Szukając pieniędzy na zrealizowanie już złożonych obietnic, politycy PiS położyli na szali wiarygodność reguły budżetowej, za którą Polska była do tej pory powszechnie chwalona.
Jak zmieni się akcyza / DGP
Jest 19 października 2016 r. W Sejmie trwa debata nad projektem budżetu na kolejny rok. Na mównicy ówczesny wicepremier i minister finansów Mateusz Morawiecki zachwala plan dochodów i wydatków, podnosząc, że zapisany w nim deficyt należy do jednego z najniższych w ciągu ostatniej dekady. Porównuje go do wyników osiąganych przez poprzedników z PO-PSL, przypomina, że za ich rządów deficyt w finansach publicznych grubo przekraczał 7 proc. PKB, a dziura w budżecie była przykrywana dzięki pożyczkom budżetowym dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Pożyczki nie były wydatkiem, więc formalnie deficytu nie powiększały. Rząd PiS, podkreśla Morawiecki, rezygnuje z używania tego instrumentu.
– Pożyczka dla FUS powoduje, że nie widać tego w deficycie budżetu państwa (...) w sposób sztuczny zaniżony jest poziom deficytu budżetowego według statystyki. My tego zabiegu nie stosujemy, co więcej, zdecydowaliśmy o skierowaniu do umorzenia 39 mld zł z poprzednich pożyczek, czyli niejako tych wszystkich pożyczek, które skumulowały się przez lata działań PO-PSL – podkreślał wicepremier.
Wątek pożyczek dla FUS chwilę później rozwijał Jacek Sasin, dziś wicepremier i minister aktywów państwowych. – Ten budżet to nie jest budżet kreatywnej księgowości. Zerwaliśmy ze złą praktyką stosowaną w poprzednich latach, kiedy w sztuczny sposób deficyt zaniżano, stosując metodę udzielania pożyczek – mówi i taki sposób finansowania FUS nazywa fałszowaniem kondycji budżetu państwa. – PiS, co w tym miejscu należy bardzo wyraźnie podkreślić, takie praktyki sztucznego zaniżania deficytu konsekwentnie krytykowało. I dzisiaj, kiedy ponosi odpowiedzialność za państwo, ponosi odpowiedzialność za budżet, takich praktyk stosować nie ma zamiaru – mówił poseł.
Po trzech latach zapowiedzi Sasina wydają się już nie obowiązywać. Grupa posłów PiS złożyła właśnie projekt ustawy, w którym garściami czerpie z doświadczeń rządów PO-PSL, twórczo je przy tym rozwijając. Projekt zamienia Solidarnościowy Fundusz Wsparcia Osób Niepełnosprawnych w Fundusz Solidarnościowy, dodając mu nowe zadanie: wspieranie finansowe emerytów i rencistów, a konkretnie wypłacanie im dodatkowych świadczeń. Owo wspieranie może być finansowane pożyczkami z budżetu, które jeszcze w 2016 r. były dla PiS kreatywną księgowością. Choć zmienił się beneficjent tych pożyczek – nie jest nim już FUS – to zasada jest dokładnie taka sama. Będą one nieoprocentowane, zapewne rolowane w nieskończoność i formalnie nie są budżetowym wydatkiem, co oznacza, że nie powiększą deficytu. To bardzo ważne w kontekście zapowiedzianej w kampanii dodatkowej emerytury w 2020 r. Projekt budżetu – formalnie bez deficytu – nie uwzględnia jej wypłaty. Sfinansowanie jej pożyczką jest zabiegiem, który na papierze pomoże utrzymać budżetową równowagę, a rządowi kontynuować narrację o uporządkowanych finansach państwa.
Można by na zabiegi PiS machnąć ręką – ot, klasyczna mądrość etapu, obiecano dużo, pieniędzy zabrakło, więc politycy zmienili zdanie i kombinują, nie oni pierwsi i nie ostatni. Ale zabiegi wokół Funduszu Solidarnościowego mają wyjątkowo perfidny wymiar. I kwestia finansowania pożyczką zamiast dotacją nie jest tu nawet kluczowa. O wiele ważniejsze jest to, że ów Fundusz ma być państwowym funduszem celowym, które to fundusze zgodnie z ustawą o finansach publicznych są wyjęte spod działania reguły wydatkowej. A najistotniejsze, że według chytrego planu zapisanego w projekcie ma on wziąć na siebie zaksięgowanie wypłaconych już w tym roku 9 mld zł. Zasada niedziałania prawa wstecz zostaje przy tym naciągnięta do granic możliwości, bo projekt zakłada, że przepis o wspieraniu emerytów przez FS miałby obowiązywać wstecznie, od 1 maja 2019 r. Nieprzypadkowo, w maju wypłacono trzynastkę i manewr ze wsteczną datą jest potrzebny, by FS mógł zrefundować tę wypłatę Funduszowi Ubezpieczeń Społecznych, bo to z jego pieniędzy zrobiono przelewy na emeryckie konta. Tyle że wydatki FUS wchodzą do reguły, więc trzeba je uwzględnić w limicie tego, co państwo może wydać w tym roku. Kto wie, czy 13. emerytura by się tam zmieściła. A tak, dzięki refundacji, w ogóle nie trzeba jej będzie brać pod uwagę. Ani w tym roku, ani w następnym, który też jest rokiem wyborów i obietnic. I w 2021 r., gdy emeryci mają dostać aż dwa dodatkowe świadczenia, również nie. Mówiąc krótko, w ciągu najbliższych dwóch lat szykuje się wypłata 30 mld zł, która w budżetowych papierach nie zostawi śladów.
No dobrze, powie ktoś – takie kreatywne omijanie fiskalnych obostrzeń to przecież też nic nowego. Za rządów PO-PSL powołano specjalny Krajowy Fundusz Drogowy, który formalnie funkcjonował poza systemem finansów publicznych. Ale fundusz drogowy miał finansować inwestycje w infrastrukturę. I to w czasie kryzysu. Ówczesny próg ostrożnościowy działał jak gilotyna, jego przekroczenie oznaczało konieczność natychmiastowego równoważenia budżetu, co w kryzysowych czasach byłoby równoznaczne z wepchnięciem gospodarki w recesję. W przypadku Funduszu Solidarnościowego chodzi o ominięcie reguły wydatkowej, by wygenerować kolejny socjalny transfer. Otwarcie przez PiS tej furtki na oścież stwarza ryzyko, że reguła będzie coraz mniej skuteczna, bo coraz większa część państwowych finansów będzie z niej wyłączana. Nikt nie przewidział, że ktoś wpadnie na pomysł powoływania nowych funduszy celowych po to, by swobodnie kształtować wydatki, nie oglądając się na najważniejszą budżetową zasadę.
Z tego punktu widzenia inne pomysły na zapewnienie dodatkowych dochodów w budżecie wydają się uczciwsze. Zniesienie limitu 30-krotności, powyżej którego nie odprowadza się składek na ZUS, czy 10-proc. podwyżka akcyzy na alkohol i papierosy (patrz tabelka) mają przynajmniej ten walor, że nikt tu nikomu nie mydli oczu: podnosi się podatki, by mieć więcej pieniędzy.