red.). Potem odejdzie od ciebie wraz ze swymi dziećmi i powróci do swojej rodziny, do dziedzictwa swoich ojców”. Wprowadzono też pierwszy wykaz przedmiotów niepodlegających windykacji za długi, ponieważ uznano je za niezbędne dla przetrwania bankruta wraz z rodziną. „Nie wolno brać w zastaw kamienia młyńskiego górnego ani dolnego, gdyż brałoby się w zastaw samo życie” – nakazywała „Księga Powtórzonego Prawa”, wskazując, że każdy Żyd ma niezbywalne prawo posiadać urządzenie do mielenia ziaren zbóż na mąkę.
Kredytobiorca dobrze skrojony
Na początku istnienia Rzymu ówcześni prawodawcy nie mieli wątpliwości, iż spłacać długi należy, bez względu na okoliczności. Niedopełnienie tego obowiązku uznawano za ciężką zbrodnię. Wedle zapisu w pierwszej kodyfikacji prawa, nazywanego Prawem dwunastu tablic, taką osobę czekała surowa kara.
„Tłumaczony dosłownie (zapis – red.) stanowi, iż dłużnik niewypłacalny, który po trzech dniach targowych (trzech tygodniach – red.) sam, względnie za pośrednictwem swojej rodziny, przyjaciół lub osób trzecich nie uiścił długów, zostawał przysądzony wierzycielom, którzy mogli pozbawić go życia i podzielić się jego ciałem” – opisuje w pracy „Geneza instytucji syndyka masy upadłości na tle rozwoju regulacji prawa upadłościowego” Waldemar Podel. „Pomimo opinii późniejszych badaczy sugerujących, by przez pojęcie »ciało« rozumieć majątek dłużnika, nowoczesna nauka przychyla się raczej do pierwotnego, niezwykle surowego znaczenia tego zapisu” – dodaje. Poszatkowanie bankruta na części dawało wierzycielom zapewne wiele satysfakcji, niestety, oznaczało konieczność pogodzenia się z definitywnym przepadnięciem należności.
Musiało jednak upłynąć 300 lat, nim zaczęto dochodzić w Rzymie do wniosku, iż krojenie dłużników niekoniecznie się opłaca. A co więcej, wcale nie odstrasza kolejnych ludzi przed zadłużeniem się. Zwłaszcza jeśli było to bardzo proste z powodu rozpanoszenia się lichwiarzy oferujących łatwo dostępne kredyty. Republika musiała w końcu zmierzyć się z powszechnym kryzysem zadłużeniowym. Z jego powodu państwo traciło coraz więcej obywateli, czyli cennych podatników i żołnierzy. W końcu rzymski senat przyjął w 51 r. p.n.e. ustawę antylichwiarską, określającą maksymalne oprocentowanie kredytów na 12 proc. Za przekroczenie tego progu groziła bankierowi grzywna czterokrotnie wyższa od osiągniętego zysku plus publiczna chłosta.
Jednocześnie opracowano modelowy system oddłużania bankrutujących obywateli. Gdy jakaś osoba traciła płynność finansową, wysokiej rangi urzędnik (zwany pretorem) ogłaszał publiczne wezwanie do stawienia się u niego wszystkich wierzycieli kredytobiorcy. Podczas zebrania wybierali oni kuratora majątku, który przejmował nadzór nad wszystkim, co posiadał dłużnik. Jeśli ten w ciągu miesiąca uregulował należności, nadzór anulowano. Natomiast gdy to nie nastąpiło, wówczas: „wierzyciele zwoływali zgromadzenie i na podstawie upoważnienia pretora lub namiestnika prowincji wybierali spośród siebie przedstawiciela (magister bonorum), którego zadaniem było przygotowanie sprzedaży zgodnie ze wskazówkami zgromadzenia. Sprzedaż majątku dłużnika dokonywana była w ciągu dziesięciu (w przypadku zmarłego pięciu) dni, w drodze publicznej licytacji (auctio) temu, kto zaoferował wierzycielom najwyższy procent zaspokojenia ich wierzytelności” – opisuje Waldemar Podel. Nabywca majątku przejmował wszystkie zobowiązania dłużnika, ten zaś, nawet jeśli nie uregulowano wszystkich jego należności, zachowywał życie i wolność. Choć obkładano go infamią, co oznaczało utratę dobrego imienia oraz części praw obywatelskich. Jednak bolało dużo mniej niż obcinanie członków.
Średniowieczny model oddłużenia
Po upadku imperium rzymski model rozwiązywania problemów upadłych dłużników, za sprawą przejęcia majątku przez syndyka masy upadłościowej, odszedł na dłuższy czas w zapomnienie. Nowo powstałe w Europie państwa wróciły do reguł znanych z czasów wspólnot pierwotnych. Niewypłacalne osoby stawały się niewolnikami lub traciły życie, ponieważ wierzyciele mogli bezkarnie zabijać bankrutów. Z czasem tę ostatnią praktykę zaczęto ograniczać, zastępując wygnaniem lub... torturami.
Pomimo surowego traktowania niewypłacalnych kredytobiorców, nawet w czasach średniowiecza nie uniknięto problemu masowego zadłużenia. Mimo iż z lichwiarzami walczył Kościół, a papież Grzegorz IX do zakazu pobierania odsetek od kredytów dołożył nawet automatyczne obłożenie ekskomuniką każdej osoby, która się na to poważy. W efekcie rolę bankierów świata chrześcijańskiego wzięli na siebie Żydzi oraz... Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa Świątyni Salomona, czyli templariusze. Tych pierwszych bulle wydawane przez Ojca Świętego nie obowiązywały, natomiast zakon rycerski potrafił zręcznie radzić sobie z zakazami stanowionymi przez Watykan. Zwłaszcza od czasu, gdy templariusze stali się bankierami papieży. Ale fakt, iż kredytodawcy nie cieszyli się sympatią ani opieką władzy, miał na dłuższą metę spore znaczenie. Wyznaczenie przez Żydów wysokość odsetek kredytów dla chrześcijan na poziomie aż 30 proc. rocznie wzbudzało powszechną nienawiść. Jak opisuje Steven Runciman w „Dziejach wypraw krzyżowych”, znalazła ona swoje ujście w 1096 r., za sprawą pierwszej krucjaty. Nim wyruszyła ona do Ziemi Świętej, zbierający się rycerze sporo czasu poświęcili wyrzynaniu gmin żydowskich. Zapewniając sobie oraz poddanym powszechne oddłużenie poprzez uśmiercenie lichwiarzy. Podobną drogę wybrał król Francji Filip IV Piękny. Kiedy z powodu licznych wojen stanął na progu bankructwa, rozkazał aresztować wielkiego mistrza zakonu templariuszy Jakuba z Molay wraz z całym otoczeniem. Oskarżeni o czary i konszachty z diabłem bankierzy spłonęli na stosie.
Jednak bardzo szybko okazało się, że likwidowanie pożyczkodawców równie mocno szkodzi gospodarce i państwu jak zabijanie pożyczkobiorców. Bez banków żaden kraj nie mógł się rozwijać, dlatego władcy zaczęli otaczać bankierów szczególną opieką. Z czasem uświadomiono sobie również, iż dłużnicy powinni mieć swoje prawa. W Polsce z niełatwym problemem postanowił zmierzyć się król Kazimierz Wielki. Wydany przez niego w 1347 r. statut wiślicki surowo zabronił zabijania dłużników, zezwalając wprawdzie na pozbawienie wolności bankruta, lecz tylko do momentu, aż będzie się w stanie wykupić lub ktoś za niego poręczy. W podobnym kierunku zachodziły zmiany prawne w innych krajach europejskich. Jednak niewypłacalnego dłużnika zawsze czekała jakaś kara.
Sprawiedliwość to nie wszystko
Wyraz „bankructwo” jest zlepkiem dwóch włoskich słów. „Banco” oznaczał ławę, na której zasiadali średniowieczni bankierzy udzielający pożyczek. „Rotto” zaś to coś rozbitego lub złamanego. W przypadku niewypłacalności odnosiło się to zazwyczaj do ludzkiego życia. Losu bankrutom trudno zazdrościć i w bardziej współczesnych czasach. Chcąc ograniczyć nadużycia kredytodawców, państwo angielskie od XVII w. wzięło na siebie rolę egzekutora należności. Polegało to na tym, iż wierzyciel nie mógł uwięzić dłużnika, a jedynie zażądać od sędziego osadzenia bankruta w specjalnym więzieniu. Przebywał on tam tak długo, aż wierzytelność została spłacona (najczęściej przez rodzinę i krewnych). Ale im dłużej siedział, tym robiło się gorzej, bo więzienie naliczało koszty wyżywienia oraz zakwaterowania.
„Zamykamy teraz jedno pokolenie dłużników po drugim, lecz trudno zauważyć, by ich liczba się zmniejszała” – odnotował w połowie XVIII w. Samuel Johnson. Notabene ów pisarz i publicysta na własnej skórze przekonał się, co znaczy wpaść w pułapkę zadłużeniową. Aby z niej wyjść, poślubił starszą o 20 lat wdowę Elizabeth Porter. Pisywał też lekkie utwory satyryczne dające szybką gotówkę na spłatę zobowiązań. Dzięki czemu udawało mu się unikać więzienia dla dłużników. Ale bywało od niego nieraz o krok, dlatego też los pensjonariuszy zainteresował pisarza. „Nauczyliśmy się, że nie da się powstrzymać człowieka pochopnego i nieroztropnego przed braniem kredytu: sprawdźmy, czy oszusta i chciwca można łatwiej powstrzymać przed jego udzieleniem” – zauważał Samuel Johnson. „Ludzie, którzy ustanowili prawa, najwidoczniej zakładali, że każdy brak płatności jest winą dłużnika. Ale prawda jest taka, że wierzyciel zawsze uczestniczy w tym akcie, a jeszcze częściej winny jest nadmiernego zaufania. Rzadko zdarza się, by jeden człowiek uwięził drugiego za długi innego rodzaju niż te, które pozwolił mu zaciągnąć w nadziei osiągnięcia korzyści” – dodawał. Dzięki jego publicystyce w Wielkiej Brytanii rozgorzała dyskusja, na ile prawa lichwiarza mogą dominować nad prawami kredytobiorcy, skoro obie strony współuczestniczą w akcie powstania długu. A ponadto jak zjawisko powszechnego zadłużenia obywateli przekłada się na funkcjonowanie państwa. Zwłaszcza że więzienia dla dłużników wywierały wpływ na życie kolejnych pokoleń. Często bowiem dzieci bankrutów musiały podejmować pracę zarobkową, żeby wyciągnąć rodziców na wolność. Tak zaczynał swą zawodową karierę w wieku 12 lat jeden z największych pisarzy Charles Dickens. Gdy jego ojca uwięziono za długi, musiał rzucić szkołę i podjąć pracę w fabryce czernidła do butów, aby spłacać wierzytelność.
Zdaniem Samuela Johnsona więzienia dla dłużników nie rozwiązywały żadnego problemu, generując za to wiele nowych. Ta opinia powoli przebijała się do powszechnej świadomości nie tylko w Anglii. Co powodowało, iż po kilkunastu stuleciach przypomniano sobie o rzymskich sposobach rozliczania długu, bez pozbawiania wolności kredytobiorców. Co ciekawe, takie rozwiązania najszybciej weszły nie do prawa angielskiego, lecz francuskiego, pruskiego i austriackiego. Przy czym za wzorcowy w Europie uznano napoleoński kodeks handlowy z 1807 r. Uprawniał on sędziego do mianowania komisarza oraz kuratorów, którzy obejmowali nadzór nad majątkiem niewypłacalnego dłużnika. Dokonując oszacowania jego wartości oraz przygotowując do spieniężenia. Sam zainteresowany na ten czas lądował w areszcie lub pozostawał pod dozorem komisarza. Następnie zwoływano wszystkich wierzycieli i kuratorzy przedstawiali szacunek, jaką część należności można odzyskać. Kolejny etap stanowiło negocjowanie układu między wierzycielami a bankrutem. Jeśli trzy czwarte z kredytodawców godziło się na umorzenie części należności, ponieważ były one nie do odzyskania, zawierano konkordat kończący sprawę. Cały akt musiał jeszcze zatwierdzić sąd, a niegodzący się z nim wierzyciele mieli osiem dni na wniesienie protestu. Jeśli nic takiego nie następowało, układ nabierał mocy prawnej. Bankrut tracił majątek, ale zachowywał wolność i zostawał uwolniony od długów.
Uroki nowoczesności
Rozwiązania z francuskiego kodeksu handlowego stopniowo przyjmowały się w kolejnych krajach, choć państwa oraz instytucje bardzo niechętnie wyrzekały się możliwości represjonowania dłużników. W Europie najbardziej konserwatywna w tej kwestii pozostawała Rosja, gdzie jeszcze w 1900 r. każdemu bankrutowi groziło przymusowe osiedlenie na Syberii. Potem zesłanie zastąpiono karą pięciu lat więzienia. Dużo łagodniej traktowano dłużników na Zachodzie. Margaret Atwood w książce „Dług. Rozrachunek z ciemną stroną bogactwa” wspomina, jak jej brat przyszedł na świat w 1937 r. w montrealskim szpitalu. Wówczas ciotki przyjechały z innych stron Kanady, by pomóc siostrze przy noworodku. „Kiedy tam dotarły, matka ciągle była w szpitalu, ponieważ mój ojciec nie dostał wypłaty, a więc nie mógł zapłacić rachunku i zabrać jej do domu. Szpitale miały wówczas wiele wspólnego z więzieniami dłużników” – pisze Atwood. „W końcu ojcu udało się ją stamtąd wyrwać, ale pokrycie kosztów pobytu w szpitalu, w wysokości dziewięćdziesięciu dziewięciu dolarów, jak się dowiedziałam z książki rachunkowej mojej matki, pochłonęły całą wypłatę” – dodaje.
Mimo to wiek XX miał prawo wydawać się kredytobiorcom całkiem znośnym stuleciem. Już na samym jego początku zaczęła nabierać znaczenia instytucja komornika sądowego, który polował na majątek niewypłacalnego kredytobiorcy, lecz nie na niego samego. Inna rzecz, że posiadanie długów stało się powszechne i wręcz ekonomicznie pożądane. Nowoczesna gospodarka opierała się bowiem na konsumpcji, zaś jej szybki wzrost możliwy był jedynie na kredyt. Stąd pojawianie się coraz to nowych form pożyczek i zachęcanie do ich zaciągania. Co oczywiście musiało nieść ze sobą narastające zjawisko zalegania ze spłatami. Margaret Atwood zapamiętała, że pod koniec lat 40. w łazienkach domów dla żartów zaczęto wieszać tabliczkę z napisem „Boże, błogosław nasz kupiony na kredyt dom”. Ale i tak najwięcej radości dawała spłata. „W tamtym okresie ludzie organizowali kredytowe imprezy, na których rzeczywiście palili umowy z bankiem na grillu lub w kominku, kiedy już spłacili wszystkie raty” – wspomina Atwood.
Tak rodziło się rozdwojenie jaźni współczesnego świata. Z jednej strony obywatele bali się długów i ich nienawidzili, z drugiej korzystali z kredytów, ponieważ stanowiły najłatwiejszy sposób na zrealizowanie konsumpcyjnych pragnień. Stopniowo uzależniając się od nich. Obserwując przemiany społeczne, amerykański psychiatra, twórca analizy transakcyjnej, Eric Berne w 1964 r. wydał książkę „W co grają ludzie”. Zauważał w niej, iż bycie dłużnikiem staje się sposobem cementowania społeczeństwa, tak by tworzyło stabilny układ zależności. „Podobnie jak to ma miejsce w niektórych dżunglach Afryki i Nowej Gwinei. Tam to krewni młodego mężczyzny kupują mu narzeczoną za ogromną cenę, czyniąc go swym dłużnikiem na całe lata. W Ameryce szerzy się ten sam obyczaj, przynajmniej w bardziej rozwiniętych regionach, z tą różnicą, że kwota za narzeczoną zamienia się w cenę domu, i jeśli nie pomagają krewni, ich rolę przejmują banki” – twierdził Berne. „Spłata raty kredytu hipotecznego nadaje życiu człowieka cel” – dodawał.
Tymczasem cywilizacja dłużników dopiero nabierała rozpędu. Na rynku usług bankowych pojawiły się: karty kredytowe, debety przy kontach osobistych oraz wiele innych, coraz łatwiejszych sposobów na zadłużanie się. A gdy skuszeni przebogatą ofertą ludzie tracili panowanie nad swymi finansami, na koniec i tak zderzali się z odwieczną regułą, iż „długi należy spłacać”. Jednak jej waga nie jest już tak wielka jak kiedyś. Jeśli bowiem zaczęto by wymierzać niewypłacalnym dłużnikom drakońskie kary, wówczas zaryzykowano by spadek konsumpcji, a to zjawisko przekreśliło karierę niejednego polityka czy bankiera. Wszystko to więc przywodzi na myśl teatr pozorów, którego uczestnicy jedynie udają wiarę w reguły, jakie oficjalnie głoszą. Tymczasem te prawdziwe zostaną dopiero napisane. Choć nie będzie to proste, bo dożyliśmy epoki, gdy zarówno powszechne umarzanie długów, jak i surowe ich egzekwowanie grozi ekonomiczną katastrofą

„Ludzie, którzy ustanowili prawa, najwidoczniej zakładali, że każdy brak płatności jest winą dłużnika. Ale prawda jest taka, że wierzyciel zawsze uczestniczy w tym akcie, a jeszcze częściej winny jest nadmiernego zaufania” – pisał Samuel Johnson