Władze utrzymają fasadę „jednego kraju, dwóch systemów”, ponieważ jest to dla nich korzystne gospodarczo.
Przyjętą w ubiegłym tygodniu ustawę o bezpieczeństwie Hongkongu eksperci obwołali końcem regionu w znanym dotychczas kształcie. Daje ona Pekinowi niezwykle szerokie uprawnienia do walki z opozycją w mieście, pozostające poza kontrolą lokalnych władz i sądów. DGP zapytał ekspertów, jaką ostateczną wizję Hongkongu mają Chiny i jakie mogą podjąć kolejne kroki wobec miasta. Ci nie mają wątpliwości: jest nim całkowite podporządkowanie sobie tej byłej kolonii brytyjskiej.
Na mocy brytyjsko-chińskiej umowy Hongkong miał mieć zapewnioną szeroką autonomię, obejmującą wolność zgromadzeń i prasy (nieistniejące w Chinach kontynentalnych) aż do 2047 r., co nazwano zasadą „jednego kraju, dwóch systemów”. Wówczas miała odbyć się publiczna debata na temat dalszej przyszłości miasta. Przyjęta właśnie ustawa w radykalny sposób zmieniła to kalendarium. – Podporządkowanie Hongkongu nastąpi dużo, dużo wcześniej niż w połowie wieku. Może nawet stanie się to w ciągu dekady – mówi Alicja Bachulska z Ośrodka Badań Azji przy Akademii Sztuki Wojennej.
Dotychczas, jeśli ktoś brał udział w protestach, jak te z drugiej połowy 2019 r., mógł stanąć przed lokalnym wymiarem sprawiedliwości, np. za wandalizm. Wraz z wprowadzeniem takich przestępstw jak podżeganie do secesji kwalifikacja czynu może zostać zmieniona, a Najwyższa Prokuratura Ludowa może uznać, że manifestant musi być sądzony w Chinach kontynentalnych bez możliwości odwołania się od tej decyzji. Zapisy stanowią straszak wobec tych, którym nie podoba się polityka Pekinu. Skuteczny, bo już w ubiegłym tygodniu samorozwiązało się kilka organizacji krytykujących Chiny, a paru działaczy wyemigrowało. W ten sposób w mieście powoli będzie obumierać społeczeństwo obywatelskie.
Zresztą, jak mówi Bachulska, nowe prawo może dotknąć nie tylko lokalnych działaczy. W Hongkongu aktywne są międzynarodowe organizacje, jak amerykański Narodowy Fundusz Wspierania Demokracji, uznawane przez Pekin za agentów obcych wpływów. – Ustawa zdaje się obejmować również osoby z zagranicy. Ilu pracowników organizacji pozarządowych w związku z tym zdecyduje się dmuchać na zimne i omijać Hongkong szerokim łukiem? – pyta Bachulska. Na celowniku chińskich władz znajdzie się też internet. Dzisiaj Hongkong nie jest ukryty za wielkim firewallem, czyli specjalną barierą odcinającą użytkowników z Chin od globalnej sieci.
Jak tłumaczy dr Michał Bogusz z Ośrodka Studiów Wschodnich, nowa ustawa posłuży do usuwania i blokowania niepożądanych treści w internecie, żeby także mieszkańcy Hongkongu nie mieli do nich dostępu. – Pekin nie może kompletnie zablokować dostępu do sieci, bo uniemożliwiłoby to pracę instytucjom finansowym z miasta. Dzień, w którym odcięto by im internet, byłby dniem ich przeprowadzki do Singapuru albo Tokio – mówi ekspert. Ocenia, że bardziej prawdopodobna jest strategia stopniowego odcinania dostępu do wąskich fragmentów sieci.
Fakt, że gospodarka ChRL potrzebuje okna na świat, jest powodem, dla którego Hongkong prawdopodobnie nie zostanie anektowany. – Takie fasadowe działanie jest zresztą w chińskim stylu, czego dowodem jest zamieszkany przez Ujgurów Sinciang, też przecież autonomiczny – mówi Bogusz. Możliwe, że władze w Pekinie oficjalnie utrzymają elementy ustroju miasta, w tym parlament oraz urząd szefa egzekutywy, którego i tak nie może piastować osoba nieakceptowana przez Pekin, aby móc powiedzieć, że zasada „jeden kraj, dwa systemy” wciąż obowiązuje.
– Jedno jest pewne. Autonomia polityczna zostanie zlikwidowana. Pozostanie pewna autonomia w zakresie finansów i obrotu gospodarczego, bo ta jest wygodna dla Komunistycznej Partii Chin – mówi Bogusz. Trudno natomiast przewidzieć, ilu mieszkających w Hongkongu zdecyduje się emigrację. To będzie zależało od tego, jak mocno Pekin przykręci teraz śrubę byłej kolonii. Stworzenie odrębnej ścieżki imigracyjnej, która mogłaby objąć nawet 3 mln mieszkańców Hongkongu, zapowiedział już Londyn. Specjalne biura mające pomóc w relokacji otworzyły też rządy Australii i Tajwanu.