To, że Sowieci i służący im polscy komuniści ze wszystkich sił starali się ukryć prawdę o Katyniu, zupełnie nie dziwi. Ale fakt, iż przez długie lata mogli liczyć na pomoc brytyjskiego rządu, daje do myślenia
Dziennik Gazeta Prawna
Tuż przed Wielkanocą polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych pochwaliło się uzyskaniem nowej partii dokumentów z brytyjskiego Archiwum Narodowego. Wszystkie one ilustrują, jak kolejne rządy Wielkiej Brytanii odnosiły się do kwestii odpowiedzialności władz ZSRR za wymordowanie polskich oficerów wziętych do niewoli w 1939 r. Odtajnione materiały powstały w wielu ministerstwach i biurach, lecz można z nich ułożyć jedną opowieść. Uzupełnia ona znane już wcześniej fakty, przez co nie stanowi sensacyjnego odkrycia. Jednak prześledzenie historii współudziału Brytyjczyków w ukrywaniu prawdy o zbrodni katyńskiej jest niezmiernie istotne, z racji nasuwających się przy tej okazji spostrzeżeń. Nie są one budujące. Jasno wynika z nich, na co mogą liczyć obywatele kraju, który przestał być podmiotem na arenie międzynarodowej i stał się przedmiotem używanym w rozgrywce między mocarstwami. Opuszczony nawet przez swego najbliższego sojusznika.
W interesie imperium
„Oni nie żyją. I cokolwiek by przedsięwziąć, nie przywróci ich to do życia” – stwierdził krótko Winston Churchill, gdy gen. Władysław Sikorski zjawił się u niego z plikiem dokumentów dowodzących, że polskich oficerów w Katyniu zamordowali Sowieci. Zbliżało się lato 1943 r. i strategiczny interes Polski w coraz mniejszym stopniu był zbieżny z interesami Londynu. Zaś Churchill, choć prywatnie Polaków lubił i cenił, w godzinach pracy ściśle trzymał się doktryny sformułowanej przez dwukrotnego premiera rządu Jej Królewskiej Mości – Henry’ego Temple’a, trzeciego wicehrabiego Palmerston. Brzmiała ona: „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”.
Losy wojny nadal nie zostały rozstrzygnięte. Na wschodzie III Rzesza szykowała się do wielkiej ofensywy na Łuku Kurskim. Co jakiś czas angielski wywiad ponawiał ostrzeżenia, że Józef Stalin rozważa możliwość zawarcia separatystycznego pokoju z Hitlerem. Dawni sojusznicy z wrogów mogli znów zmienić się w przyjaciół. A wówczas zachodni alianci musieliby okupić wygranie wojny ogromną daniną krwi swoich żołnierzy. Optymalnym rozwiązaniem pozostawało więc podtrzymywanie sojuszu ze Stalinem za wszelką cenę. Ujawienie prawdy, kto rzeczywiście zgładził polskich jeńców, mogło zaś być sporym zgrzytem. Zwłaszcza że Kreml wysłał w świat bardzo jasny sygnał. Kiedy tylko, za sprawą Josepha Goebbelsa, powstała międzynarodowa komisja pod patronatem Czerwonego Krzyża, natychmiast 25 kwietnia 1943 r. Moskwa ogłosiła zerwanie stosunków dyplomatycznych z polskim rządem. Choć gabinet Sikorskiego niczego konkretnego nie przedsięwziął, a jedynie usiłował dociec prawdy. Ale na każdą taką próbę sowiecka dyplomacja reagowała atakiem połączonym z oskarżeniem o współpracę z propagandą III Rzeszy.
Tymczasem mistrz kłamstwa, Goebbels, tym razem zapewnił warunki do przeprowadzenia rzetelnego śledztwa. Dowody zebrane przez grupę ekspertów z krajów neutralnych jednoznacznie wskazywały, kto jest winien zbrodni. Tego, jak wygląda prawda, ciekaw był też Churchill. Dlatego uważnie przestudiował raport sporządzony przez ambasadora brytyjskiego przy rządzie polskim w Londynie Owena O’Malleya. Następnie przesłał go prezydentowi USA 13 sierpnia 1943 r., opatrzając enigmatycznym, acz wiele mówiącym komentarzem: „Jest to bardzo dobrze napisana historia, ale prawdopodobnie trochę za dobrze napisana. Mimo wszystko, jeśli ma Pan czas, żeby ją przeczytać, ten trud się zwróci. Chciałbym odzyskać to (ten dokument – red.) z powrotem, kiedy skończy Pan, ponieważ nie zamierzamy udostępniać go oficjalnie w jakikolwiek sposób”.
Stary wyga bardzo się pilnował. Choć przecież co do samych komunistów nigdy nie miał złudzeń. Już w 1919 r., będąc ministrem wojny, w memorandum przesłanym zachodnim rządom ostrzegał: „Ze wszystkich tyranii w historii bolszewicka jest najgorsza, najbardziej niszczycielska, najbardziej poniżająca”. Ale latem 1943 r. wzgląd na interes Wielkiej Brytanii kazał mu milczeć. Franklin D. Roosevelt uczynił dokładnie to samo. Sprawę ułatwiał im fakt, iż w wolnym świecie nikt nie wierzył słowom ministra propagandy III Rzeszy Goebbelsa. Zaś jedyny rozpoznawalny przez zachodnią opinię publiczną polski polityk, gen. Sikorski, zginął 4 lipca 1943 r. w katastrofie lotniczej.
Chyba jednak coś musiało uwierać Churchilla, skoro pół roku później, 30 stycznia 1944 r., przesłał swojemu ministrowi spraw zagranicznych Anthony’emu Edenowi nietypową prośbę. Chciał, żeby O’Malley sprawdził wysokość brzóz wyrosłych na zbiorowych grobach w Katyniu. To ułatwiało orzeczenie, czy do mordu doszło w 1940 r., czy – jak się upierał Kreml – latem 1941 r. „To wszystko po to, by ustalić fakty, ponieważ nikt z nas nie powinien się kiedykolwiek na ten temat wypowiadać” – dodawał brytyjski premier pod koniec pisma adresowanego do Edena.
Kremlowski scenariusz
W czasie gdy Londyn uparcie milczał, Stalin zadbał, by przekazać światu właściwą interpretację własnej zbrodni. Zadanie to spoczęło na barkach naczelnego chirurga Armii Czerwonej Nikołaja Burdenki. Gdy tylko w styczniu 1944 r. armia ZSRR wkroczyła na ziemie białoruskie, ośmioosobowa komisja pod jego kierunkiem przeprowadziła nowe ekshumacje w Katyniu i sporządziła od ręki raport, dowodząc winy Niemców. Pechowo jedyną jednostką wojskową przebywającą niedaleko miejsca zbrodni w połowie 1941 r. był 573. pułk. łączności dowodzony przez ppłk Friedricha Ahrensa. Nie oglądając się na drobiazgi, oskarżono jednostkę Wehrmachtu, zajmującą się na co dzień kładzeniem kabli telefonicznych, o zastrzelenie w krótkim czasie 11 tys. polskich oficerów. Sowiecka komisja pracowała wyjątkowo niechlujnie, pomylono bowiem nawet nazwę rzekomych sprawców, określając w raporcie jako „573. batalion roboczy”.
W innych okolicznościach raport Burdenki zostałby błyskawicznie zdyskredytowany przez rządy i media krajów demokratycznych. Ale trwała wojna i nikt nie chciał nagłaśniać faktu, że kluczowym sojusznikiem Zachodu są zbrodniarze, niczym nieróżniący się od przywódców III Rzeszy. W tym czasie najgorliwiej tuszował fakty Franklin D. Roosevelt. Na jego polecenie utajniano wszystkie raporty dotyczące Katynia. A gdy zmarł, administracja Harry’ego Trumana kontynuowała dzieło. Zaraz po zakończeniu wojny zmuszono do milczenia płk. Johna H. Van Vlieta. Oficer ów, przebywając w niemieckiej niewoli, uczestniczył w pracach międzynarodowej komisji Czerwonego Krzyża ekshumującej groby polskich oficerów. Sporządzony przez niego szczegółowy raport zniknął bez śladu z archiwów Wywiadu Armii USA. Dzięki temu w lutym 1946 r. reprezentujący Związek Radziecki przed Międzynarodowym Trybunałem prokurator Roman Rudenko mógł oskarżyć o likwidację polskich jeńców ppłk. Ahrensa. Gdyby zapadł wyrok skazujący, dobijający się o prawdę rząd polski na emigracji byłby zupełnie bezradny. Ale zeznania Friedricha Ahrensa dla sędziów delegowanych przez USA, Francję i Wielką Brytanię brzmiały bardzo przekonująco. Co więcej, reprezentujący Stany Zjednoczone sędzia Robert Jackson ujawnił, iż jego rząd naciskał, aby poparł akt oskarżenia Rudenki – co uznał za niedopuszczalne wpływanie na niezawisłość sądu. Trybunał norymberski jednomyślnie uniewinnił niemieckiego kozła ofiarnego. Kłamstwo nie zostało więc oficjalnie zalegalizowane, lecz panująca wokół niego martwa cisza sprzyjała próbom Kremla, żeby dopiąć swego. W Katyniu postawiono tablicę o treści: „Tu są pogrzebani niewolnicy oficerowie wojska polskiego w strasznych męczarniach zamordowanych (pisownia oryginalna – red.) przez niemiecko-faszystowskich okupantów jesienią 1941 roku”. Przez długie lata był to jedyny pomnik upamiętniający ich śmierć.
„Wyznaję, że raczej tchórzliwie odwróciłem głowę od sprawy katyńskiej, bojąc się tego, co mógłbym w niej znaleźć” – zapisał podsekretarz stanu w Foreign Office sir Alexander Cadogan po tym, jak otrzymał polecenie opatrzenia raportu O’Malleya klauzulą „ściśle tajne”.
Angielska gościnność
„Gdyby raport Van Vlieta ujawniano w 1945 r., kiedy porozumienie z Jałty, które dotyczyło utworzenia Organizacji Narodów (Zjednoczonych – red.), realizowano w San Francisco, być może Rosja sowiecka nigdy nie znalazłaby się w tej organizacji międzynarodowej” – oświadczył podczas przesłuchania przed komisją Maddena były szef Wywiadu Armii gen. Clayton L. Bissell. Zaledwie pięć lat po tym, gdy wydawało się, że sprawa zbrodni katyńskiej została definitywnie pogrzebana, wracała znów na forum międzynarodowe. Wszystko dlatego, że Związek Radziecki pomógł Korei Północnej dokonać inwazji na Koreę Południową. W trakcie walk komuniści notorycznie mordowali wziętych do niewoli żołnierzy amerykańskich. To przyniosło dobrą koniunkturę polityczną dla działaczy polonijnych w USA. Wreszcie udało im się doprowadzić do powołania przez Izbę Reprezentantów komisji mającej wyjaśnić tajemnicę mordu w Katyniu. Przewodniczył jej kongresmen z Indiany Ray J. Madden. Pod jego kierunkiem rozpoczęto poszukiwania świadków.
Pod koniec 1951 r. stało się jasne, że większość ludzi, których należy przesłuchać, przebywa w Europie. Komisja Maddena postanowiła przenieść się więc do Londynu, aby łatwiej mogły do niej dotrzeć osoby posiadające wiedzę, jak wyglądała likwidacja polskich oficerów i kto tego dokonał. Ale choć trwała zimna wojna i Wielkiej Brytanii realnie zagrażały agresywne poczynania ZSRR, gości zza oceanu nie przyjęto nad Tamizą z otwartymi ramionami. Brytyjski rząd zignorował prośbę komisji o odtajnienie materiałów mogących coś wnieść do śledztwa. Podobnie jak inne postulaty o udzielenie kongresmenom organizacyjnego wsparcia. Co więcej, minister spraw zagranicznych Anthony Eden zaczął za plecami członków komisji snuć intrygi z zaprzyjaźnionym ambasadorem USA Walterem Giffordem. Po jednym z ich spotkań 17 kwietnia 1952 r. Eden sporządził tajną notatkę, przesłaną potem m.in. do Moskwy i Warszawy: „Pan Gifford powiedział, że zrobi wszystko, co będzie mógł, aby zredukować znaczenie tych przesłuchań. Podziękowałem mu za pomoc i zasugerowałem, że byłoby lepiej, gdyby nie było konferencji prasowej przed wyjazdem kongresmenów. Ambasador stwierdził, że niemożliwe jest jej uniknąć” – informował Stalina szef brytyjskiej dyplomacji.
Jak się okazywało, realia zimnej wojny wcale nie przeszkadzały w dochowywaniu zobowiązań zaciągniętych dziesięć lat wcześniej. Moskwa i Londyn starały się ramię w ramię, by prawda o Katyniu nie wyszła na jaw, choć przecież nie uderzała już bezpośrednio w interesy Zjednoczonego Królestwa. Najwyraźniej w tej kwestii dla Brytyjczyków najważniejszą sprawą okazywało się unikanie zadrażnień z Kremlem. Dlatego też Eden chciał nawet, żeby Głos Ameryki i BBC, na co dzień odkłamujące wśród słuchaczy w Europie Wschodniej sowiecką propagandę, „zachowały milczenie” w kwestii Katynia. Na szczęście tym razem odmienne zdanie miało wielu amerykańskich polityków. Komisja Maddena przesłuchała 81 świadków i zapoznała się z ponad 100 zeznaniami złożonymi na piśmie. W przygotowanym przez nią raporcie, ogłoszonym pod koniec grudnia 1952 r., uznano, iż całą odpowiedzialność za śmierć polskich oficerów ponosi ZSRR. Zalecono też rządowi USA poinformowanie reszty świata o tych ustaleniach na sesji plenarnej ONZ. A także wniesienie oskarżenia do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Tych postulatów nigdy nie wykonano. Wojna na Półwyspie Koreańskim dobiegała końca, a po śmierci Stalina zarówno Moskwie, jak i Waszyngtonowi zaczęło zależeć na poprawie wzajemnych relacji. Zbrodnia, której ofiarami padli Polacy, znów zaczęła być kłopotliwym zajściem z coraz odleglejszej przeszłości.
Dług honorowy
Praca komisji Maddena nie poszła jednak na marne. Zebrane materiały zainteresowały badaczy dziejów Europy Wschodniej, choć przez długie lata zbrodnią katyńską zajmował się jedynie mieszkający w USA polski historyk Janusz Kazimierz Zawodny. Dopiero w 1966 r. we Francji ukazała się monografia Henri de Monforta pt. „Le Massacre de Katyn” (Masakra w Katyniu). Zainspirowała ona do przeprowadzenia pogłębionych studiów angielskiego historyka Louisa FitzGibbona, czego efektem stała się wydana w 1971 r. książka „The Katyn Cover-Up” (Katyń zatuszowany).
Te pojedyncze tomy były jak kilka kropli wody w oceanie, mimo to zapoczątkowały małą lawinę wydarzeń. Pracą FitzGibbona zainteresowała się telewizja BBC i na jej podstawie przygotowała krótki film dokumentalny. Jego treść z kolei wstrząsnęła byłym jeńcem z czasów II wojny światowej, a zarazem emerytowanym pracownikiem brytyjskiego wywiadu Aireyem Neave’em. W tamtym czasie Neave był już wpływowym politykiem Partii Konserwatywnej i długoletnim deputowanym w Izbie Gmin. Bardzo ułatwiło mu to starania, aby zmyć plamę na honorze Zjednoczonego Królestwa i przywrócić pamięć o ofiarach zbrodni. Przez następne lata celem Neave’a stało się rozpowszechnianie wśród opinii publicznej wiedzy na temat tragedii polskich jeńców oraz doprowadzenie do tego, by sprawą zajęto się na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Dzięki wysiłkom polityka udało się nawet zebrać w parlamencie podpisy 224 posłów pod petycją żądającą od Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby sprawę katyńską przedstawić podczas sesji ONZ. Jednak deputowani popierający inicjatywę Neave’a nie zdobyli większości w Izbie Gmin i wniosek przepadł. Podobnie rzecz się miała z realnymi efektami debaty. Natomiast za jej sprawą skłócone ze sobą polskie środowiska emigracyjne zdobyły się na wspólną inicjatywę. Z zebranych składek ufundowano pomnik pomordowanym w Katyniu. Inicjatywę wsparli z ochotą nie tylko Airey Neave i kilku konserwatywnych polityków, ale też historyk Louis FitzGibbon oraz (co najważniejsze) burmistrz londyńskiej dzielnicy Kensington-Chelsea Brian Sundius-Smith. Dzięki jego przychylności komitet fundacyjny otrzymał pozwolenie na wzniesienie postumentu przy Gunnersbury Avenue obok cmentarza komunalnego.
Sowiecka furia
Przed południem 7 marca 1973 r. ambasador ZSRR Michaił Smirnowski przybył do Foreign Office, gdzie czekał już na niego szef brytyjskiej dyplomacji Alec Douglas-Home. W relacjach między Zachodem a krajami bloku komunistycznego rozkwitała właśnie polityka détente, czyli odprężenia. Dużo bardziej napięta zdawała się być sytuacja wewnętrzna Wielkiej Brytanii. Po nieudanej próbie reform, zainicjowanych przez konserwatystów, do władzy parli laburzyści. Londyn starał się więc unikać dodatkowych kłopotów, a te zwiastowała nagła wizyta Smirnowskiego. Sowiecki ambasador tego dnia był w wyjątkowo złym humorze, co okazał niemal natychmiast. Zaraz po jego wejściu Douglas-Home usłyszał, że inicjatywa postawienia pomnika katyńskiego to „prowokacja reakcjonistów”, a także „wypaczanie najbardziej ewidentnych faktów historycznych w zaprzeczeniu do prawdziwych sprawców zbrodni, którymi byli nazistowscy rzeźnicy”. W podsumowaniu Michaił Smirnowski oświadczył, iż przyzwolenie brytyjskiego rządu na powstanie monumentu jest „sprzeczne z obietnicami co do działań na rzecz poprawy wzajemnych relacji”.
Wywołany do tablicy Douglas-Home usiłował bagatelizować sprawę. Podkreślał, iż pomnik nie był inicjatywą władz centralnych. „Jest to przedsięwzięcie prywatne kilku ludzi, a rząd brytyjski nie ma prawa interweniować” – mówił. Radził też przywódcom ZSRR, by całą aferę zignorowali, ponieważ „tylko mała grupa ludzi była zainteresowana nagłaśnianiem sprawy i nie będzie miała ona wielkiego znaczenia”. Ale deklaracje ministra nie rozwiały obaw ambasadora, który uparcie żądał ukręcenia łba lokalnej inicjatywie. Odmówił jednak przekazania swych postulatów na piśmie. W kwestii Katynia Kreml jak ognia unika pozostawienia jakichkolwiek namacalnych dowodów swych działań.
Niedługo potem nastąpiła w Zjednoczonym Królestwie zmiana rządu. Po przejęciu władzy laburzyści z jeszcze większym zrozumieniem podchodzili do skarg na pomnik, regularnie ponawianych przez Smirnowskiego. Do protestów sowieckiej dyplomacji dołączył się też ambasador PRL w Londynie Artur Starewicz. W piśmie przesłanym do Foreign Office w dniu 20 lutego 1976 r. ostrzegał, iż „pomnik ma służyć zainicjowaniu uczuć antysowieckich wśród brytyjskiej opinii publicznej”. Natomiast otoczonego drutem kolczastym orła, który miał być na nim umieszczony, nazwał „obrazą polskiego godła narodowego”.
Sprawą w końcu zajął się osobiście premier James Callaghan. Nieugięty burmistrz Sundius-Smith nie zmienił swej decyzji o przekazaniu działki pod obelisk, nawet pod presją szefa rządu. Natomiast kompromisu zaczął szukać komitet fundacyjny. Zgodzono się więc, żeby uroczyste odsłonięcie przeprowadzić nie 17 września 1976 r., lecz dzień później. Przystano też na zmianę treści napisu wyrytego na tablicy, usuwając informację, kto odpowiadał za śmierć jeńców oraz na terenie jakiego państwa zostali zamordowani. Przechodzień mógł przeczytać jedynie, iż „zniknęli” (disappeared) w 1940 r., a odnaleziono ich martwych trzy lata później. „Może wymarli np. wskutek jakiejś epidemii?” – skomentował złośliwie obecny na uroczystości historyk prof. Jerzy Łojek.
Nie mogło również napawać optymizmem to, że uroczystość władze brytyjskie celowo zignorowały. „Można stwierdzić, że rząd został zastraszony kampanią protestacyjną przeciwko postawieniu pomnika ze strony władz sowieckich” – komentował „The Times”. Acz fundatorzy tak naprawdę odnieśli pierwszy widoczny sukces. „Wśród wieńców był jeden złożony w imieniu całej rodziny przez posła Winstona Churchilla, wnuka premiera czasu wojny. Nie było przedstawiciela rządu brytyjskiego, ale były liczne delegacje patriotów czeskich, węgierskich, łotewskich, ukraińskich i Wolnych Rosjan” – zapisał Józef Czapski. Paniczny strach rządu Zjednoczonego Królewstwa przed prawdą sprzyjał jej nagłośnieniu. „Rosjanie zanotują jeszcze jeden znak brytyjskiej słabości i hipokryzji” – ostrzegał czytelników „The Daily Telegraph”. Zaś w liście przesłanym do Foreign Office wnuk premiera Churchilla pieklił się, iż „jest nie do tolerowania, że rząd brytyjski po raz kolejny kłania się w pas pod presją rządu sowieckiego, pod marnym pretekstem, że: «rząd Wielkiej Brytanii nie widzi, aby istniały wystarczające dowody wskazujące na całkowitą odpowiedzialność za masakrę»”.
Kolejne symptomy wskazywały, iż nadchodzą nowe czasy. Liderka konserwatystów Margaret Thatcher okazywała głębokie przekonanie, że Rosjanie rozumieją tylko język siły, zaś uległymi gardzą i pomiatają. Jednym z członków jej ekipy miał zostać Airey Neave, ale tuż przed wyborami, 30 marca 1979 r., zabił go wybuch bomby przyczepionej pod samochodem, kiedy wyjeżdżał z parkingu przy Pałacu Westminsterskim. Wedle ustaleń śledczych zamach przygotowała Irish National Liberation Army – marksistowski odłam IRA, sponsorowany przez KGB. Mimo to premier Thatcher nie zapomniała o Katyniu. „Wiem, jakie znaczenie mają uroczystości katyńskie dla wielu członków polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii oraz dla ich przyjaciół i sympatyków. Dlatego już zdecydowałam, że przedstawiciel rządu powinien uczestniczyć w uroczystościach” – nakazała podwładnym 14 września 1979 r. Trzy dni później pod obeliskiem przy Gunnersbury Avenue wieniec złożył podsekretarz stanu z Ministerstwa Obrony. Grała też brytyjska orkiestra wojskowa. W sumie były to drobiazgi, lecz oznaczały wyjątkowo dużo. Brytyjski rząd definitywnie przestawał współdziałać z Kremlem w procederze fałszowania prawdy.
Jest to bardzo dobrze napisana historia, ale prawdopodobnie trochę za dobrze napisana – pisał Winston Churchill do prezydenta USA