Głosowanie domyka ważny etap decentralizacji państwa, rozpoczętej po rewolucji w 2014 r. Dzięki niej miejscowe budżety są coraz większe, więc i możliwości samorządów wzrosły.
Do rad wiejskich, rejonowych, miejskich i obwodowych kandydowało 210 tys. osób. Ci z miejscowości powyżej 10 tys. mieszkańców mogli startować jedynie z ramienia ugrupowań politycznych, więc wybory nabrały charakteru ogólnokrajowej konkurencji partyjnej.
– Kampania jest prowadzona w formacie ogólnoukraińskim. Do niedawna widzieliśmy programy w stylu: za wszystko dobre przeciwko wszystkiemu złemu, czyli „zielone miasta szczęśliwych ludzi”. Bez konkretów. Dlatego wyborca będzie się orientował na partie ogólnokrajowe i w wielu przypadkach będzie głosował na ślepo – mówi szef Komitetu Wyborców Ukrainy Ołeksij Koszel. Zarazem po raz pierwszy wprowadzono otwarte listy wyborcze, które pozwalają wybrać konkretnego kandydata z danej partii, którego się popiera (podobny model obowiązuje w Polsce).
Radosława Kabaczij, członkini komisji wyborczej w podkijowskiej wsi Hryhoriwka i działaczka pozarządowa cieszy się z takiego rozwiązania. – Ludzie dzięki otwartym listom mogą znaleźć tych, których naprawdę warto poprzeć – mówi. W jej wsi takimi miejscowymi autorytetami byli prawosławny duchowny oraz były wojskowy. Z drugiej strony, jak zwraca uwagę w rozmowie z DGP, wielu wyborców nie wie, jak głosować w nowym systemie. Dodatkowo w zależności od miejscowości wyborca dostawał od dwóch do pięciu kart do głosowania. – Proces wyborczy jest trudny. W naszej wsi dostaje się cztery karty: do rady obwodowej, rejonowej, gromadzkiej i w wyborach mera Obuchowa – podkreśla Kabaczij.
Kandydatów do władz lokalnych było wielu, bo mają one coraz większe pełnomocnictwa i budżety. Tylko w Odessie w wyniku reformy budżet wzrósł on dwukrotnie, z 5 do 11 mld hrywien (z 680 mln do 1,5 mld zł). Nie dziwi zatem, że średnio w całym kraju na mera kandydowało siedem osób, a najwięcej, bo aż 23, właśnie w Odessie. W Kijowie stanowisko mera chciało objąć 20 osób, choć w walce liczyło się tylko kilku, w tym obecny Witalij Kłyczko, który dosłownie w przeddzień głosowania zaraził się koronawirusem, oraz przedstawicielka rządzącej partii Sługa Narodu Iryna Wereszczuk, pochodząca z graniczącej z Polską Rawy Ruskiej.
– Jest dużo kandydatów, ale ci, którzy mi się podobają, nie mają szans na wygraną, więc będę głosować na Kłyczkę. Mam do niego wiele zarzutów – o chaotyczną zabudowę, niszczejące stare budynki – ale to nie najgorszy wariant – mówi 35-letnia Natalja ze stolicy. Podobnie myśli wielu kijowian, więc sondaże dawały byłemu bokserowi największą szansę na zwycięstwo. Z podobnym optymizmem czekali na dzień głosowania merowie Odessy Hennadij Truchanow, Lwowa Andrij Sadowy czy Charkowa Hennadij Kernes. Ten ostatni od ponad miesiąca leczy się w Niemczech na koronawirusa i nie wiadomo, w jakim jest stanie.
Oznacza to, że Sługa Narodu najprawdopodobniej nie powtórzył sukcesu z zeszłego roku, z wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Jak zauważa dziennikarka tygodnika „NW” Kristina Berdynśkych, to wynik polityki, którą zachód Ukrainy uznawał za zbyt prorosyjską, a wschód za zbyt mało ugodową wobec Kremla. Tymczasem przed rokiem każdy z wyborców wkładał w osobę Wołodymyra Zełenskiego własną wizję polityki. – Zełenski w czasie kampanii prezydenckiej nikomu niczego nie obiecywał, każdy uwierzył w coś swojego, miał własne oczekiwania i myślał, że kandydat je zrealizuje – zaznacza Berdynśkych.
Prezydent starał się ratować sytuację. Na 12 dni przed wyborami ogłosił przeprowadzenie równoległego sondażu przed lokalami wyborczymi. Zadał Ukraińcom pięć pytań dotyczących karania za korupcję dożywociem, stworzenia wolnej strefy ekonomicznej na terytorium obwodów donieckiego i ługańskiego, zmniejszenia liczby deputowanych z 450 do 300 oraz legalizacji marihuany dla celów medycznych. Najwięcej emocji wzbudziło ostatnie pytanie: czy Ukraińcy „popierają prawo Kijowa do skorzystania z gwarancji bezpieczeństwa zawartych w memorandum budapesztańskim z 1994 r. dla odbudowy niepodległości i jedności terytorialnej”.
Eksperci zwracali uwagę, że wielu obywateli nie orientuje się w tematach, o które pyta prezydent. Sondaż nie będzie też reprezentatywny – to nie ankieter wybierał, kto będzie głosować, a sam głosujący. Wątpliwości budzą też koszty organizacji rodzaju sondażu, który jakoby opłacił Sługa Narodu. – Tu nie chodzi o żadne cele badawcze ani zrozumienie tego, czego chce społeczeństwo. W ten sposób Zełenski chciał zachęcić swój elektorat do udziału w wyborach – nie ma wątpliwości Andrij Sucharyna z Fundacji Inicjatywy Demokratyczne.
Oprócz tego prezydent w tygodniu przedwyborczym wygłosił orędzie w Radzie Najwyższej i udzielił wywiadu największym kanałom telewizyjnym. Zełenski czasem miał kłopoty z odpowiedzią na pytania, więc jest dyskusyjne, czy pomógł Słudze Narodu w wyborach. Niemniej jednak pokazał, że w przypadku przegranej jest gotowy krytykować władze lokalne i ustawiać narrację polityczną na zasadzie „dobry szef państwa kontra złe samorządy”. Widać to już dziś po krytyce samorządów za sposób walki z koronawirusem. Niektóre władze lokalne wprost odmawiały podporządkowywania się wprowadzanym przez rząd obostrzeniom.
Wybory mają jeszcze jeden ważny wymiar, być może najważniejszy. Mogą one spowodować umocnienie się prorosyjskich polityków we wschodniej części Ukrainy. Politolog Stanisław Fedorczuk, który po wybuchu wojny musiał się ewakuować z Doniecka do Kijowa, zwraca uwagę, że w ciągu sześciu lat od rozpoczęcia prorosyjskiej rewolty przez wspieranych przez Moskwę separatystów nie zrobiono nic, aby ukarać tych przedstawicieli władz lokalnych, którzy im pomagali. – Zamiast tego stworzono im cieplarniane warunki, żeby mogli sobie zmieniać partie, wygląd, uruchamiać strony na Instagramie i zrobić zapas cukru, żeby przekupywać nim wyborców i pokazywać im, że nie ma sensu wierzyć w hasła z Kijowa – dodaje.
Jego zdaniem na Wschodzie można zaobserwować powrót do retoryki dawnej Partii Regionów, która traktowała miejscową ludność paternalistycznie, przekonując, że tylko miejscowa elita może decydować o przyszłości Donbasu, a nie „biomasa”, jak czasem tego rodzaju politycy pogardliwie określają obywateli. Następcy ugrupowania Wiktora Janukowycza, których duża część znalazła miejsce w otwarcie prorosyjskiej Platformie Opozycyjnej O Życie, teraz też obiecują poprawę stosunków z Moskwą i ściślejszą współpracę ekonomiczną. – Pod przykrywką tej kampanii następuje rebranding Rosji z kraju agresora, który zabrał nam część terytorium, na kraj, z którym musimy polepszać relację – komentuje Fedorczuk.
Nie jest więc wykluczone, że w przyszłości znów spotkamy się z falą separatystycznych żądań nowych władz na wschodzie kraju. Coraz częściej można odnieść wrażenie, że Kijów staje się słabszy i nie narzuca swojego dyskursu w polityce, w tym dotyczącego historii, a dogaduje się z lokalnymi politykami, oddając im dużą część władzy, nawet jeśli zgodnie z prawem im ona nie przysługuje. Grozi to kolejnym rozłamem, który w czasach Petra Poroszenki wydawał się być łagodzony. I nawet jeśli poprzednik Zełenskiego porozumiewał się z lokalnymi elitami, towarzyszyła temu silna polityka w sferze socjalnej.
Politycy robili wiele, żeby skłonić Ukraińców do udziału w wyborach do samorządów, których działalnością większość wyborców na co dzień się nie interesuje. I choć nie było przypadków masowego kupowania głosów, to znów pojawiały się prezenty dla wyborców w postaci zestawów z kaszą gryczaną czy przydatnymi w czasie pandemii maskami i rękawiczkami. Były też kuriozalne przypadki, np. uzupełnianie przez jednego z kandydatów piaskownic piaskiem czy rozdawanie waty cukrowej. Te naruszenia nie miały jednak charakteru systemowego. Zgodnie z prawem wyborca mógł otrzymać prezent, byle nie był on warty więcej niż 60 hrywien (8,20 zł). Wyniki wyborów powinniśmy poznać w tym tygodniu. Drugie tury wyborów merów, jeśli będą potrzebne, odbędą się po dwóch tygodniach.