- Mamy coś na kształt bezkrwawej wojny w obozie politycznym, który podzielił się według osi, których nawet się nie spodziewano w latach 90. - mówi Rafał Chwedoruk.
Jak ocenia pan przebieg obchodów 30. rocznicy wyborów czerwcowych w Gdańsku?
Powiedziałbym, że wyszła trochę taka szkoła banału. Mamy do czynienia z obchodami, w których każdą minutę właściwie dało się z góry przewidzieć. Od kilkunastu lat ta strona polskiego sporu politycznego stopniowo zmierza do wypracowania pewnego merytorycznego standardu w tej materii. Z kolei rozwojowi Prawa i Sprawiedliwości jako partii od początku towarzyszyło świadome prowadzenie polityki historycznej. PiS organizuje debaty, konferencje. Nie bez znaczenia jest wynik niedawnych wyborów. Wyborcy, ci postrzegani jako centrowi, zdolni do zmiany preferencji, głosowali na PiS. Opozycji nikogo nowego nie udało się pozyskać. Trudno sobie teraz wyobrazić, by Donald Tusk był politykiem, który jest zdolny do koncyliacji, ponieważ siłą rzeczy kojarzy się z trwającym kilkanaście ostatnich lat sporem politycznym. A polityka historyczna niekoniecznie ułatwia jakiekolwiek pojednanie.
To, co dzieje się w Gdańsku, to upamiętnienie pierwszych częściowo wolnych wyborów czy raczej wielki zjazd opozycji anty-PiS, w którym ważna historycznie data jest jedynie pretekstem?
Wygląda na to, że jedno i drugie jednocześnie. Główny atut opozycji sprowadza się do tego, że jej wizja 1989 r. jest prostsza. W przypadku PiS trudno mówić o jednoznaczności w podejściu do wydarzeń sprzed 30 lat. Nie jesteśmy w stanie wniknąć w intencje polityków, trudno powiedzieć, w którym momencie kończy się polityka historyczna, a w którym zaczyna polityka bieżąca. Na Słowacji każdy z większych nurtów politycznych praktycznie inną datę uważa za najważniejszą w historii tego kraju, a mimo to naród jako taki istnieje. Nasz problem polega na tym, że wszystko musi się opierać na jednomyślności, która w dzisiejszych warunkach jest trudna do osiągnięcia. Z kolei problem opozycji nie polega na tym, czy jest to święto, czy nie, lecz na tym, że od czasu prezydentury Bronisława Komorowskiego wiele kwestii zaczęło się przeistaczać w prosty plebiscyt „Czy akceptujesz wszystko, co było?”. Coś, co było przedmiotem historycznych sporów, starano się przedstawiać w sposób jednoznaczny. A tak naprawdę spór polityczny w Polsce nie dotyczy okresu PRL, lecz transformacji ustrojowej w jej różnych wymiarach.
Czy rząd dobrze zrobił, bojkotując te obchody?
Sytuacja trwałego, bipolarnego sporu powoduje, że przestrzeń koncyliacyjna się zawęża. Powiedziałbym, że jej już prawie nie ma. Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której opozycja uczestniczy w obchodach rządowych lub jakoś się dostosowuje do oczekiwań rządu. Natomiast trudno mi sobie wyobrazić sytuację odwrotną, w której to rząd dołącza do wydarzeń organizowanych przez opozycję. Można narzekać na prezydenta Andrzeja Dudę, Bronisława Komorowskiego, innych prezydentów czy premierów, ale oni wszyscy reprezentowali w danym okresie państwo polskie. Oczywiście nie znaczy to jeszcze, że opozycja nie ma prawa do organizowania własnych obchodów, zwłaszcza jeśli ma alternatywny pogląd na dany temat. Mam wrażenie, że dziś to nie historia nas dzieli, bo ona po prostu stała się jedną ze spornych kwestii. Mamy raczej coś na kształt bezkrwawej wojny w obozie politycznym, który się podzielił według osi, których nawet się nie spodziewano w latach 90. Dziś mamy do czynienia ze sporem elit postsolidarnościowych.
Czy przemówienie Donalda Tuska w Gdańsku przy okazji takich obchodów to dobry pomysł?
Polityka historyczna jest niezbędna każdemu dużemu obozowi politycznemu, choć od lat jest też powodem podziałów. W wymiarze bieżącej polityki Donald Tusk jest w stanie pokrzepić serca tych samych, których serca pokrzepia od 2005 r. I raczej nikogo więcej. Opozycja jest zdolna docierać do bardzo licznej, ale jednak mniejszości. Ani Tusk, ani odwoływanie się do polityki historycznej nie pomoże wyrwać się z tego kręgu. Młodsze pokolenia Polaków są na historię nieco zobojętniałe, a starszy elektorat w dużej części pozostaje krytyczny wobec Tuska. Nasza wiedza o polityce nie jest wolna od stereotypów. Wieloletni udział w konfliktach politycznych powoduje, że cokolwiek by dziś dany polityk mówił, będzie wiązany z pewnymi wydarzeniami i kontekstami. Wielu polityków tego doświadcza, a Donald Tusk jest jednym z nich.
Prawdziwe są zarzuty wobec rządu, że zignorował rocznicę 4 czerwca 1989 r.?
Nie są na pewno zaskakujące. Opozycja przejęła narrację głównego nurtu skupionego wokół komitetów obywatelskich i obywatelskiego klubu parlamentarnego. Mało kto dzisiaj o tym pamięta, ale ówczesna opozycja była mocno podzielona wokół Okrągłego Stołu. „S” Walcząca, PPS Ikonowicza, Grupa Robocza Komisji Krajowej „Solidarności” skupiona wokół Andrzeja Gwiazdy – one kontestowały Okrągły Stół. KPN warunkowo akceptowała Okrągły Stół, tzn. była przeciwko, ale uznała efekty obrad. PiS stara się czerpać po trochu ze wszystkich tych nurtów. Chce pokazać, że istnieje rocznica, ale z różnych rocznic nie jest to wcale ta najważniejsza.