Morze Śródziemne jest po Białorusi drugim punktem zapalnym u granic UE. Turcja wznawia odwierty, a Grecja żąda europejskiej odpowiedzi i szykuje wojsko.
Pomimo sezonu urlopowego w Brukseli krajom UE udało się podnieść w stan gotowości europejską dyplomację. Na jutro jej szef Josep Borrell zwołał wideo konferencję ministrów spraw zagranicznych UE, na której obok Białorusi poruszona zostanie kwestia napięć w basenie Morza Śródziemnego. Rozmowa o potencjalnych sankcjach w obu tych sprawach jest nieunikniona.
Na rozmowę o sytuacji na południowo-wschodnich rubieżach UE pilnie naciskała Grecja wspierana przez Cypr i Francję. Chodzi o odwierty na Morzu Śródziemnym prowadzone przez Turcję, które w ocenie Aten naruszają jej strefę ekonomiczną. Po rozmowie telefonicznej z niemiecką kanclerz Angelą Merkel turecki prezydent Recep Erdoğan zawiesił w lipcu prace poszukiwawcze na spornych wodach u tureckich wybrzeży, ale w zeszłym tygodniu Turcja nagle je wznowiła.
Ankara poszukuje złóż ropy i gazu niedaleko Kastellorizo, najdalej wysuniętej na wschód zamieszkanej greckiej wyspy. Turecki statek wiertniczy Oruc Reis i dwa wspierające go okręty, które wypłynęły w poniedziałek z tureckiego portu w eskorcie marynarki wojennej, wznowiły prace poszukiwawcze na spornych wodach. Na dodatek następnego dnia tureckie MSZ poinformowało, że wyda pod koniec miesiąca kolejne licencje na odwierty. Tymczasem Grecja uważa wszystkie wody na południe od greckich wysp za swoje wyłączne strefy ekonomiczne, co ma potwierdzać umowa podpisana z Egiptem 6 sierpnia. Porozumienia nie uznała jednak Ankara, która taką samą umowę – ale dzielącą strefy wpływów zgodnie z interesami tureckimi – zawarła wcześniej z Libią.
Unia Europejska określa tureckie odwierty jako nielegalne i w lutym nałożyła sankcje. Ale restrykcje dotykają jedynie bezpośrednie kierownictwo spółki naftowej. Reżim Erdoğana pozostaje nietknięty. Nie wiadomo, w kogo skierowana byłaby kolejna transza obostrzeń i czy w ogóle w najbliższym czasie są na nią szanse. Sankcje nakładane są za jednomyślną zgodą wszystkich krajów członkowskich UE, tymczasem nie wszystkim stolicom wchodzenie w spór z Turcją jest na rękę. I nie chodzi tylko o podtrzymanie porozumienia migracyjnego z 2016 r., na mocy którego Ankara przyjmuje z powrotem migrantów z Europy. Odwrócenie się UE od Erdoğana mogłoby oznaczać wepchnięcie Turcji w objęcia Kremla, z którym w ostatnich latach ma ona coraz bliższe relacje.
W ocenie analityka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Karola Wasilewskiego Turkom zależy na rozstrzygnięciu sporów delimitacyjnych z Grecją i prowokacje Ankary mają zmusić Ateny do rozmów. – W ostatnich latach Turcy prowokują Greków i naruszają ich strefę lotniczą w sposób ekstensywny. Ale w tym sporze to obie strony wysuwają daleko idące żądania – mówi ekspert. W jego ocenie mocno wątpliwe są żądania Aten dotyczące wyspy Kastellorizo i otaczających ją wód. Absurdalne z kolei po stronie tureckiej jest domaganie się, by duże wyspy jak Cypr i Rodos nie miały wyłącznych stref ekonomicznych.
Jak przypomina Karol Wasilewski, bezpośrednim powodem, dla którego Turcy wznowili odwierty, było podpisanie przez Greków porozumienia z Egiptem, co Ankara odebrała jako prowokację, a niemiecka dyplomacja sygnalizowała, że jest to zły ruch. Berlin przejął rolę mediatora w sporze turecko-greckim od Waszyngtonu. Kanclerz Angela Merkel chce usiąść z obiema stronami do stołu rozmów i Erdoğan także sygnalizuje, że jest na to gotowy. Wyzwaniem pozostaje przekonanie do tego Aten, które odbierają działania tureckie jako wrogie i jako członek UE oczekują solidarności od całej Wspólnoty.
Tymczasem napięcia podgrzewają społeczne nastroje po obu stronach Morza Egejskiego. Z sondażu ośrodka Kapa Research wynika, że Grecy bardziej niż Turcy biorą pod uwagę możliwość wojny. W hipotetycznym scenariuszu, w którym rządy obu krajów deklarują naruszenie suwerennych praw, oba narody uważają, że właściwy będzie dialog zamiast konfliktu. Natomiast na scenariusz wojenny bardziej przygotowani są Grecy (46 proc.) niż Turcy (35 proc.).
Grecko-turecki spór nabiera coraz szerszego znaczenia międzynarodowego wykraczającego daleko poza kwestie graniczne. W tle pozostaje wojna libijska i zaangażowani w nią aktorzy. Turcja popiera tam Rząd Zgody Narodowej Faijza as-Sarradża. Dlatego greckie zabiegi w UE wspiera francuska dyplomacja, która stawia na przeciwnika as-Sarradża – Libijską Armię Narodową (LNA) pod dowództwem gen. Chalify Haftara i także domaga się unijnych sankcji wobec Ankary. Z tego samego powodu po stronie greckiej zaangażował się Egipt. Wsparcie dla Aten deklaruje również Izrael.
W artykule „Jerusalem Post” chętnie udostępnianym wczoraj na portalach społecznościowych przez greckich dziennikarzy i komentatorów izraelski dziennikarz Seth Frantzman przekonywał, że Erdoğan potrzebuje międzynarodowych kryzysów i jest gotowy wywoływać je każdego miesiąca, bo podsycane w ten sposób nastroje nacjonalistyczne przykrywają krytyczny stan tureckiej gospodarki. Wartość liry spada od dawna, ale ostatnio w tempie, które powinno głęboko niepokoić Erdoğana. W ciągu ostatnich 10 lat turecka waluta straciła na wartości 80 proc., a tylko od początku roku blisko 19 proc. To pokłosie pandemii, która uderza także w istotną dla gospodarki tureckiej turystykę, ale także tureckich eksperymentów w polityce pieniężnej sterowanej ręcznie przez Erdoğana i powodującej dużą niepewność wśród inwestorów.
Kanclerz Angela Merkel chce usiąść z obiema stronami do stołu rozmów