Ursula von der Leyen próbuje być kandydatką wszystkich. Ale taktyczne puszczanie oka do prawicy przysparza jej wrogów w tzw. obozie progresywnym. Głosowanie jutro.
Frakcje lewicowe w europarlamencie mają problem z poparciem dla kandydatki na przewodniczącą Komisji Europejskiej, bo ta w ich ocenie jest za bardzo pobłażliwa wobec prawicy i bagatelizuje kwestię praworządności. Podczas spotkania z frakcją lewicową GUE/NGL w zeszłym tygodniu von der Leyen miała powiedzieć, że praworządność powinna być monitorowana we wszystkich krajach członkowskich, co zostało odebrane jako zrównanie sytuacji w Polsce i na Węgrzech z sytuacją w Niemczech. To ukłon w stronę europejskiej prawicy, w tym Prawa i Sprawiedliwości, o którego głosy niemiecka polityk zabiega. Von der Leyen nie rezygnuje też jednak z zabiegania o poparcie przeciwnej strony sceny politycznej. By odpowiedzieć na oczekiwania tzw. sił progresywnych, Niemka obiecała, że da możliwość Fransowi Timmermansowi, by pozostał komisarzem odpowiedzialnym za praworządność. To byłoby trudne do przełknięcia dla polskiego rządu, któremu udało się zablokować nominację Holendra na szefa KE.
Von der Leyen próbuje grać na dwa fronty, bo wie, że nie może liczyć na pełne poparcie wszystkich sił prounijnych, zwłaszcza socjalistów i zielonych. Chociażby z własnego kraju. – Moim zdaniem jej strategia nie zadziała. Ona nie odniesie sukcesu, jeśli nie zdystansuje się od polskiego rządu, przynajmniej w pewnym stopniu – uważa Christopher Gatz z Instytutu Friedricha Eberta w Berlinie. W jego ocenie von der Leyen ma duże szanse na zbudowanie solidnego poparcia dla swojej kandydatury wśród chadeków, liberałów i socjalistów.
Von der Leyen wciąż nie może być pewna ilości głosów od frakcji socjaldemokratów, którą w obecnym Parlamencie Europejskim reprezentuje 154 posłów. Paradoksalnie najostrzejszą kampanię przeciwko obecnej minister obrony RFN prowadzą politycy Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Podczas środowego spotkania von der Leyen z przedstawicielami frakcji Niemcy rozdali europosłom z innych państw dokument o wymownym tytule „Dlaczego Ursula von der Leyen nie jest odpowiednim kandydatem”. Z zewnątrz kampania wygląda irracjonalnie, bo w kraju SPD współrządzi z Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU), której członkiem jest od 30 lat obecna pretendentka do fotela szefa Komisji Europejskiej.
– Pani von der Leyen nie była jednym ze spitzenkandidatów – tłumaczy DGP powody takiego zachowania Ismail Ertug, jeden z niemieckich socjaldemokratów, który trzecią kadencję zasiada w Parlamencie Europejskim. – Na środowym spotkaniu kandydatka obiecała zmniejszenie emisji CO2 o 50 proc. do 2030 r., choć Parlament uzgodnił już w październiku 2018 r. redukcję emisji o 55 proc. – europoseł wymienia kolejne zarzuty. Ertug krytykuje, że na środowym przesłuchaniu kandydatka wspomniała o europejskiej płacy minimalnej, ale nie przedstawiła żadnej konkretnej propozycji, jak wprowadzić to rozwiązanie w życie.
– SPD popełnia katastrofalny błąd – uważa Christoph von Marschall, niemiecki dziennikarz, który od trzech dekad komentuje politykę międzynarodową na łamach dziennika „Tagesspiegel”. – Niemieccy socjaldemokraci tworzą razem z partią von der Leyen rząd koalicyjny w Berlinie. I teraz prowadzą kampanię, w której próbują ją personalnie zdyskredytować. Zachowują się tak wobec kandydata z własnego kraju, nie mając dodatkowo wielkiego poparcie we własnej frakcji – tłumaczy von Marschall. Przykładowo hiszpańscy socjaldemokraci zamierzają poprzeć kandydaturę von der Leyen zgodnie z wolą swojego premiera Pedro Sancheza, który za poparcie Niemki na szczycie Rady Europejskiej uzyskał dla przedstawiciela własnego kraju funkcję wysokiego przedstawiciela UE do spraw zagranicznych.
SPD wzięło sobie za wzór kampanię PiS-u przeciwko wyborowi Donalda Tuska na prezydenta Rady Europejskiej – tak wewnątrzniemiecki spór opisał w mediach społecznościowych Ruprecht Polenz, były sekretarz generalny CDU. Sama Angela Merkel lapidarnie skomentowała, że sytuacja w niemieckiej koalicji w związku z działaniami SPD w Brukseli jest „niełatwa”. Spór o von der Leyen wzmacnia spekulację na temat rychłego rozpadu rządu w Berlinie.
Możliwość oddania głosu na niemiecką polityk już w zeszłą środę całkowicie odrzuciła frakcja Zielonych, w której największą grupę narodową stanowią Niemcy. Zajmują 25 ze wszystkich 74 „zielonych” miejsc w Parlamencie Europejskim. – Oni są przynajmniej konsekwentni – uważa Christoph von Marschall. – Od początku trzymali się koncepcji spitzenkandidata. Mają także inne wymagania programowe, np. w kwestii klimatu – mówi niemiecki dziennikarz.
Poparcie prawicy dla von der Leyen też nie jest przesądzone. Sytuację mocno skomplikowała obsada stanowisk kierowniczych w europarlamencie. Europejski mainstream otoczył kordonem sanitarnym frakcje prawicowe i eurosceptyczne, które pozostały bez reprezentacji w kierownictwie zarówno samej izby, jak i komisji parlamentarnych. Wśród 14 wiceprzewodniczących wybranych na kolejne dwa i pół roku nie ma żadnego reprezentanta ani eurosceptycznej frakcji Tożsamość i Demokracja (spiritus movens ID jest wicepremier Włoch Matteo Salvini), ani Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR, do którego należy PiS). Obie frakcje liczą niewiele mniej europosłów niż Zieloni mający 74 deputowanych w izbie. EKR liczy 62 członków, a ID 73, ale to Zielonym przypadły dwa stanowiska wiceszefów europarlamentu, EKR i ID zostały z niczym. O wybór na wiceprzewodniczącego ubiegał się Zdzisław Krasnodębski z PiS, jego kandydatura przepadła jednak w głosowaniu dwa tygodnie temu.
Podobnie wyglądał wybór szefów 20 parlamentarnych komisji i dwóch podkomisji. Szefową komisji zatrudnienia miała być Beata Szydło z PiS, ale w zeszłą środę nie została wybrana. Ponowne głosowanie ma się odbyć dzisiaj wieczorem w Strasburgu, Szydło ma kandydować ponownie. Od jej wybrania – jak mówił przewodniczący EKR Ryszard Legutko z PiS – zależy ewentualne poparcie frakcji konserwatystów dla von der Leyen.
Szydło byłaby drugą reprezentantką naszego regionu w kierownictwie komisji. Do tej pory jedynie Rumunce Adinie Vălean z frakcji chadeków udało się zdobyć stanowisko przewodniczącej komisji przemysłu. W poprzedniej kadencji funkcję tę pełnił Jerzy Buzek z PO, Danuta Hübner także z PO kierowała komisją ds. konstytucyjnych, a Czesław Siekierski z PSL (ludowcy razem z PO są we frakcji chadeków) – rolnictwa. W tym rozdaniu żadnemu z polityków PO i PSL nie udało się zdobyć kierownictwa. Lepiej sytuacja wygląda, jeśli chodzi o wiceprzewodniczących izby, z krajów Europy Środkowej to stanowisko objęło pięciu polityków, w tym Ewa Kopacz z PO.
Frakcja ID zabiegała z kolei o komisję rolnictwa i ds. prawnych, ale ich kandydatury nie znalazły poparcia. Europoseł węgierskiego Fideszu József Szájer uznał zlekceważenie sił prawicowych za naruszenie praworządności w europarlamencie. Jak mówił, przez 40 lat w kierownictwie izby utrzymywano równowagę pomiędzy wszystkimi siłami, przyznając stanowiska proporcjonalnie zgodnie z metodą d’Hondta. Tym razem po raz pierwszy ta zasada została złamana. Salvini nazwał to rasizmem i obrazą dla demokracji.