Premier Wielkiej Brytanii jest zdeterminowany, by znaleźć sposób na wyjście z Unii Europejskiej za dwa miesiące.
Na razie wydaje się, że premier ma związane ręce. Dzisiaj podpis królowej uzyska ustawa, na mocy której Boris Johnson musi się zwrócić do unijnej 27-tki, o ile nie uda mu się do 19 października wynegocjować nowego porozumienia z Brukselą. Ustawę w rekordowym tempie przeprowadziła w ub. tygodniu przez parlament opozycja we współpracy z grupą konserwatywnych posłów przeciwnych brexitowej polityce premiera.
Downing Street 10 nie zamierza jednak składać broni. Przez weekend najbliżsi doradcy Johnsona zastanawiali się, w jaki sposób mimo wszystko wyprowadzić Wielką Brytanię z Unii Europejskiej 31 października. Po lupę wzięli m.in. rzeczoną już ustawę, sprawdzając, czy przypadkiem nie ma jakichś uchybień, które można byłoby wykorzystać. – Sprawdzimy dokładnie, na co ustawa pozwala, a na co nie – mówił wczoraj w telewizji minister spraw zagranicznych Dominic Raab.
Nad Tamizą pojawiły się spekulacje, że Johnson nie planuje odmówić wykonania ustawy – na co wskazywałyby jego komentarze (jeszcze w piątek mówił, że „nigdy nie zamierza błagać Brukseli” o przedłużenie członkostwa). Byłoby to jednak posunięcie bez precedensu i zdaniem konstytucjonalistów szef rządu mógłby wówczas nawet trafić za kratki.
– Tak się jednak nigdy nie stało i nigdy nie stanie, bo Wielka Brytania to kraj praworządności. W związku z tym premier albo wykona ustawę, albo odejdzie z urzędu – stwierdził Philippe Sands, jeden z prawników, który na zlecenie Partii Pracy opracował opinię prawną na wypadek, gdyby rząd postanowił jednak zlekceważyć ustawę.
Rząd może także starać się doprowadzić do wcześniejszych wyborów. Byłoby to jednak nietypowe, oznaczałoby bowiem, że Boris Johnson sam musiałby wnieść o głosowanie nad wotum nieufności dla swojego gabinetu, a następnie opowiedzieć się za takim wnioskiem. Opozycja – w tym największa Partia Pracy – na wcześniejsze wybory apetyt ma, ale jeszcze nie teraz. Oficjalnie chcą się upewnić, że wraz z końcem października nie dojdzie do twardego brexitu, a przy okazji, aby Johnson stracił kilka punktów poparcia, rządząc bez większości w parlamencie. Najnowszy sondaż przeprowadzony przez firmę Opinium daje torysom głosy 35 proc. wyborców i solidną, 10-punktową przewagę nad laburzystami.
Pod numerem 10 rozważają również sabotaż: nieoddelegowanie nikogo na stanowisko komisarza do Brukseli. Oznaczałoby to, że nowa Komisja Europejska byłaby uboższa o przedstawiciela Zjednoczonego Królestwa, a przez to – zdaniem doradców Johnsona – nielegalna, w związku z czym można byłoby podważać każdą jej decyzję. – Dokręcimy śrubę Unii, aby pokazać im, jak trudne stanie się życie, jeśli Wielka Brytania pozostanie członkiem UE. Najlepiej wtedy będzie, jeśli po prostu nas wywalą – powiedziała dziennikowi „The Independent” osoba z najbliższego otoczenia premiera.
Nie wszyscy prawnicy są jednak zdania, że kolegium komisarzy uboższe o przedstawiciela jednego kraju byłoby nielegalne (w tym Jean-Claude Piris, b. szef zespołu prawnego przy Radzie Unii Europejskiej). Co więcej, po drugiej stronie kanału La Manche cierpliwość się wyczerpuje, więc Londyn być może nie będzie musiał uciekać się do sabotażu. – W obecnej sytuacji przedłużeniu członkostwa mówimy „nie”. Nie będziemy przeżywać tego samego co 3 miesiące – powiedział wczoraj szef francuskiej dyplomacji Jean-Yves Le Drian.