W Turyngii większość głosów przypadła partiom, które negują liberalny ład. Landowi grozi pat i powtórne wybory.
Wybory w każdym z niemieckich landów nie tylko są wydarzeniem regionalnym, ale każdorazowo służą także do wysondowania politycznych trendów obowiązujących dla całej republiki. Po niedzielnych wyborach w Turyngii niektórzy eksperci zaczęli snuć porównania obecnej sceny politycznej z Republiką Weimarską, w której wiele ugrupowań nie potrafiło skutecznie rządzić krajem.
W Turyngii tradycyjne partie tworzące powojenny ład polityczny – chadecy, socjaldemokraci, liberałowie i Zieloni – nawet razem wzięte nie mają już parlamentarnej większości. Zresztą Zieloni i liberałowie z Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) wskoczyli do wagonu w kierunku landowego parlamentu rzutem na taśmę. FDP przekroczyło próg wyborczy zaledwie sześcioma głosami.
Bezprecedensowy wynik, bo aż 31 proc. głosów, uzyskała za to częściowo postkomunistyczna Lewica. Sytuacja tej partii w Turyngii jest wyjątkiem na mapie kraju. Lokomotywą wyborczą jest pełniący w kończącej się kadencji funkcję premiera landu Bodo Ramelow. Cieszący się dużą popularnością polityk może sobie pozwolić na autonomię względem własnego ugrupowania. Z drugiego wyniku cieszy się populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD), która uzyskała 23,3 proc. i tym samym podwoiła wynik z poprzednich wyborów.
Dopiero na trzecim miejscu znalazła się Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) z 21,8 proc. głosów. Partia, z której wywodzi się kanclerz Angela Merkel, straciła w porównaniu z poprzednimi wyborami niemal 12 pkt proc. Najwięcej wyborców chadecji przeszło do obozu AfD. Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD), tworząca na poziomie federalnym koalicję z chadecją, uzyskała tylko 8,2 proc. Od kiedy partie zdecydowały się na wspólne rządy, poparcie dla nich w kolejnych wyborach regionalnych spada.
Ponad połowa głosów przypadła więc partiom w największym stopniu krytykującym liberalny ład społeczny panujący w RFN. Lewica, która powstała z fuzji wschodnioniemieckich postkomunistów i zachodnich ruchów lewicowych, opowiada się przeciwko NATO, postuluje nacjonalizację prywatnych firm, a przynajmniej część jej działaczy za cel polityczny uważa rezygnację z kapitalizmu na rzecz komunizmu. Alternatywa dla Niemiec najbardziej zaciekle krytykuje proimigrancką politykę kanclerz Merkel, a w jej programie nie brakuje elementów nacjonalistycznych. Ugrupowanie powstałe zaledwie w 2013 r. już teraz jest drugą siłą polityczną w każdym ze wschodnich landów Niemiec.
O tym, że pierwsze miejsce zajęła skrajna lewica, a nie prawica, w dużej mierze zadecydowali emeryci. W grupie wyborców powyżej 60. roku życia Lewica zyskała znaczną przewagę. We wszystkich grupach wiekowych poniżej tego wieku partią pierwszego wyboru była AfD. Pomimo zdobycia prawie 1/4 głosów populiści nie mają jednak szans na dojście do władzy. Wśród pozostałych ugrupowań panuje konsensus, że partię należy zwalczać z powodu programu wymierzonego w uchodźców i migrantów.
Turyngia będzie kolejnym sprawdzianem, na ile niemieckie ugrupowania są w stanie zrezygnować z programowych pryncypiów na rzecz kompromisu, który umożliwi osiągnięcie większości parlamentarnej. Dotychczas dowodem, że w RFN każdy potrafi dogadać się z każdym, były kolejne koalicje chadecji z socjaldemokratami. Przez dekady polityczni przeciwnicy pod okiem Angeli Merkel zamienili się w rządowych partnerów. W Turyngii parlamentarną większość może osiągnąć koalicja CDU z Lewicą albo AfD. Partyjna centrala głosem swojego sekretarza Paula Ziemiaka zaraz po ogłoszeniu wyników wykluczyła koalicję z obiema partiami. Jednak lokalne struktury chadecji chcą przynajmniej podjąć negocjacje z Lewicą. Jeśli rozmowy się nie powiodą, kraj związkowy ze stolicą w Erfurcie stanie przed perspektywą kolejnych wyborów.