PiS chce rozstrzygnąć kampanię wyborczą, obiecując szybki wzrost minimalnej pensji. Ekonomiści wskazują na ryzyko tej operacji.
Rządząca formacja weekendową konwencją pokazała, jak zamierza zaprogramować kolejną kadencję. Główny wniosek? O ile w 2015 r. i przed ostatnimi eurowyborami ciężar finansowy propozycji PiS brał na siebie budżet państwa (np. wypłaty 500 plus), o tyle teraz ciężar ten przesuwany jest na zewnątrz – w kierunku pracodawców (np. wzrost pensji minimalnej) czy eurofunduszy (np. „pełne” dopłaty dla rolników). W efekcie PiS mógł zapowiedzieć wzrost poziomu życia. – Naszym celem jest budowa polskiej wersji państwa dobrobytu. Musimy postawić na wzrost płac i dochodów społeczeństwa – mówił lider PiS Jarosław Kaczyński. Przedstawił też partię jako ostoję konserwatyzmu i polskości. – Rodzinę widzimy tak, jak tutaj – jedna kobieta, jeden mężczyzna w stałym związku oraz ich dzieci – podkreślał. Wystąpienie lidera PiS nie pozostawia też wątpliwości, że kurs na zmiany w wymiarze sprawiedliwości zostanie utrzymany.
Podczas sobotniej konwencji prezes PiS, premier Mateusz Morawiecki i była premier Beata Szydło złożyli wiele obietnic, które mają dać PiS drugą kadencję.
Pracownicy – do nich adresowana jest podwyżka płacy minimalnej. W sensie politycznym to ma być pomysł na miarę 500 plus w tamtej kampanii. W przyszłym roku płaca ma wzrosnąć z obecnego poziomu 2250 zł do 2600 zł, ale już pod koniec roku ma urosnąć do 3000 zł. Z kolei pod koniec 2023 r. ma wynieść 4000 zł. Oznacza to podwyżkę do końca 2023 r. o 77 proc. W poszczególnych latach tempo będzie niższe, najwyższe w okolicach 15 proc. będzie w latach 2020–2021, pod koniec cyklu zbliży się do 10 proc. Oczywiście choć pomysł dotyczy osób o najniższych wynagrodzeniach, będzie miał wpływ na pozostałe płace. Na co liczy PiS oprócz wdzięczności przy urnach? Po pierwsze, że napędzi to wzrost płac i konsumpcję, co przełoży się na gospodarkę i osłabi spowolnienie. Kolejna rachuba, że wyższe płace przyspieszą transformację gospodarki w kierunku wysokich technologii, robotyki i automatyzacji. W tle jest szybsze doganianie Europy i poziomu życia jej mieszkańców.
Ekonomiści podkreślają ryzyko. Forsowny wzrost płac może się odbić na gospodarce. – Ekonomiści nie kwestionują, że jeśli płace rosną, to powinna rosnąć także płaca minimalna. Ale szkodliwe jest nadmierne tempo wzrostu płac, bo jeśli płaca rośnie szybciej niż wydajność, to rujnuje efektywność – mówi Janusz Jankowiak. Jak dodaje, z kolei efekt netto może być korzystny dla budżetu, bo wyższe będą składki i podatki.
– Utrzymanie takiej ścieżki wzrostu płacy minimalnej oznaczałoby, że w 2024 r. stanowiłaby ona poziom ponad 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. To dużo. To trochę kiełbasa wyborcza, a nie przemyślenie, jakie funkcje ma spełniać pensja minimalna. Za taką podwyżką może iść ucieczka do szarej strefy – mówi Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych. Na argumenty o ewentualnym ryzyku słyszymy z PiS, że firmy mają na kontach około 280 mld zł i tempo podwyżek nie będzie dla nich zbyt forsowne. Wreszcie, że wymusi to legalizację płac, bo w wielu firmach pracownicy zatrudniani są za minimalną płacę, a resztę płaci się pod stołem.
Wyższa płaca minimalna, a właściwie jej dynamiczny wzrost, który PiS zakłada w kolejnych latach, może być silnym impulsem inflacyjnym. Wskaźnik cen i usług konsumpcyjnych w ostatnich miesiącach zaczął się piąć i zbliżył do 3 proc. r./r.
Nie pozostanie to również obojętne dla pracodawców, bo po wzroście minimalnych płac będzie je dostawała większa liczba pracowników. To zaś oznacza istotny wzrost kosztów pracy, co przełoży się na wzrost cen albo spadek marż i zyskowności firm. Te jednak mają wciąż ponad 280 mld zł na depozytach. Gdy nie chciały inwestować, to Jarosław Kaczyński sugerował nawet opodatkowanie niepracującego kapitału. Teraz jednak PiS uznał, że ten kapitał posłuży do zwiększenia wynagrodzeń.
Seniorzy. W obecnej kadencji obniżono wiek emerytalny i podwyższono minimalne świadczenie. Teraz ma ono zwiększyć się do 1,2 tys. zł brutto. Wiadomo także, że w przyszłym roku pojawi się 13. emerytura, której nie zapisano w projekcie budżetu. Koszt to ok. 10 mld zł. PiS obiecuje, że seniorzy, którzy dostają mniej niż 2,9 tys. zł świadczenia miesięcznie, dostaną dodatkową 14. emeryturę od 2021 r. Ekstrawypłaty kolejnej emerytury może spodziewać się ponad 80 proc. seniorów. To zaś powoduje, że za dwa lata hojność PiS będzie kosztowała FUS dodatkowe 20 mld zł rocznie.
Firmy małe i średnie i ZUS płacony proporcjonalnie do dochodu. Mateusz Morawiecki zapowiedział, że firmy będą mogły płacić ZUS od dochodu, a nie jak dziś ryczałtowy lub od przychodu (rozwiązanie wprowadzone w tym roku). Tyle że premier nie mówił o szczegółach rozwiązania. Z naszych informacji wynika, że byłoby ono stosowane tylko tych przedsiębiorców, którzy nie zatrudniają pracowników. Dla beneficjentów byłaby to rewolucja, gdyż w takim układzie firmy, które mają straty, nie musiałyby płacić ZUS. Dziś mają taki obowiązek. Dla ZUS oznacza to niższe wpływy. Morawiecki zapowiedział także skokowe podniesienie limitu umożliwiającego skorzystanie z opodatkowania ryczałtem dla małych firm z 250 tys. euro do miliona euro. – Będziemy robić wszystko, by mali i średni przedsiębiorcy łatwiej mogli sobie radzić w Polsce – mówił premier.
Rolnicy – otrzymają w końcu pełne dopłaty do hektara na pełnym europejskim poziomie – to kolejna zapowiedź ze strony lidera PiS. I jako jedna z nielicznych, niezwiązana bezpośrednio z możliwościami budżetu państwa. Wysokość dopłat dla rolników będzie efektem negocjacji kształtu perspektywy budżetowej UE na lata 2021–2027. Tak więc tej zapowiedzi nie należy traktować jako twardej obietnicy, lecz raczej deklarację, że rząd będzie twardo negocjować. Deklaracja ta może wiązać się z nadzieją na objęcie teki rolniczej w formującej się na nowo Komisji Europejskiej przez Polaka. Wówczas wpływ naszego kraju na Wspólną Politykę Rolną, stanowiącą ok. jednej trzeciej unijnego budżetu, może być niebagatelny.
Program PiS kładzie nacisk na inwestycje i rozwój. Kluczowe mają być nowe fundusze. Pierwszy z nich to fundusz 100 obwodnic przeznaczony dla samorządów. Kolejne to: opiewający na 2 mld zł fundusz modernizacji placówek służby zdrowia, fundusz inwestycji w szkoły (również 2 mld zł), fundusz Kolej+ mający sfinansować remonty 150 dworców.

komentarze

Zdrowotna utopia

Dominika Sikora, zastępca redaktora naczelnego / DGP
Polska służba zdrowia jest chora – to pierwsze zdanie diagnozy systemu lecznictwa, jakie przeczytamy w programie wyborczym KO. O tym, że wymaga reanimacji, wie również PiS, które zapowiedziało dosypanie 2 mld zł na modernizację szpitali. Pomysł można sprowadzić do dwóch słów – kolejne oddłużenie. Jak uczy historia – taka droga na skróty przynosiła marne efekty. Szpitale na chwilę zyskiwały finansowy luz, żeby po kilku latach ponownie wpaść w finansowe tarapaty. Ale również KO kręci się wokół własnego ogona. Wśród kilku recept, jak naprawić system lecznictwa, jest jedna szczególnie kontrowersyjna i chyba najmniej wiarygodna – maksymalny czas oczekiwania na SOR ma wynosić tylko 60 minut. W jaki sposób KO chce to osiągnąć? Tego się nie dowiemy z programu. Nie tłumaczy, jak sobie poradzi z brakiem odpowiedniej liczby lekarzy na SOR. Przecież ci sami specjaliści już teraz pracują i na oddziale szpitalnym, i SOR, i w nocnej i świątecznej pomocy. Poza tym KO w programie dokonuje manipulacji, pisząc, że odciąży SOR-y, przenosząc świąteczną pomoc do placówek POZ. Ona już tam również funkcjonuje. Poza tym ta droga była już testowana. Platforma Obywatelska powinna najlepiej o tym pamiętać, bo taki model funkcjonował za jej rządów. I sprawdzał się mniej niż dobrze.

Niech państwo da

Grzegorz Osiecki, dziennikarz DGP / DGP
W programach PO i PiS widać podobną diagnozę, że rola transferów społecznych się kończy. Wzrost poziomu życia ma teraz wynikać z pracy. Ale w obu przypadkach ten proces ma napędzać państwo. PiS na starcie kampanii wygrał już jedną istotną kwestię – narzucił narrację, że o decyzji przy urnie przesądza uznanie tego, iż państwo jest szafarzem i wyborcy pójdą za tym, kto powie, że ono da. I co ważne – nie zapewni, ale da. To pokłosie 2015 r. i postulatu 500 plus. Stąd mieliśmy w programie PiS 13., a teraz 14. emeryturę czy 500 plus na pierwsze dziecko bez kryterium dochodowego. W tę narrację weszła największa partia opozycyjna i dlatego w programie PO mamy dopłaty z budżetu do niższych pensji, choć równie dobrze ten mechanizm mógłby być skonstruowany inaczej. Nie przypadkiem także ta dopłata może sięgnąć 500 zł. Tyle że jak na razie PO ma problem z przebiciem się z tym pomysłem.

Firmy zapłacą za hojność PiS

Bartek Godusławski, dziennikarz DGP / DGP
Fundamentem obietnic wyborczych ekipy rządzącej jest szybki i duży wzrost płacy minimalnej. Realizacja tego pomysłu to dla PiS najmniejszy problem, bo rachunek pokryją głównie pracodawcy. Dla rządu zaś to nie tylko większe wpływy ze składek do FUS, ale także w podatku dochodowym i VAT. To zaś oznacza, że kolejne obietnice skierowane do seniorów zostaną opłacone z kont przedsiębiorców. Ci nie inwestowali, mają solidne zaskórniaki na rachunkach, więc rządzący „pomogą” im podzielić się nimi z pracującymi. To rozwiązanie nie wymagało wielkiego namysłu, ale dzięki prostocie trafia lepiej do wyobraźni niż pomysł PO na zwiększenie wynagrodzeń dla zarabiających najmniej. Główny ekonomista PO Andrzej Rzońca przekonuje, że na ich rozwiązaniach pracownicy zyskają wprawdzie trochę więcej, ale w kieszeni pracodawców zostanie już grubsza suma – nie będą oni musieli się mierzyć ze wzrostem kosztów pracy, który generuje obecny system podnoszenia minimalnych płac. Te rozwiązania nie są jednak tak spektakularne, jak to, co obiecał PiS.