Premier ma mocne wsparcie w sprawach międzynarodowych i obronności. Ale sama nie uciągnie całej polityki wewnętrznej i gospodarczej.
Po zamieszaniu z Jackiem Rostowskim i jego ewentualną rolą w otoczeniu pani premier Jan Krzysztof Bielecki opóźnił swoje odejście z kancelarii – ustalił DGP. Miał to zrobić w ciągu miesiąca, ale poczeka na ostateczny kształt zmian w strukturach KPRM. Od tego bowiem, jak zostanie zorganizowane bezpośrednie zaplecze premier, będzie zależeć to, na ile Ewa Kopacz stanie się kreatorem polityki rządu, a na ile jedynie sędzią między szefami resortów – zwłaszcza tych kierowanych przez silne polityczne postacie PO, jak Cezary Grabarczyk czy Grzegorz Schetyna.
– Na razie bezpośrednie zaplecze Kopacz to Trzaskowski i Siemoniak. Ale musi mieć także silne wsparcie polityczne – twierdzi osoba związana z PO. Rzeczywiście minister Trzaskowski prowadzi negocjacje klimatyczne, odpowiada także za kontakty premier z szefami unijnych państw. W sprawach obronności Kopacz może liczyć na Tomasza Siemoniaka. Jednak po decyzji, że Jacek Rostowski nie wchodzi do rządu i gdy odejdzie już Jan Krzysztof Bielecki, w bezpośrednim otoczeniu premier nie będzie osoby z dużym doświadczeniem politycznym i gospodarczym. – Chodzi o kogoś, kto myśli niekonwencjonalnie i jest w stanie ocenić pomysły ministerstw czy podpowiedzieć rozwiązania, gdy zdarzy się sytuacja kryzysowa. Tak, by zostały one wypracowane szybko i w najbliższym otoczeniu premier – tłumaczy jedna z osób związanych z kancelarią.
Jak jednak sugeruje inny z naszych rozmówców, sprawa Rostowskiego nie jest jeszcze przesądzona. – Musi zrozumieć, że ma być doradcą szefowej rządu, samemu będąc w cieniu, a nie dyrygować ministrami w jej imieniu – podkreśla. Rostowski mógłby przejąć funkcję Bieleckiego, czyli zostać przybocznym premier bez funkcji ministra, kierując przy okazji Radą Gospodarczą. Tyle że jeśli nawet do tego dojdzie, nie stanie się to szybko.
Nie wiadomo także, czy Ewa Kopacz będzie chciała kontynuować model zarządzania Donalda Tuska. Poprzedni premier bardzo wzmocnił rolę KPRM. Zbudował kancelarię jako rodzaj sztabu, który miał dawać szefowi rządu możliwość szybkiej reakcji na nieoczekiwane wydarzenia polityczne i niezależną od resortów ocenę problemów, które ma rozwiązać rząd.
W tym modelu rolę szefa sztabu gra Jan Krzysztof Bielecki, pomaga mu zarządzający pionem analitycznym w kancelarii Jakub Jaworowski – sekretarz Rady Gospodarczej i pełnomocnik premiera do spraw OSR (oceny skutków regulacji). Taki układ powoduje, że koncepcje w najważniejszych rządowych sprawach są szykowane pod bezpośrednim nadzorem przedstawicieli premiera. Tak było m.in. w sprawie ostatniego wystąpienia programowego Donalda Tuska, tuż przed tym, jak został szefem Rady Europejskiej. Przez cały sierpień poszczególne pomysły, takie jak waloryzacja kwotowa, zmiany systemu ulg na dzieci czy w kwocie wolnej od podatku były analizowane w kancelarii. Analitycy razem z przedstawicielami resortów badali koszty rozwiązań i możliwość ich wprowadzenia. Dlatego też na przykład odpadły pomysły na zwiększanie kwoty wolnej jako zbyt kosztowne w obecnej sytuacji budżetu.
Ale KPRM oprócz roli koncepcyjnej pełniła także funkcję egzekutora rozwiązań. Tym zajmuje się szef kancelarii Jacek Cichocki i może pomagać mu Jakub Jaworowski. Ich zadaniem jest pilnowanie harmonogramu przygotowania przez poszczególne resorty projektów wprowadzających pomysły premiera i bieżące rozstrzyganie sporów między nimi. To rola, która będzie bardzo ważna w tym roku, bo Ewa Kopacz będzie rozliczana z realizacji obietnic z expose.
Premier od resortu finansów zaczęła wczoraj przegląd wiceministrów. A po spotkaniu stwierdziła, że musiała dopingować do przyspieszenia prac nad swoimi obietnicami. To jasno pokazuje, że choć Ewa Kopacz może pilnować sama, jak pracują resorty przez trzy tygodnie, gdy będzie trwał przegląd, potem musi mieć sprawną machinę w kancelarii, która będzie pilnowała ministerstw. Więc decyzję, co dalej z KPRM, będzie musiała podjąć przed zakończeniem przeglądu resortów.
Kto rządzi rządzącymi na świecie
Szarą eminencję w administracjach amerykańskich prezydentów można poznać po tym, że zasiada najczęściej w ciałach doradczych, gdzie niepotrzebna jest zgoda Kongresu. Z takiego właśnie miejsca swoją pozycję budował obecny szef CIA John Brennan – w administracji Baracka Obamy zaczynał karierę jako prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, członek niezwykle wpływowego ciała z praktycznie nieograniczonym dostępem do prezydenckiego ucha. Przypisuje mu się przede wszystkim autorstwo forsowanej przez administrację Obamy koncepcji wojny z terroryzmem, tj. prowadzenia regularnych nalotów przez samoloty bezzałogowe w Pakistanie, Jemenie i Somalii. Zasługą Brennana jest to, że walka z terrorem z operacji lądowej prowadzonej w Afganistanie zamieniła się w globalną wojnę z wykorzystaniem najnowszych technologii.
Co ciekawe, Brennan poznał się z Obamą już po udanej kampanii prezydenckiej w 2008 r., chociaż był wymieniany jako potencjalny doradca prezydencki już wcześniej. Jak pisał „The Washington Post”, nowo wybrany prezydent dostrzegł w byłym pracowniku CIA zaufanego człowieka i chciał już wówczas zaoferować mu stanowisko szefa CIA. Brennan jednak ustąpił z wyścigu o fotel głównego szpiega w 2009 r., ponieważ wokół jego kandydatury narosło zbyt dużo kontrowersji. Został za to ulokowany w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, skąd mógł z tylnego fotela wprowadzać w życie wizje, na kształt których nie miał wpływu ani Pentagon, ani CIA. Za wierną służbę w administracji został w końcu nagrodzony wymarzonym stanowiskiem szefa agencji.
Podobną funkcję w administracji Gerharda Schroedera pełnił obecny minister spraw zagranicznych Niemiec Frank Walter Steinmeyer. Jako jeden z najbliższych doradców kanclerza dorobił się nawet pseudonimu Die Graue Effizienz (dosł. szara efektywność), co oczywiście jest grą słów opartą na niemieckim terminie Graue Eminenz, czyli szara eminencja.
Premier Ewa Kopacz zaczęła wczoraj przegląd resortów