Prawie każda partia polityczna chwali się własnym think tankiem, który ma doradzać parlamentarzystom. Ale mało która chce słuchać tego, co eksperci mają jej do powiedzenia.
Magazyn DGP 28 lutego 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
W tej kadencji parlamentu w ławach poselskich zasiadają przedstawiciele pięciu ugrupowań: Prawa i Sprawiedliwości, Koalicji Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Konfederacji. Przy czym SLD poszło do wyborów w koalicji z Wiosną oraz z Razem, PiS zasilili posłowie Solidarnej Polski i Porozumienia Jarosława Gowina, a w ramach Koalicji Obywatelskiej – obok Platformy – znalazło się miejsce także dla Nowoczesnej i Zielonych. Za każdą z tych partii – przynajmniej w teorii – stoją think tanki.
Dosłownie to „zbiorniki myśli”. Zwykle (ale niekoniecznie) organizacje pozarządowe, które chcą być niezależne i nie działają dla zysku. Zajmują się najczęściej konsultingiem, doradztwem, przygotowywaniem analiz, uczestnictwem w debatach publicznych oraz prowadzeniem badań, które przeważnie koncentrują się na rozwiązywaniu problemów społecznych. Think tanki utrzymują się przede wszystkim ze środków publicznych, funduszy europejskich albo prywatnych darowizn. To ma uwiarygodniać transparentność tych instytutów, ośrodków, centrów wymiany myśli i stawiać grubą kreskę między nimi i środowiskami, które chciałby wywierać polityczny wpływ na ich funkcjonowanie. Nie jest jednak tajemnicą, że organizacje doradcze to nie tylko okołoakademickie „zbiorniki myśli”, lecz także suflerzy partii politycznych. Podpowiadają im konkretne strategie i pomysły legislacyjne, jak np. Fundacja Konrada Adenauera blisko związana z niemieckimi chadekami z CDU albo Fundacja Friedricha Eberta spowinowacona z kolei z socjaldemokratami z SDP.
Partie polityczne w Polsce nie chcą być gorsze od zachodnich, więc hodują własne ośrodki intelektualne, które w teorii są ideowym zapleczem. W teorii, ponieważ kiedy polityk dojdzie do władzy, zazwyczaj traci słuch. Think tank jest, ale jakby go nie było.

Nie chodzi o intelektualny PR

– Nie mamy poczucia, że PiS nas słucha – twierdzi Paweł Musiałek, dyrektor zarządzający Centrum Analiz przy Klubie Jagiellońskim. – Kiedy politycy znajdą się już po rządowej stronie, mają przeświadczenie, że wszystko wiedzą, co do pewnego stopnia jest prawdą, ponieważ mają dostęp do danych, których my nie posiadamy, dlatego trudno nam wypowiadać się ex cathedra w zakresie polityki podatkowej czy militarnej. Poza tym think tanki powodują pewien dyskomfort dla administracji państwowej. Publikują raporty, które co jakiś czas wykorzystuje opozycja albo dziennikarze, by punktować rządzących i rozliczać z obietnic. Ponadto gdy polityk wchodzi do rządu, większość czasu poświęca na zarządzanie kryzysowe, a nie strategiczne, toteż trudno mu korzystać z podszeptów think tanków, które mają inny „timing” na sprawy publiczne. I jeszcze jedna kwestia: nie zapominajmy, że rządzący są zależni od woli politycznej swojego środowiska, lobbingu różnych grup społecznych czy nacisków wewnątrzpartyjnych. A think tanki patrzą na rzeczywistość z punktu widzenia dobra publicznego bez tych zakłóceń.
Klub Jagielloński – razem z Instytutem Sobieskiego i Fundacją Republikańską – uchodzi za centrum doradcze, które sprzyja obozowi Zjednoczonej Prawicy. I rzeczywiście trudno nie dostrzec związków z partią rządzącą, wszak w roli członków honorowych występują znani centroprawicowi politycy, tj.: Ryszard Legutko, Krzysztof Szczerski czy Jadwiga Emilewicz. Klub początkowo był kołem dyskusyjnym skoncentrowanym wokół środowiska Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z czasem porzucił akademickie pielesze, zinstytucjonalizował działalność i przekształcił się w profesjonalny think tank z własnym strategicznym Centrum Analiz, które omawia zagadnienia z zakresu m.in. gospodarki, edukacji, energetyki, finansów publicznych czy ochrony zdrowia. Żywo interesuje się m.in. zagadnieniami deglomeracji pod postacią kompleksowej polityki służącej rozwojowi małych i średnich miast. Chce wprowadzenia dnia referendalnego, składa petycję w sprawie paktu demokratycznego, który pomógłby zasypywać głębokie podziały na naszej scenie politycznej. Kłopot w tym, że PiS niespecjalnie wsłuchuje się w te apele. I jeszcze w tym, że aby doradzać, trzeba mieć dostęp do wiedzy źródłowej.
– Podpowiadamy kierunki zmian reform i próbujemy je uzasadniać, ale szczegóły zostawiamy ministerstwom. Najlepiej pokazuje to ostatni raport KJ poświęcony mitom podatkowym. Nasz ekspert Radosław Piekarz wskazuje na najczęściej przywoływane w debacie publicznej tezy, które nie mają pokrycia w rzeczywistości, ale w sprawie pozytywnych rekomendacji szczerze przyznaje, że nikt poza Ministerstwem Finansów, które dysponuje szczegółowymi danymi, nie jest w stanie przedstawić propozycji stawek podatkowych przekładających się na określone sumy w budżecie państwa – mówi Musiałek.
Klubowi Jagiellońskiemu udawało się w przeszłości zaakcentować swoją obecność w debacie publicznej na temat ważnych ustaw. Ale nie dlatego, że tego oczekiwali zaprzyjaźnieni z think tankiem prawicowi politycy. To klub wołał o uwagę dla swoich pomysłów, pisząc petycję do prezydenta Andrzeja Dudy i doprowadzając do spotkania z głową państwa w sprawie nowej ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Ustawa została zawetowana. Klub działał aktywnie również w okresie legislacyjnej galopady PiS, kiedy w ekspresowym tempie forsowano kontrowersyjne ustawy zmieniające porządek w sądach. Prezydent zawetował ustawę o Sądzie Najwyższym oraz o Krajowej Radzie Sądownictwa. Na wiele się to nie zdało, ale reakcja Klubu Jagiellońskiego została odnotowana jako merytoryczny głos w debacie o praworządności. Tylko że to wysłuchanie odbyło się pod presją społeczną; trudno nazwać je trybem konsultowania legislacyjnych pomysłów obozu rządowego ze swoim think tankiem.
– Z politykami najlepiej rozmawia się wtedy, kiedy mają pistolet przystawiony do głowy – mówi Musiałek. – Dlatego pisanie raportów nie wystarcza. Chcemy wywierać większą presję społeczną. Do tej pory podsuwaliśmy rozwiązania, ciesząc się, jeśli ktokolwiek chciał się nad nimi pochylić, a zbyt rzadko chodziliśmy na komisje sejmowe, nie braliśmy udziału w konsultacjach publicznych. Teraz zamierzamy odważniej wkroczyć w obszar rzecznictwa publicznego, zająć się aktywizmem społecznym. Trzeba szukać „okna możliwości” i bardziej zdecydowanie zabierać głos. Partie polityczne chciałyby, aby think tanki intelektualizowały ich decyzje, a nam nie zależy na robieniu komukolwiek intelektualnego PR.
Można organizować wykłady i warsztaty, seminaria i konferencje, odczyty i prelekcje. I dyskutować o wszystkim, ale co z tego, skoro myśli i idee nie zbawią świata, społeczeństwa ani nawet polityków przesiadujących w Sejmie. Od idei cenniejsze są dla tych ostatnich briefingi w świetle kamer, selfie na Facebooku czy wzajemne pokrzykiwanie na siebie podczas gorącej wymiany zdań na Twitterze. Bo dają popularność, a przynajmniej rozpoznawalność.
– Trudno było się przebić do szerszego grona odbiorców z tematami naukowymi – przyznaje Michał Wójtowicz, były sekretarz Instytutu im. Macieja Rataja, który sprzyjał PSL. – Świat części polityki i mediów żyje codziennością, jest dynamiczny, lapidarny i podąża za newsem, a sprawy sektorowe cieszą się umiarkowanym zainteresowaniem odbiorców. Wprawdzie bez wiedzy i refleksji trudno skutecznie zajmować się polityką, ale dziś narzędziem do jej uprawiania jest bardziej Twitter. A z taką konkurencją niełatwo rywalizować think tankom.

Kadrowa poczekalnia

Może więc think tanki – zamiast być zapleczem eksperckim polskich ugrupowań parlamentarnych – są kuźnią nowych kadr? Mają szansę intelektualnie się wykazać, a następnie, w nagrodę, zasilają partyjne szeregi albo wchodzą do rządowych struktur. Część osób związanych z Klubem Jagiellońskim po wygranych przez PiS wyborach faktycznie dołączyła do zwycięskiej drużyny, ale takie transfery specjalnie nie dziwią – są niepisaną normą pozyskiwania kadr, o czym świadczą również przypadki transferów członków innych think tanków do agend rządowych (choćby Leszka Skiby, który został wiceministrem finansów, a wcześniej pracował w Instytucie Sobieskiego, czy Marcina Chludzińskiego – dziś prezesa KGHM związanego przedtem z Fundacją Republikańską). Osoby przechodzące z Klubu Jagiellońskiego do administracji publicznej robiły to jednak na własny rachunek i zazwyczaj zawieszały wtedy aktywną działalność w klubie, aby nie powstało wrażenie konfliktu interesów. Klub – mimo personalnych osłabień – zachował też instytucjonalną ciągłość, czego nie można powiedzieć o innych think tankach wypatroszonych z ekspertów, co odbiło się na ich aktywności, sprowadzając je do roli partyjnego rezerwuaru gotowych kadr.
– Nasz think tank nie pełni roli trampoliny do politycznej kariery dla jego pracowników – słyszę od Michała Wójtowicza. – Nie do tego został powołany. To nie była tuba propagandowa jednej partii, tylko wartość dodana dla środowiska ludowego. Nie chodziło o narzucanie, lecz o poszukiwanie prawdy. I nie o promocję własnego wizerunku, lecz o promocję czytelnictwa, ustawicznego kształcenia i poszerzania horyzontów.
Instytut Rataja, choć trzymał kciuki za PSL i nie ukrywał swoich sympatii do ojców założycieli ruchu ludowego w osobach Macieja Rataja czy Wincentego Witosa, starał się dyskutować na różne tematy, nie tylko te związane z polską wsią (także o zmianach klimatycznych, energetyce i sztucznej inteligencji), aby nie posądzano go o stronniczość. Zapraszał też polityków z różnych, nierzadko bardzo odległych od siebie, ław parlamentarnych (Jerzego Buzka, Aleksandra Halla czy Ludwika Dorna), aby jak najdalej uciec od politycznych skojarzeń. – Unikaliśmy wewnątrzpartyjnych rozgrywek. Bo to nie była działalność stricte polityczna – zastrzega Wójtowicz.
Z polityką dużo więcej wspólnego miało i ma Centrum im. Ignacego Daszyńskiego, którego twórcą był nieżyjący już Tomasz Kalita, przez kilka lat rzecznik prasowy SLD. Instytucja ta jest think tankiem Sojuszu, choć nie działa w strukturach partyjnych. Jednak gdy SLD znajdowało się poza Sejmem, Centrum wspierało tworzenie programu partii. W 2018 r. brało udział w przygotowaniu dokumentu „Silny samorząd, demokratyczna Polska”. Wprawdzie Centrum Daszyńskiego organizuje seminaria, na które zaprasza prelegentów od lewa do prawa, ale jego kluczowymi partnerami są Fundacja im. Friedricha Eberta, Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, Fundacja Aleksandra Kwaśniewskiego „Amicus Europae”, SLD oraz inne lewicowe środowiska, np. Forum Postępu. I nie ukrywa, że pracuje na powodzenie lewej strony sceny politycznej.
– Staramy się podpowiadać politykom lewicy dobre pomysły. Na razie nie została zgłoszona żadna ustawa, w której można by zobaczyć nasz udział. Liczymy, że to się zmieni. To dopiero początek nowej kadencji. Mamy również nadzieję, że uda nam się zachęcić lewicę do podjęcia tematu deglomeracji i poważnego zajęcia się umowami śmieciowymi. Na lobbing w tych sprawach mamy cztery lata – podkreśla dr Sebastian Gajewski, jeden z ekspertów Centrum Daszyńskiego.
Inny lewicowy think tank – Instytut Myśli Demokratycznej – korzysta z twarzy popularnego polityka. Jego fundatorem jest Robert Biedroń, lider Wiosny i kandydat w nadchodzących wyborach prezydenckich. Od początku IMD miał budować i ocieplać wizerunek Biedronia, ale nie jako agencja marketingowa, tylko przebijający się do mediów głos doradczy, służąc ówczesnemu prezydentowi Słupska pomocą w efektywnym zarządzaniu miastem. Chodziło o stworzenie długoterminowej, rzetelnej (opartej na danych i raportach) strategii, która miała utwierdzać mieszkańców w ich proekologicznych postawach: namawiać na odejście od węgla na korzyść odnawialnych źródeł energii. Teraz, kiedy Wiosna jest w parlamencie, IMD nie ukrywa, że będzie opracowywał zlecane mu przez te partię ekspertyzy i analizy, choć pisanie projektów ustaw pozostawi członkom klubu parlamentarnego. Chce również wystartować z serią debat, seminariów i konferencji, ale dopiero kiedy zakończą się wybory prezydenckie i polska polityka wróci do względnej normy.
– Ostatnio zajmowaliśmy się dwoma projektami. Pierwszy dotyczył badania wpływu zwiększenia finansowania opieki zdrowotnej na wzrost zatrudnienia lekarzy. Drugi koncentrował się na problematyce zwalczania ubóstwa energetycznego. Kiedy dojdzie do fuzji Wiosny z SLD, razem z Centrum Daszyńskiego będziemy odpowiadać za wspieranie programu zjednoczonej lewicy. W naszej gestii pozostaną tematy zielonej energii i nowych technologii, Centrum natomiast skupi się na zagadnieniach dotyczących rynku pracy – ujawnia dr Dariusz Standerski, dyrektor IMD. Kiedy dopytuję, jak jego instytut zareagowałby, gdyby konkurencyjna partia poprosiła o przygotowanie jakiejś ekspertyzy, Standerski ma problem z odpowiedzią.
Instytut Obywatelski – pełniący obowiązki zaplecza eksperckiego Koalicji Obywatelskiej – jest chyba najbardziej upolitycznionym think tankiem. To de facto część biura krajowego partii. Na czele organizacji stoi polityk i poseł – Jarosław Wałęsa. A w radzie programowej dowodzonego przez niego instytutu zasiadają inni czyni politycy, m.in. Rafał Grupiński i Radosław Sikorski. Instytut reklamuje się hasłem „Myślimy, by działać. Działamy, by zmieniać” i chce m.in. promować ideę społeczeństwa obywatelskiego oraz podnosić jakość debaty publicznej, organizując warsztaty, pisząc raport, zwołując konferencje. Tyle program. Konkrety? Tych nie udało się poznać, ponieważ nikt z instytutu nie był zainteresowany rozmową.

Krytyka i niezgoda

Czy think tanki powinny być w pełni niezależne, czy jednak fraternizować się z partią? A jeśli już pozwalają sobie na pewną zażyłość, to gdzie powinna przebiegać jej granica, aby sympatyzowanie nie kładło się cieniem na transparentności danej organizacji? I jak pozostać krytycznym w stosunku do poczynań partii albo dostrzegać potrzeby społeczne, których partia nie widzi, bo zobaczyć nie chce?
W relacjach bilateralnych na linii Klub Jagielloński – PiS panuje dystans pozwalający ekspertom punktować niedociągnięcia rządu w istotnych kwestiach społecznych. A kością niezgody jest sposób traktowania państwowych instytucji. W analizach ekspertów KJ można wyczytać krytykę przedkładania interesów partii nad interes państwa. Klubowiczów uwierało też obniżenie wieku emerytalnego, szczególnie że PiS uczynił z tego pomysłu swój socjalny manifest. W obliczu kryzysu demograficznego takie działania eksperci KJ uznali za szkodliwe. Klub Jagielloński krytykuje też pomysł 13. i 14. emerytury, bo ta nie wpisuje się w zasadę solidarności międzypokoleniowej, będąc de facto świadczeniem obciążającym młodych ludzi, którzy mają problem np. z kupnem mieszkania na własną rękę, a rząd oczekuje od nich ponoszenia wyższych kosztów utrzymania osób starszych pod nie do końca uzasadnionym pretekstem walki z ubóstwem.
Mniejsze ugrupowania parlamentarne w ogóle nie mają tego problemu co duże partie, które budują wokół siebie inteligencko-ekspercki posłuch bądź – jak kto woli – pozór. Partia Razem sama siebie nazywa think tankiem, więc nie potrzebuje wynajmować takiego zaplecza ani tym bardziej sztucznie go tworzyć. Rolę doradczą pełni rada krajowa partii, która zajmuje się opracowywaniem programu. Istnieje wprawdzie w partyjnej orbicie Fundacja Równanie, ale to nie think tank do podpowiadania, raczej coś na kształt młodzieżówki, wędrownego obozu naukowego dla lewicowej młodzieży, która chciałaby jakoś spożytkować społecznikowską energię. Dlatego co roku fundacja organizuje wyjazdy edukacyjne dla młodych ludzi (do 26. roku życia). Tak powstała Szkoła Solidarności. W te wakacje odbędzie się już czwarta edycja.
– Zapraszamy maturzystów, studentów, ludzi spoza dużych środowisk oraz osoby dotąd niezwiązane z naszym ruchem czy kręgiem znajomych. Celem nie jest szkolenie aktywu partyjnego, tylko budowa świadomego pokolenia. Przez osiem dni trzydzieści kilka osób terminuje w Broku nad Bugiem. Są wykłady na temat zmian klimatycznych, historii polskiej lewicy, wstęp do feminizmu, spółdzielczości, związków zawodowych czy warsztaty interaktywne, np. umiejętności prowadzenia negocjacji społecznych. Po takim szkoleniu zwykle kilka osób zapisuje się do Razem, bo chce działać aktywniej – opowiada Marta Tycner, członkini Razem, a zarazem prezes Fundacji Równanie.
Instytucjonalnego zaplecza eksperckiego nie ma też Konfederacja. Ma zaledwie 11 posłów. To o czworo za mało do stworzenia klubu parlamentarnego. Tyle samo brakuje, aby składać projekty ustaw. Zdarza się, że z pomysłami polityków Konfederacji zgadzają się posłowie z innych partii, ale nie chcą się z nimi podpisywać pod jednym projektem.
– Nie posiadamy think tanku jako takiego – przyznaje Anna Bryłka, sekretarz Ruchu Narodowego. – Każdy poseł ma swojego asystenta, który wspiera go w pracy. Wszelkie porozumienia programowe wypracowujemy na spotkaniach koła poselskiego, choć o konsensus niełatwo, kiedy ścierają się poglądy wolnościowców i narodowców. Korzystamy z opinii, analiz i raportów niezależnych ekspertów.
Konfederaci narzekają na zbyt szybkie tempo legislacji. Czasu jest mało, bo projekty ustaw błyskawicznie przechodzą od jednego czytania do drugiego. Trzeba siadać, analizować, wytykać błędy i zgłaszać poprawki. Analitycy pracują pogrupowani w kilku blokach tematycznych. Jedni zajmują się zagadnieniem emerytur, drudzy – podatków, trzeci – energią, a jeszcze inni – kwestiami migracyjnymi. Później pozostaje zwołać konferencję prasową i chociaż tą metodą próbować zainteresować media i opinię publiczną pomysłami ustawodawczymi. Tak było w przypadku koncepcji podniesienia kwoty wolnej od podatku do 31 tys. zł, aby zrównać przywilej podatkowe posłów i obywateli. – Niewiele od nas zależy. Jeśli głosujemy za PiS, mówi się, że wspieramy rząd. Jeśli głosujemy przeciw, wtedy jesteśmy zaliczani do totalnej opozycji. Powinniśmy wstrzymywać się od głosu, ale tego nie chcemy. Trudno w kwestiach politycznych narzucać innym naszą narrację. Możemy co najwyżej przesuwać dyskurs, tak jak to miało miejsce w przypadku kwoty wolnej od podatku – mówi Bryłka.
Teraz Konfederacja pracuje nad programem demograficznym. I znowu w łonie partii zdania są podzielone. Wolnościowcy chcą zlikwidowania 500 plus, narodowcy popierają każdy rodzaj świadczenia, które będzie wspierać dzietność. Może należałoby zwiększyć jego wysokość dwa razy? Ale tylko pod warunkiem, że będzie ono przysługiwało na trzecie i kolejne dziecko? W Konfederacji mają o czym myśleć. Jak w wielu zorganizowanych think tankach, których wpływ na wielką politykę jest co najwyżej życzeniowy.