Kolejna porcja informacji o zaginionym malezyjskim samolocie i kolejna niewiadoma. Nie ma śladów rozbitej maszyny na dnie Oceanu Indyjskiego w miejscu gdzie szukano czarnych skrzynek - podało australijskie centrum koordynujące poszukiwania (Joint Agency Coordination Centre JACC).

Szczątków samolotu nie wykrył podwodny robot którego wysłano na przypuszczalne miejsce katastrofy i poszukiwania tą metodą zostały zakończone. W komunikacie napisano, że australijska Agencja Bezpieczeństwa Transportu zaleca wykluczenie tego obszaru jako miejsca rozbicia się Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych. Australijskie centrum nie kończy jednak poszukiwań. Są one kontynuowane we współpracy ze służbami Malezji i Chin. Akcja poszukiwawcza wchodzi w kolejną fazę. Eksperci będą badać dno Oceanu wszelkimi dostępnymi środkami specjalistycznymi. Zasięg poszukiwań rozszerzono do ok. 60 tys. km kwadratowych. Operacja będzie trwała jeszcze co najmniej kilka miesięcy.

Australijskie Centrum nie skomentowało wypowiedzi wicedyrektora ds. inżynierii oceanicznej amerykańskiej marynarki wojennej Michaela Deana. Powiedział on CNN , że sygnały które usłyszano w kwietniu i zinterpretowano jako mogące pochodzić z czarnych skrzynek, pochodziły prawdopodobnie z innego urządzenia. Rzecznik amerykańskiej marynarki określił to jako przedwczesne spekulacje. Boeing 777 Malaysia Airlines z 239 osobami na pokładzie zniknął z radarów 8 marca, po starcie z Kuala Lumpur. Samolot leciał do Pekinu