Rząd w Ankarze chce przetransferować równowartość ok. 8 mld dol. z rezerw gromadzonych przez bank centralny wprost na rachunki rządowe, aby zalepić w ten sposób część dziury budżetowej. Projekt umożliwiającej to ustawy jest już w parlamencie. Planowane są też podwyżki podatków.
Skok na kasę był planowany już wcześniej, jednak dwa miesiące temu w ostatniej chwili z niego zrezygnowano. Rząd wtedy wystraszył się reakcji rynku finansowego, na którym turecka lira zaczęła szybko tracić na wartości. Po wycofaniu się z pomysłu sytuacja na rynku walutowym się ustabilizowała. Tym razem lira akurat zyskuje na wartości, bo inwestorzy dyskontują zmniejszenie napięcia między ze Stanami Zjednoczonymi po ostatnich, łagodniejszych niż wcześniejsze, wypowiedziach Donalda Trumpa na temat Turcji.
Turcja znajduje się w trudnej sytuacji gospodarczej, a jedną z konsekwencji jest powiększająca się dziura w budżecie państwa. Sięgnięcie przez rząd po pieniądze z banku centralnego jest możliwe, ponieważ turecki bank centralny nie cieszy się zbyt dużą niezależnością. Jej utrata była zresztą przyczyną kryzysu, który trwa tam od ponad roku. Nasilające się ataki prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana na władze banku wiosną ubiegłego roku spowodowały utratę zaufania ze strony inwestorów zagranicznych i ucieczkę kapitału (przynajmniej tego bardziej spekulacyjnego) z kraju.
To spowodowało znaczący spadek wartości tureckiej liry, co z kolei przyczyniło się do poważnego wzrostu inflacji. Wysoka inflacja i niepewność związana z napięciem na linii Erdoğan – bank centralny spowodowały z kolei poważne załamanie gospodarcze. W efekcie Turcja 7-proc. wzrost z 2017 r. zamieniła na spadek PKB o 3 proc. w 2018 r. W tym roku recesja trwa, co z punktu widzenia budżetu oznacza coraz mniejsze dochody podatkowe, dlatego w tym roku kolejnym problemem jest coraz większy deficyt budżetowy.
A skoro już bank centralny utracił niezależność, pojawiają się pomysły, aby łatać deficyt właśnie jego pieniędzmi. Na początku roku bank przelał do budżetu swój zysk za rok poprzedni – to procedura stosowana na całym świecie, ale interesujące było to, że zrobiono to kilka miesięcy szybciej niż zwykle. Prawdopodobnie stało się tak po to, by partia Erdoğana miała z czego finansować zwiększone wydatki w czasie kampanii wyborczej przed wyborami samorządowymi, które zresztą skończyły się dla prezydenta prestiżową porażką – istotny politycznie fotel burmistrza Stambułu wpadł w ręce opozycji.

Wybory się skończyły i teraz finanse publiczne Turcji wymagają szybkiego ustabilizowania. Stąd pomysły sięgnięcia po więcej funduszy z banku centralnego, a także podniesienia podatku dochodowego od osób fizycznych i podatku katastralnego dla nieruchomości wartych więcej niż równowartość 1,7 mln dol.

Zakusy polityków na pieniądze, które znajdują się w banku centralnym, to nic nowego. Nawet w Polsce kilkanaście lat temu rząd miał pomysł przelania rezerwy rewaluacyjnej do budżetu (na co NBP się nie zgodził).
Kilka lat później do tego samego pomysłu, również nieskutecznie, wracał Andrzej Lepper. W przypadku Turcji chodzi o pieniądze, które bank centralny musi co roku odkładać z zysku. Zgodnie z obecnymi przepisami ok. 30 proc. rocznego zysku trafia na specjalny fundusz rezerwowy, a reszta jest wypłacana do budżetu państwa. Projekt nowelizacji zakłada, że w banku będzie zostawać mniej niż 30 proc., prawdopodobnie ok. 20 proc. Dzięki temu będzie można zwiększyć strumień pieniędzy płynących do budżetu.
Deficyt budżetowy Turcji w ciągu pierwszych pięciu miesięcy roku wyniósł 66,5 mld lir (44 mld zł), czyli 1,5 proc. PKB z 2018 r. Gdyby w kolejnych miesiącach był na podobnym poziomie, pod koniec roku sięgnąłby 3,6 proc. PKB – najwięcej od 10 lat. A dodatkowo, biorąc pod uwagę to, że w tym roku PKB Turcji maleje, dziura w budżecie na koniec tego roku mogłaby się znaleźć nawet w okolicach 4 proc. PKB. W ubiegłym roku dziura budżetowa wyniosła tylko 1,9 proc. PKB, w tym rząd planował deficyt w wysokości 1,8 proc. PKB. Te prognozy wyglądają już dziś mało realnie.