Brytyjczycy mogą zostać w UE do końca stycznia 2020 r. Większość tego czasu upłynie im na przygotowaniach do wyborów.
To więcej niż pewne: mieszkańców Wielkiej Brytanii czekają wcześniejsze wybory. Najbardziej prawdopodobne wydaje się zwołanie ich na pierwszą połowę grudnia, tak aby nowa Izba Gmin zebrała się jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Tak przynajmniej chciałby premier Boris Johnson, który w ubiegłym tygodniu doszedł do wniosku, że skoro nie jest w stanie przeprowadzić niezbędnej do brexitu legislacji, to doprowadzi do wcześniejszych wyborów.
Ich rozpisanie stało się znacznie bardziej prawdopodobnie po tym, jak wczoraj liderzy państw unijnych postanowili przedłużyć Wielkiej Brytanii członkostwo we Wspólnocie. Zjednoczone Królestwo pozostanie w UE do końca stycznia przyszłego roku, chyba że wcześniej przyjmie porozumienie wyjściowe, czyli umowę z Brukselą regulującą warunki rozwodu. To daje politykom nad Tamizą czas na przegrupowanie się i nic dziwnego, że po prawie roku ciągłych utarczek (mniej więcej od takiego czasu trwają w Westminsterze spory o porozumienie wyjściowe) skłaniają się ku wcześniejszym wyborom.
Logika Johnsona jest następująca: obecny skład Izby Gmin, wybrany w słabych, dla torysów, bo odbierających im większość, wyborach w 2017 r., nie daje szefowi rządu dużego pola manewru. Najprostszą drogą, aby temu zaradzić, jest zwołanie wcześniejszej elekcji. Zwłaszcza że sondaże są łaskawe dla Partii Konserwatywnej, która w porywach może liczyć nawet na 40 proc. głosów. Najważniejsze z punktu widzenia premiera jest jednak to, że mając w ręku karną większość opowiadającą się za brexitem, Johnson będzie mógł, w zależności od potrzeby, doprowadzić do twardego brexitu. A raczej nie ma co liczyć na to, że w nadchodzących wyborach wiele miejsc przypadnie umiarkowanym torysom.
Downing Street 10 liczy więc na to, że będzie to dodatkowy argument w rozmowach z Brukselą, jeśli zajdzie taka potrzeba. Premier nie może jednak zwołać wcześniejszych wyborów sam: musi się na to zgodzić Izba Gmin. Możliwości są dwie: albo samorozwiązanie parlamentu, do czego są potrzebne dwie trzecie głosów, albo nowelizacja regulującej te kwestie ustawy zwykłą większością głosów. Poparcie dla tej drugiej drogi ogłosili Liberalni Demokraci oraz szkoccy nacjonaliści, którzy razem z torysami dysponują większością zdolną przyjąć taki wniosek.