Śmierć grotołazów w zalanej jaskini w Tatrach obnażyła paradoksy przepisów dotyczących ratownictwa w Polsce.

Dziennik Gazeta Prawna
W te wakacje tatrzańskie szczyty przysłoniły tragedie: od uderzenia pioruna na Giewoncie zginęły cztery osoby, a dwóch wrocławskich grotołazów ugrzęzło w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Dziś, gdy tragiczny finał drugiej historii jest już znany, przez środowisko speleologów przetacza się dyskusja, czy najgorszy scenariusz musiał się ziścić.
Do akcji ratowniczej prowadzonej przez TOPR chciała włączyć się grupa podległa Polskiemu Związkowi Alpinizmu (PZA), która – zgodnie z polskim prawem – może nieść ratunek wszędzie na świecie, tylko nie w kraju. Pomóc chciała też ekipa z Francji – ale nie została dopuszczona.

Pęd do głębin

15 sierpnia sześcioosobowa grupa speleologów z Wrocławia wyruszyła do Wielkiej Śnieżnej. W Tatrach tylko niewielka część jaskiń udostępniona jest zwiedzającym. Do większości, które pozostają zamknięte, wejść mogą jedynie ci, którzy mają Kartę Taternika Jaskiniowego, licencję Tatrzańskiego Parku Narodowego, ewentualnie osoby w trakcie kursu jaskiniowego. Podczas zwykłego wejścia trzeba trzymać się ustalonych i ubezpieczonych przejść. Inaczej jest w przypadku wypadów eksploracyjnych – takich jak wyprawa grotołazów z Wrocławia.
Sprawy przybrały nieoczekiwany obrót dwie doby później. Dwóch mężczyzn zostało odciętych od czwórki towarzyszy, bo drogę wyjścia zablokowała im zbierająca się woda. Jej odpływ prawdopodobnie zablokowały odłamki skalne, poruszone przez przeciskających się wąskimi korytarzami grotołazów. Uwięzieni eksplorowali trudno dostępne partie jaskini, co okazało się później przeszkodą dla ratowników, którym nie udało się szybko dotrzeć z pomocą.
Akcję ratowniczą prowadziło Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (TOPR), bo zgodnie z przepisami tylko ono jest uprawnione do ratowania ludzi w Tatrach. To ono decyduje też o tym, czy i w jakim zakresie zamierza korzystać z pomocy innych służb. Na pozostałych górskich szlakach i w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej podobne prawo przysługuje Górskiemu Ochotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu (GOPR). Zarówno TOPR, jak i GOPR działają na podstawie zgody Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) oraz są wpisane do rejestru jednostek współpracujących z systemem Państwowego Ratownictwa Medycznego.
Przełom nastąpił 22 sierpnia. Ratownicy dostrzegli pierwszego z zaginionych grotołazów, choć fizycznie do niego nie dotarli. W trakcie poszukiwań natrafili również na fragment materiału, który uznano za część kombinezonu drugiego z nich. Emocje sięgnęły zenitu, gdy TOPR ogłosił, że zmienia status akcji z ratowniczej na poszukiwawczą. W praktyce oznaczało to, że teraz celem nie jest wydobycie na powierzchnię żywych ludzi, tylko ciał. Rodzina i ratownicy jaskiniowi nie chcieli pogodzić się z tą wiadomością i apelowali o kontynuowanie akcji ratowniczej. Ostatecznie TOPR ją wznowił.
Mimo to do prokuratury wpłynęło zawiadomienie o możliwości popełnienia przez TOPR przestępstwa. Jak podaje w komunikacie Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu, miało ono polegać na niewykorzystaniu przez TOPR wszystkich ustawowych możliwości udzielenia pomocy grotołazom oraz na przerwaniu akcji ratowniczej. Dotychczas nie postawiono nikomu zarzutów, a sprawę bada prokuratura.

Wykluczeni eksperci

Do udziału w akcji była gotowa Grupa Ratownictwa Jaskiniowego (GRJ). To część Polskiego Związku Alpinizmu, który – jako organizacja sportowa – podlega Ministerstwu Sportu i Turystyki. Choć sama eksploracja jaskiń nie jest w Polsce specjalnie popularna, to osiągamy na tym polu sukcesy. I choć o wyczynach himalaistów słyszymy częściej, to speleolodzy im nie ustępują. To światowa czołówka – w zeszłym roku wyprawa pod kierownictwem Andrzeja i Michała Ciszewskich dokonała rekordowej deniwelacji (pokonania różnicy w wysokości) w najgłębszym systemie jaskiniowym w Europie: Lamprechtsofen w Alpach Salzburskich w Austrii.
Chociaż ratownictwo nie jest per se wpisane do statutu GRJ, to grupa ma nieść pomoc polskim grotołazom, którym przytrafił się wypadek za granicą. Zwłaszcza w tych krajach, w których nie ma państwowych służb przygotowanych do tego typu działań. – Przyświecała nam taka idea, by grotołaz stawał się jednocześnie ratownikiem. Dlatego przechodząc kurs taternictwa jaskiniowego, kandydat zapoznaje się również z technikami autoratowniczymi. Powinien umieć pomóc przynajmniej sobie – mówi nam jeden z członków grupy. Podkreśla przy tym, że nie każdy grotołaz może zostać ratownikiem GRJ, bo o tym – po odbytym stażu, szkoleniach i po zdanym egzaminie – decyduje ostatecznie koordynator Grupy Ratownictwa Jaskiniowego.
Ale sęk w tym, że członkowie GRJ nie mają statusu ratowników górskich w rozumieniu ustawy o bezpieczeństwie w górach, bo takie uprawnienia nadają wyłącznie TOPR i GOPR. Innymi słowy, można być najlepszym specjalistą na świecie, ale gdy nie jest się w sformalizowanych strukturach, to w świetle polskiego prawa nie można ani z własnej woli, ani nawet na prośbę TOPR udzielić pomocy. Paradoksalnie więc ratownicy z GRJ mogą ratować za granicą, gdzie nie ma służb ani przepisów, które by tak szczegółowo określały, kto i jak ma przeprowadzać akcje ratunkowe. I to legło u podstaw decyzji TOPR, by nie prosić GRJ o wsparcie. Bo prawo reguluje, od kogo TOPR może nie tylko przyjąć, ale nawet żądać pomocy. A są to przede wszystkim organy administracji państwowej, straż pożarna, wojsko, policja. Wykaz ten nie obejmuje niesformalizowanych grup, jaką jest chociażby GRJ, lub związków sportowych, a więc PZA.
Jednocześnie ów niesformalizowany status ratowników jaskiniowych z PZA nie był przeszkodą, by grupa nawiązała współpracę ze strażą pożarną. Obie strony zawarły porozumienie, w którym zobowiązywały się do współdziałania w ramach krajowego systemu ratowniczo-gaśniczego. To system zorganizowany wokół straży pożarnej, skupiający nie tylko jej jednostki, lecz także inne służby lub instytucje. Strażacy kierują przebiegiem akcji i decydują, z czyjej pomocy skorzystać. Dziś, choć porozumienie nie zostało rozwiązane, to przestało być stosowane. – Do pewnego momentu współpraca ze strażą układała się bardzo dobrze, ale teraz nie jest kontynuowana – mówi nam anonimowo jeden z ratowników z GRJ.
Co ciekawe, krajowy system ratowniczo-gaśniczy nie obowiązuje w całej Polsce – wyłączone są z niego góry. Tu, zgodnie z przepisami, kierownictwo akcji ratowniczych przejmuje TOPR albo GOPR. Ale i w tych przypadkach zdarzały się wyjątki. Status ratowników z GRJ nie przeszkodził GOPR skorzystać ze wsparcia grupy, gdy w 2015 r. potrzebna była szybka pomoc dla grotołaza, który uległ ciężkiemu wypadkowi w Jaskini Niedźwiedziej w Sudetach.

Pomoc zza siedmiu gór

Ale grotołazi z GRJ nie byli jedynymi, którzy chcieli iść na pomoc uwięzionym. Znaleźli się wśród nich też Francuzi ze Speléo Secours Français. Ta grupa ratownicza – utworzona przez tamtejszą federację speleologiczną w 1977 r. – uważana jest za najlepszą na świecie. TOPR jednak odmówił. Czy były podstawy prawne, aby ich nie dopuścić do akcji? To pytanie zadaliśmy MSWiA, lecz nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Taternicy skorzystali za to z pomocy Słowaków z Horskiej Zahránnej Služby (słowackiego odpowiednika TOPR). Formacja ta nie jest stowarzyszeniem, jak TOPR lub GOPR, ale już od kilkunastu lat państwową służbą zawodową. Jej pomoc jest płatna, o czym nieraz bardzo dotkliwie przekonali się nasi turyści przyzwyczajeni do tego, że polskie służby w polskich górach ratują bezpłatnie.
HZS jako zagraniczna służba nie ma zgody szefa MSWiA na prowadzenie działań ratunkowych na terenie Polski. Jednak resort poinformował, że HZS współdziała z TOPR na podstawie porozumienia z 2004 r., w którym organizacje te zobowiązały się do „wzajemnej pomocy w zakresie prowadzonych działań ratowniczych w Tatrach (w tym w jaskiniach), a także wspólnych szkoleń, ćwiczeń, profilaktyki, wymiany doświadczeń w zakresie sprzętu specjalistycznego używanego do działań ratowniczych”. Tego rodzaju porozumienia nie są wymienione w ustawie o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich, ale jak widać, ministerstwo nie podaje w wątpliwość takiej możliwości.
W akcji w Wielkiej Śnieżnej brali też udział strażacy i ratownicy górniczy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, która jest z kolei państwową spółką i działa w krajowym systemie ratowniczo-gaśniczym.

Stowarzyszenie, nie służba

Jakie byłyby konsekwencje, gdyby TOPR dopuścił do akcji osoby z innych organizacji? Gdyby akcja się udała – pewnie nic by się nie działo, bo po sukcesie nie szuka się winnych. A co by było, gdyby misja zakończyła się niepowodzeniem lub wypadkiem ratownika?
Pojawiły się głosy, że gdyby zdarzył się kolejny wypadek, to sam poszkodowany albo jego rodzina mogliby się domagać odszkodowania od TOPR z powodu niezachowania procedur. I tu wracamy do statusu TOPR: to stowarzyszenie z własnym majątkiem, nie podmiot publiczny. – Ubezpieczyciel mógłby odmówić im wypłaty pieniędzy, bo mógłby stwierdzić naruszenie warunków polisy – przekonuje Marek Wierzbowski, sekretarz generalny Polskiego Związku Alpinizmu. Własne ubezpieczenie poszkodowanego ratownika nie do końca rozwiązywałoby problem, bo nie przewiduje brania udziału w akcjach ratowniczych.
Sprawę komplikuje sytuacja finansowa TOPR – organizacja utrzymuje się z dotacji z MSWiA, części wpływów z biletów do parku narodowego i wpłat sponsorów. Nie jest to więc służba w takim rozumieniu jak np. straż pożarna, choć podlega temu samemu resortowi. Na dodatek ma jednocześnie osobność prawną, dzięki czemu może np. samodzielnie zawierać umowy, ale też odpowiada majątkiem za długi.

Konieczna reforma

By więcej nie dochodziło do sytuacji, w których niesienie ratunku utrudnia prawo, powinno się zmienić przepisy. Zdaniem GRJ najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby to straż pożarna kierowała formalnie akcjami ratowniczymi także w górach. Wystarczyłoby rozszerzenie krajowego systemu ratowniczo-gaśniczego na cały kraj. W razie wypadku w górach i tak akcje prowadziłby TOPR, ale to straż pożarna decydowałaby o tym, kto i na jakich zasadach może brać w nich udział. Dlaczego straż? Bo już teraz ma najwięcej uprawnień. Na przykład jeśli tego wymaga sytuacja, może „zmusić” osobę postronną do zaangażowania się w akcję ratowniczą albo skorzystać z jej mienia. Inny pomysł to taka zmiana przepisów, by do akcji mogli dołączać także niezależni eksperci.
Nie wszyscy się jednak z tymi propozycjami zgadzają. Zdaniem TOPR nie ma potrzeby zmiany przepisów, bo obecne procedury, co do zasady, działają. Z kolei zdaniem Marka Wierzbowskiego z PZA już samo poszerzanie grona osób, które mogłyby brać udział w akcjach ratunkowych, byłoby krokiem w dobrym kierunku. O to, czy przepisy trzeba zmieniać, zapytaliśmy także MSWiA oraz Komendę Główną PSP, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Wszyscy są jednak zgodni, że nie ma potrzeby powoływania nowej służby lub stowarzyszenia do ratowania wyłącznie w jaskiniach. W Polsce takie wypadki są rzadkie, tymczasem aby uzyskać zgodę ministra na wykonywanie ratownictwa górskiego na konkretnym obszarze, oprócz wystarczającej liczby ratowników i wyposażenia, trzeba zapewnić ciągłą gotowość. A to kosztuje.

***

W ubiegły czwartek na powierzchnię wydobyto ciała grotołazów, którzy zginęli w Wielkiej Śnieżnej. Ze wstępnych ustaleń wynika, że przyczyną zgonu było wychłodzenie organizmu, nie utonięcie, jak oceniano po dotarciu do pierwszego martwego. Ostateczne wyniki sekcji zwłok mają być znane w ciągu miesiąca.
Równolegle toczą się teraz dwa postępowania. Jedno dotyczy narażenia członków wyprawy na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. W tym przypadku ewentualne zarzuty mogliby usłyszeć czterej grotołazi, którym udało się wcześniej wyjść z jaskini. Ale śledczy przyglądają się też działaniom TOPR. Jak informował Leszek Karp, rzecznik prasowy Prokuratury Rejonowej w Nowym Targu, prowadzone jest postępowanie dotyczące możliwości popełnienia przestępstwa, które miałoby polegać na niewykorzystaniu przez TOPR wszystkich ustawowych możliwości udzielenia pomocy dwóm grotołazom oraz na przerwaniu akcji ratowniczej.