Śmierć Ruth Bader Ginsburg, 87-letniej sędzi, może zaburzyć kruchą równowagę w kluczowym gremium sędziowskim. Oznacza też poważne komplikacje polityczne.
Konserwatyści mają w SN pięć głosów, a liberałowie mieli dotąd cztery. Dlatego zaczyna się batalia o to, kto będzie następcą Ginsburg, która w najnowszych czasach chyba nie miała precedensu. Niewykluczone, że stanie się to centralnym tematem kampanii wyborczej. Donald Trump będzie chciał mianować swojego człowieka, ale czas i okoliczności mogą mu to uniemożliwić.
W 2016 r., ostatnim z ośmiu lat prezydentury Baracka Obamy, zmarł ultrakonserwatywny sędzia Antonin Scalia. Ale stało się to w lutym, kiedy jeszcze ani republikanie, ani demokraci nie mieli swojego kandydata na prezydenta. Obama wskazał jako jego następcę cenionego centrystę, bardzo surowego w sprawach prawa karnego Merricka Garlanda, wówczas prezesa drugiego co do ważności w amerykańskim sądownictwie Sądu Apelacyjnego dla Stołecznego Waszyngtonu.
Tymczasem szef republikańskiego klubu w Senacie Mitch McConnell zablokował procedowanie nad jego kandydaturą. Tłumaczył to tym, że Obama nie ma prawa do takiej decyzji, bo jest lame duck, czyli kulawą kaczką, prezydentem, którego polityczny mandat wkrótce wygasa. I stwierdził wówczas, że nowego sędziego powinna wyznaczyć nowa głowa państwa, wybrana w listopadzie.
Wybory wygrał Donald Trump i na miejsce Scalii wyznaczył konserwatystę Neila Gorsucha. Zdominowany przez Partię Republikańską Senat go zatwierdził na stanowisku i Gorsuch został członkiem Sądu Najwyższego. W miniony weekend McConnell oświadczył, że nie zablokuje prezydenckiej nominacji. To jest część misternej gry szefa klubu prawicy. Jest on całkowicie świadom, że przeróżne ekstrawagancje Trumpa szkodzą na dłuższą metę partii, ale trwa lojalnie przy prezydencie i będzie przy nim trwać, jeżeli ten uzyska 3 listopada reelekcję, bo Trump jest gwarantem mianowania na zwolnione miejsca w sądach federalnych prawników o konserwatywnych poglądach i zachowawczej linii orzecznictwa. Od początku kadencji obecnego prezydenta skutecznie przeprowadził przez Senat dwie kandydatury do Sądu Najwyższego, 53 do sądów apelacyjnych i 146 do federalnych sądów pierwszej instancji, czyli dystryktowych.
Dla porównania: przez dwie kadencje Obamy do sądów apelacyjnych trafiło 55 osób, czyli statystycznie połowa tego co za Trumpa. McConnellowi udało się zablokować kilkadziesiąt prezydenckich nominacji sędziów o umiarkowanych bądź lewicowych poglądach. – To źródło mojej ogromnej satysfakcji – mówił, nie owijając w bawełnę McConnell podczas jednej z czerwcowych konferencji prasowych.
Po śmierci sędzi Ginsburg plany szefa republikańskiego klubu mogą jednak pokrzyżować... jego partyjni koledzy. Na razie troje oświadczyło, że – wzorem precedensu, jaki sam McConnell stworzył w 2016 r. – nie zagłosują za jakimkolwiek kandydatem wskazanym przez obecnego prezydenta, którego kadencja kończy się 20 stycznia 2021 r. Pierwszą z tej trójki jest dość niezależna w poglądach Lisa Murkowski z Alaski, która dwa lata temu głosowała przeciwko kandydaturze sędziego Bretta Kavanaugha oskarżanego o molestowanie seksualne. Drugą – Susan Collins z Maine. Ta reprezentująca lewicowy stan nie chce się narazić swojemu elektoratowi, zresztą sama przegrywa z demokratyczną rywalką w sondażach. Najpoważniejsze polityczne konsekwencje może mieć „nie” Chucka Grassleya z Iowa, 86-letniego nestora republikanów w Senacie. Jest on bowiem szefem Komisji Sprawiedliwości i od niego zależą terminy i porządek obrad przy przesłuchaniach kandydata na nowego sędziego.
Trzeba jeszcze wspomnieć, że w 95 proc. spraw sędziowie SN głosują tak samo. Największe emocje budzi pozostałe 5 proc., gdzie decyzja nie ma jasnych konstytucyjnych przesłanek i zależy od temperamentu i poglądów politycznych sędziego. W sytuacji idealnej nie miałoby to znaczenia, lecz na los każdej sprawy rozstrzyganej przed Sądem Najwyższym USA wpływają nastroje społeczne, poglądy polityczne i inne czynniki, motywujące sędziego do zajęcia stanowiska.
W konstytucyjnej praktyce Ameryki wygląda to tak: większość kontrowersyjnych wyroków, w jakich opinia społeczeństwa bywa zwykle podzielona, zostaje oparta na przepisie, który z racji swej ogólności może być różnie interpretowany. Przykład: kwestia legalności aborcji. Sławne orzeczenie w sprawie Roe przeciwko Wade z 1973 r. (dopuszczające przerywanie ciąży) opiera się na domniemanym przez ówczesne rozumienie konstytucji prawie do prywatności. Zwolennicy aborcji są zatem zdania, że jej prawowitość wynika z obywatelskiego prawa do prywatności. Z kolei przeciwnicy, jeśli kiedykolwiek zaskarżą skutecznie ten wyrok (a takich podejść było dotąd ponad 30), powołają się na to, że ustawa zasadnicza nic o prywatności nie mówi, ale o dozwoleniu przerywania ciąży powinny decydować stany. I właśnie od osobowości sędziego – w tym przypadku: jego poglądów na aborcję – zależy, jak zinterpretuje on enigmatyczną konstytucję.