Farmy wiatrowe miały napędzać niemiecką transformację energetyczną. Tymczasem ich budowa niemal stanęła, a rządowy szczyt kryzysowy zakończył się niczym.
– Branża znajduje się w poważnych tarapatach – mówił w ubiegły czwartek minister gospodarki Niemiec Peter Altmaier na zakończenie szczytu wiatrowego. Słowa bliskiego współpracownika kanclerz Angeli Merkel można i tak uznać za dyplomatyczne. W I półroczu 2019 r. postawiono zaledwie 86 nowych turbin wiatrowych, których łączną moc ocenia się na 287 megawatów. W 2014 czy 2017 r. stawiano ponad 1,7 tys. wiatraków rocznie.
Znikome postępy w tej dziedzinie stawiają pod znakiem zapytania powodzenie tzw. Energiewende, czyli transformacji energetycznej Niemiec polegającej na zastąpieniu atomu i węgla odnawialnymi źródłami energii. Obok słońca i biomasy wiatr odgrywa kluczową i procentowo największą rolę. Federalne Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (BWE) postuluje budowę ok. 1400 turbin rocznie, aby Niemcy mogły zrealizować swoje cele klimatyczne, czyli do 2030 r. ograniczyć emisję gazów cieplarnianych o co najmniej 55 proc. w porównaniu do poziomu z 1990 r.
Przyczyn sytuacji, w której rzeczywistość coraz bardziej oddala się od ambitnych planów, branża upatruje w kilku czynnikach. Ponad tysiąc projektów budowy zostało skierowanych do sądów przez lokalne inicjatywy obywatelskie. Najczęstszym powodem jest ochrona rzadkich gatunków ptaków, choć niewykluczone, że część wspólnot po prostu nie chce w swoim otoczeniu wiatraków. Przepisy chroniące siedliska dzikich zwierząt są ku temu skutecznym narzędziem.
Dodatkowo wiele krajów związkowych ma swoje własne restrykcyjne przepisy, które regulują odległość stawiania nowych turbin od miejsc zamieszkanych przez człowieka. W Bawarii dystans musi wynosić min. 2 km, w Hesji – 1 km. Temat był również przedmiotem regionalnej kampanii wyborczej, która toczyła się w ubiegłym miesiącu we wschodnich landach RFN. Premier Saksonii Michael Kretschmer przekonywał na wiecach wyborczych, że odległość ta musi wynosić 2 km. Polityk CDU chciał w ten sposób uspokoić wyborców, których w kwestii wiatraków na swoją stronę próbuje przeciągnąć Alternatywa dla Niemiec. Program AfD w pełni sprzeciwia się budowie nowych turbin. W zamian proponuje dalsze użytkowanie elektrowni atomowych i węglowych.
Według BWE turbiny o mocy ok. 11 tys. megawatów utknęły obecnie w procedurach, a doprowadzenie do ich budowy może trwać od trzech do pięciu lat. IG Metall, związek zawodowy reprezentujący przemysł ciężki, ostrzega, że zablokowane budowy prowadzą do zwolnień. Od 2017 r. miejsce pracy w sektorze miało utracić już ponad 30 tys. pracowników. Branża domaga się m.in. liberalizacji przepisów dotyczących ochrony rzadkich gatunków oraz zapisów regulujących dopuszczalną odległość. Jednak podczas czwartkowego szczytu z ust Petera Altmaiera nie padły żadne konkrety. Minister zapowiedział przygotowanie konkretnego stanowiska w następnych tygodniach.
Michael Bauchmüller, dziennikarz od dwóch dekad opisujący transformację energetyczną dla liberalnego „Süddeutsche Zeitung”, komentuje, że sytuacja może się jeszcze pogorszyć, bo w najbliższych latach trzeba będzie wyłączyć część starszych turbin, a przy obecnych problemach trudno będzie je płynnie zastąpić nowymi. Bauchmüller zwraca również uwagę, że w przyszłości Niemcy będą sumarycznie potrzebowały znacznie więcej energii elektrycznej ze względu na elektromobilność i rolę prądu w ogrzewaniu budynków. Z powodu przestojów w budowie farm wiatrowych „zielonej baśni grozi niebezpieczeństwo” – komentuje dziennikarz.