Płonie katedra Notre Dame w Paryżu, a ja siedzę w internecie. Po co? Żeby dowiedzieć się, co o tym sądzę. A czemu muszę, skoro mogę po prostu, bez zapośredniczenia, sobie sądzić? Bo taki to już jest, niestety, świat, że nawet wymowny obraz płonącej katedry musi zostać umieszczony w kontekście twitterowo-facebookowej nawalanki, żeby właściwie oszacowane zostało jego kulturowe, cywilizacyjne i emocjonalne znaczenie.
Karolina Lewestam / Media / materialy prasowe
Na początek ten gorszy zakątek prawicowego internetu (jest też i sensowny zakątek prawicowego internetu, ale o tym później). Tu króluje Islam. Mimo że niewielu mówi to wprost, wszyscy dyskretnie ustawiają pożar w muzułmańskim półcieniu. Ziemkiewicz pisze z właściwą sobie finezją: „Nie wierzę, by francuskie państwo w swoim obecnym stanie mogło zagwarantować uczciwe śledztwo co do przyczyn pożaru” – ahem, zamach, khm khm, a przynajmniej muzułmański sabotaż. Zislamizowana Francja o ustach zatkanych polityczną poprawnością na pewno nie da sobie rady z wyśledzeniem sprawcy o imieniu Muhammed. („Czy ja mówiłem coś o muzułmanach?” – wyobrażam go sobie, jak odpowiada na zarzuty szczucia. „Jesteście przewrażliwieni!”). „Za rok w okolicy na pewno przybędzie nowy meczet” – konstatuje ze smutkiem Magdalena Ogórek. Inni porównują pożar do płonących wież World Trade Center.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Ale nie tylko Islam jest potencjalnym sprawcą – jest nim również sam Bóg. Może daje nam znak. Może karze za otwarcie się na muzułmanów albo za laicyzację Zachodu. I kiedy jezuita Grzegorz Kramer pisze, że imputowanie Bogu takiej mściwości sugeruje nieznajomość ewangelii, to raz jeszcze występuje Magdalena Ogórek, pisząc do niego „Grzesiek […] te twoje kocopały dawno temu przekroczyły granice indolencji. Piszesz tak infantylnie, że zęby zgrzytają z bólu”.
No i proszę, chyba już powoli zaczynam coś sądzić. A mianowicie to, że sugerowanie muzułmańskich wpływów tam, gdzie wszystko wskazuje na wypadek, to wyjątkowa podłość. Bo trzeba być półinteligentem, żeby bez żadnych dowodów rozchybotywać debatę publiczną, od razu sięgając po takie interpretacje, które wzbudzą najbardziej szalone emocje plemienne. I że jest coś nie tak w zawłaszczaniu strasznych wydarzeń, by stawały się rzekomymi działaniami Boga, które dziwnym trafem udowadniają nasze tezy. No i jeszcze że niezależnie od tego, co się chce powiedzieć i po co, bardzo często lepiej nie otwierać ust (laptopa).
Z ulgą więc przechodzę na kolejne strony internetu, gdzie można znaleźć krytyki nieodpowiedzialnego siania islamo-podejrzliwości (mocny tekst Michała Sutowskiego w „Krytyce Politycznej”, w którym autor do szczujących krzyczy „poj…ło was?” i wcale go za to specjalnie nie winię), jak również nawoływania do porzucenia zabobonu na rzecz oświecenia (Bartłomiej Sienkiewicz opisuje trzęsienie ziemi w Lizbonie w 1755 r., w którym ludzie ginęli, modląc się, i „od tej pory na Zachodzie zaczęto podejrzewać, że możliwe są zbiegi okoliczności”).
Ale im dalej w progresywne zaułki, tym bardziej doświadczam dziwnego uczucia w żołądku, na przykład kiedy ludzie piszą „Burn, burn”, pokazując, jak dalece mają gdzieś jakiś tam katolicki kościół, albo wyśmiewają wszelkie myślenie o symbolicznej wymowie. Krytykować zabobon – rzecz oczywista. Bóg nas wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie karze, paląc katedry. Bardziej prawdopodobne byłoby już to, co napisał na Facebooku Ziemowit Szczerek (podsłuchał mianowicie dwóch panów pod kebabem, którzy trzeźwo zauważyli, że gdyby Bóg miał nas karać za ateizm, to prędzej by spalił uniwersytet albo klub gejowski). Ale rzucać się na ludzi, bo myślą symbolicznie, bo im się składa coś w narrację znaczeń? Kto choć raz nie pomyślał, że jakieś X (wydarzenie niezależne) jest symbolem jakiegoś Y (proces społeczny), niech pierwszy rzuci kamieniem.
Dlatego denerwuję się na Roberta Biedronia, którego wszyscy cytują na Twitterze z jego „Czy to znaczy, że płonący most łazienkowski jest symbolem upadającego przemysłu łazienkowego?”. Nie, ale gdyby ów most został wzniesiony przez przemysł łazienkowy, trwał wiele wieków, a teraz nastąpiłby wielki odwrót od wanien, umywalek i mydła, to nie widzę powodu, dla którego nie można by było tak powiedzieć. Metaforycznie, rzecz jasna.
Ale jestem już nieco skołowana. I kiedy próbuję skalibrować swoje miejsce na skali między Magdaleną Ogórek a Jasiem Kapelą, nierozważnie trafiam jeszcze na fejsbukowe rozmowy znajomych z USA. „Jak można kolektywnie smucić się spaleniem kościoła we Francji, gdy umyślnie podpalane są czarne kościoły w Luizjanie?” – pyta jeden. Zasadniczo się z nim zgadzam. „Ależ można uważać, że podpalanie tamtych kościołów jest okropne, a jednocześnie być smutnym, bo pali się coś pięknego” – mówi inny. Zgadzam się z nim. „Piękno nie jest niezależne od naszej politycznej świadomości. Ta katedra to symbol opresji, to redukuje jej piękno. Nie możemy udawać, że nasze emocje nie mają politycznej treści”. Tu też się jednak chyba zgadzam. „Wczoraj spaliła się część katedry Notre Dame” – pisze inna znajoma. „Tego samego dnia zmarł ostatni chiński żółw. Czy to nie większa tragedia? I czy żałoba po iglicy katedry nie świadczy o szalonym antropocentryzmie?” (po namyśle zgadzam się z nią). „Jeśli bardziej nas obchodzi jakiś tam kościół wybudowany przez białych od dzieci imigrantów trzymanych w klatkach na granicy, to coś jest bardzo nie tak z naszymi priorytetami” – pisze ktoś inny i ja się z nim zgadzam. „Czy wszyscy musimy, jak banda szalonych pasożytów, czekać na jakieś nieszczęście, które poruszy miliony ludzi, żeby wtedy znienacka wyskoczyć ze swoją sprawą i oskarżać innych, że mają ją gdzieś, podczas gdy się martwią tamtym?” – pyta kolega (czuję, że się z nim zgadzam).
I wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że w ogóle już nie myślę o palącej się katedrze. Po prostu błąkam się na wpół bezmyślnie po gąszczu nagłych reakcji ludzkich podanych w krótkiej, haiku-podobnej formie, bez uzasadnień i bez głębi. Te słowne odruchy bezwarunkowe mają funkcję afiliacyjną, a ich zadaniem jest głównie obwieszczać innym istnienie ich autorów. Moja refleksja podczas tej podróży nie przypomina krytycznej analizy; raczej na zmianę zarażam się opiniami i od nich uciekam.
Zamykam więc laptopa i próbuję zrozumieć, co tak naprawdę myślę. A myślę tylko: „Pali się Notre Dame. To smutne” i absolutnie nic więcej.
Sięgam więc czym prędzej po telefon.