Mówiąc o tej sprawie i jej konsekwencjach, nie sposób przesadzić – opowiadają pracujący w Rosji menedżerowie zachodnich firm. – Ludzie mawiają tu, że coś przydarzyło się komuś, bo nie przestrzegał reguł albo za bardzo uwikłał się w politykę. Ale nie Michael Calvey. Jeśli on trafił do więzienia, przydarzyć się to może każdemu z nas – mówili dziennikarzom ”Financial Timesa„, rzecz jasna, zastrzegając anonimowość.
ikona lupy />
Magazyn DGP 15.03.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Te obawy przybrały formę bojkotu najbardziej prestiżowej imprezy biznesowej w Rosji. Zaplanowane na czerwiec St. Petersburg International Economic Forum (SPIEF) – organizowane od 1997 r., na które ściągano co roku możnych tego świata – w tym roku będzie świecić pustkami. Udziału w nim odmówił już Jon Huntsman, amerykański ambasador w Rosji. Na SPIEF nie wybierają się także menedżerowie znaczących amerykańskich korporacji – a do tej pory to oni, jak szefostwo Boeinga czy ośmiu wielkich koncernów naftowych, byli najliczniejszą delegacją. – Sprawa Calveya uderzyła w klimat inwestycyjny, nieobecność międzynarodowego biznesu jest jasnym sygnałem jego pogorszenia – skwitował jeden z potencjalnych gości imprezy.
Rosjanie gotowi są jednak bawić się sami. – Akredytacja na SPIEF będzie trwać aż do początku imprezy – uciął jeden z organizatorów. To robienie dobrej miny do złej gry, ale w sumie trudno się dziwić: panuje powszechne przekonanie, że Calvey został oskarżony przy pełnym poparciu Kremla.

Trafiła kosa na oligarchę

– Te oskarżenia to nieporozumienie. Calvey to uczciwy człowiek – tak German Gref, szef Sbierbanku, komentował aresztowanie Amerykanina. Postawiono mu zarzut oszukania Orient Express Bank (Wostocznyj) na kwotę 2,5 mld rubli (ok. 37 mln dol.) – sąd postanowił zatrzymać go za kratami bez względu na polityczną czy wizerunkową cenę, nie umożliwiając wpłaty kaucji.
– Ze wszystkich ludzi, jakich znałem w Moskwie, Mike najskrupulatniej grał według reguł wyznaczanych przez Rosjan, trzymał głowę nisko i nigdy nie krytykował władz – mówił o Calveyu Bill Browder, brytyjski inwestor oraz finansista, który dziś nazywany jest przez media na Wyspach ”osobistym wrogiem Putina„.
Amerykanin zaczął działać w Rosji, gdy świat widział w niej chaotyczną, ale pełną nadziei młodą demokrację. Można było kpić z podchmielonego prezydenta Borysa Jelcyna podrygującego na wyborczych wiecach, bać się brutalnej gangsterki oraz wydziwiać nad prymitywną korupcją urzędników. Ale jednocześnie systemowo Rosja otwierała drzwi dla zachodniego kapitału, a okazji do robienia interesów nie brakowało. Calvey jest jednym z nielicznych aktywnych dziś w Rosji biznesmenów, którzy pamiętają tamte czasy: jego fundusz Baring Vostok powstał w 1994 r. i przetrwał wszystkie zawieruchy – kryzys finansowy schyłku lat 90., napięcia wokół wojen w Czeczenii, Gruzji czy na Ukrainie, zachodnie sankcje.
– Inwestujemy, kiedy wszyscy dokoła są zbyt przerażeni, by to robić – opowiadał Calvey w wywiadzie dla magazynu ”The Moscow Times„ w 2014 r. Dziennikarze Bloomberga podsumowywali, że dzięki namowom Amerykanina swoje pieniądze w rosyjskiej gospodarce lokowali inwestorzy, którzy z nikim innym nie odważyliby się na taki krok. ”The Economist„ szacuje, że w sumie biznesmen ściągnął do Rosji 2,8 mld dol. kapitału, który został włożony w 80 rozmaitych projektów. Amerykanin miał dobry instynkt – zarządzany przez niego fundusz wspierał w pionierskich latach choćby Yandex, rosyjski odpowiednik Google’a. Calvey zainwestował w niego 5,3 mln dol. w 2000 r., a po jedenastu latach wyjął 2,9 mld dol. Był niebagatelnym graczem także w sektorach: nowych technologii, telekomunikacji, mediów, handlu, zasobów naturalnych i bankowości.
To w tym ostatnim czaiła się pułapka: Calvey zainwestował w Orient Express Bank, sporego gracza na rynku kredytów konsumenckich, został prezesem zarządu i większościowym udziałowcem. I wkrótce, zgodnie z narracją zachodnich mediów, wplątał się w konflikt o kontrolę nad bankiem z innym udziałowcem Artemem Awetisjanem – jak twierdzi Bloomberg, biznesmenem mającym powiązania z wszechwładnymi rosyjskimi służbami bezpieczeństwa, balującym w towarzystwie ”synów generałów i topowych menedżerów„. Kłopoty zaczęły się, gdy kilka lat temu trzeba było połączyć kulejący bank z innym. Wraz z fuzją w firmie pojawił się Awetisjan. I to Calvey oddał pierwszą salwę – przed sądem w Londynie oskarżył partnera w interesach o wyprowadzenie części majątku z banku, z którym połączył się Orient Express. Na dodatek Amerykanin uważa, że bank trzeba nadal dokapitalizować, a Rosjanin nie ma zamiaru ani dokładać do biznesu, ani się z niego wycofywać.
Trudno ocenić, czy Awetisjanowi chodzi o to, by zmusić Amerykanina do wyłożenia kolejnych sum na restrukturyzację, czy też o zemstę za sprawę założoną w Londynie. Ale zawiadomienie przeciwko Calveyowi o popełnieniu przestępstwa (polegającego, o ironio, na wyprowadzaniu pieniędzy i manipulowaniu majątkiem powiązanych spółek), złożone przez jednego z biznesowych i towarzyskich partnerów Awetisjana, zostało potraktowane nie jak przestępstwo gospodarcze, lecz kryminalne. W rezultacie Calvey nie tylko został aresztowany, lecz także sąd zdecydował, że pozostanie w areszcie do połowy kwietnia. I być może to nie będzie koniec tego przymusowego odosobnienia.
– Moim amerykańskim przyjaciołom, którzy wciąż robią interesy w Rosji, mówię: czas wracać do domu – ucina w rozmowie z ”The Economist„ Michael McFaul, były ambasador USA w Moskwie. Dla Kremla odwrót nie będzie jednak dotkliwy: w ostatnich latach inwestycje zagraniczne zanurkowały, spadając z poziomu 69 mld dol. w 2013 r. (przed wybuchem konfliktu na Ukrainie) do 6,9 mld dol. w 2015 r. Oczywiście świat przyzwyczaił się z czasem do permanentnego wrzenia nad Dnieprem i zachodnich sankcji – w 2017 r. ich poziom wzrósł do 28,6 mld dol.

Zagrożenie bezpieczeństwa

– Prezydent Rosji łamie prawa człowieka, osobiście skorzystał na przestępstwach ujawnionych przez Siergieja Magnitskiego. Za to właśnie mój współpracownik został zamordowany – w ten sposób, w opublikowanym kilka tygodni temu w tygodniku ”Polityka„ wywiadzie, opisywał działania Kremla Bill Browder. Ten brytyjski biznesmen w rodzimych mediach bywa nazywany ”wrogiem Rosji numer jeden„ lub ”osobistym wrogiem Putina„. Nawet jeśli nie ma on na Kremlu takiego statusu, jak chciałyby tabloidy na Wyspach, niewątpliwie zasłużył sobie na niechęć Moskwy.
Odyseja Browdera zaczęła się ponad dziesięć lat temu. Brytyjczyk przez długie lata polował na biznesowe okazje w naszym regionie Europy, w Polsce przewinął się m.in. w trakcie procesu prywatyzacji Autosanu w 1990 r. Sześć lat później założył Hermitage Capital Management, w swoim czasie największy fundusz private equity działający w Rosji. W pierwszych pięciu latach działalności firma Browdera wypracowywała na rosyjskim gruncie takie wyniki, że doczekała się w 2001 r. tytułu najlepiej radzącego sobie funduszu inwestycyjnego świata.
Sposób działania Browdera był inny niż Calveya: jego aktywność w olbrzymiej mierze koncentrowała się na wynajdowaniu i obnażaniu praktyk korupcyjnych. Stała za tym swoista biznesowa kalkulacja: jeżeli ujawnisz niecne praktyki w firmie, to – pomimo przejściowego spadku wyceny – doprowadzisz ostatecznie do poprawy standardów zarządzania i zyskasz, bo inwestorzy będą cię po reformach darzyć większym zaufaniem. W mniejszych rosyjskich przedsiębiorstwach ta sztuka przynosiła efekty, lecz gdy w 1998 r. Browder zabrał się do demaskowania przekrętów w potężnym Gazpromie (którego udziałowcem stał się nieco wcześniej), atmosfera wokół niego zaczęła gęstnieć i to nawet mimo tego, że pozytywnie wypowiadał się o debiutującym w roli przywódcy kraju Władimirze Putinie.
Dobra passa skończyła się w 2005 r.: Browder został uznany przez władze za ”zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego„ i nie pozwolono mu już wjechać do Rosji, wkrótce doszedł do tego zarzut unikania płacenia podatków. Ktoś inny pewnie by odpuścił, w końcu majątek Brytyjczyka oceniano już wówczas na ok. 150 mln funtów, byłoby więc z czego żyć i z czego inwestować. Ale Browder nie wycofał się i wdał się w wieloletnią batalię, pełną wzajemnych oskarżeń, które z czasem sięgnęły głównego lokatora Kremla. Apogeum sprawy przypadło na 2009 r., kiedy w moskiewskim areszcie zmarł Magnitski, prawnik Browdera, zamęczony w trakcie brutalnych przesłuchań.
Wraz ze śmiercią Magnitskiego konflikt przerodził się w otwartą wojnę. Browder, używając swoich pieniędzy, ruszył na krucjatę przeciw rosyjskim decydentom, lobbując w kolejnych krajach Zachodu, by przyjmowały prawo Magnitskiego. – Na jego mocy zamrażane są aktywa i wprowadzane sankcje wizowe wobec osób naruszających prawa człowieka, a w szczególności tych, którzy zabili Siergieja – tłumaczył w wywiadzie. Stany Zjednoczone przyjęły Magnitsky Act już w 2012 r. Od tamtej pory także Wielka Brytania, Estonia, Kanada, Litwa i Łotwa.
Jeśli wierzyć samemu Browderowi, Kreml nie pozostaje mu dłużny: w 2012 r. w dosyć tajemniczych okolicznościach zmarła jedna z osób, które miały brać udział w zamordowaniu Magnitskiego, a potem skruszony współpracownik Browdera. W ubiegłym roku, tuż po zamachu na byłego rosyjskiego szpiega mieszkającego na Wyspach Siergieja Skripala, Brytyjczyk publicznie wyrażał obawy, że będzie następną ofiarą trucizny znanej jako nowiczok.
Pikanterii opowieściom Browdera – i innych znawców mrocznej strony życia biznesowego w Rosji – dodają takie incydenty, jak śmierć belgijskiego menedżera w sierpniu ubiegłego roku. Bruno Charles De Cooman pracował dla jednego z najpotężniejszych oligarchów Władimira Lisina. Pod koniec sierpnia wrócił do swojego apartamentu blisko placu Czerwonego, a po kilku minutach jego ciało znaleziono na chodniku przez budynkiem: Belg wypadł z okna swojego mieszkania na 9. piętrze. Jego przyjaciele i współpracownicy zeznawali potem, że De Cooman nie przejawiał tendencji samobójczych, nie ujawniono też jakiegokolwiek powodu, dla którego miało dojść do nieszczęśliwego wypadku. Śmierć uznanego menedżera podsyca kolejne spekulacje o tym, jakie tajemnice mogą się kryć w archiwach i księgach buchalteryjnych rosyjskich miliarderów.

Rezygnują nawet Chińczycy

– Jeśli korupcja i problemy wewnątrz środowiska biznesowego są na porządku dziennym na wszystkich rynkach wschodzących, to Rosja ma pod tym względem wyjątkowo fatalną reputację – podsumowywała w 2013 r. Liza Ermolenko, ekspertka Capital Economics. Utyskiwano wówczas na lokalne władze: dla nich zagraniczny inwestor, który postawił fabrykę czy wykupił kopalnię, był łatwym celem – żądano łapówek, wymuszano dodatkowe wpłaty do lokalnej kasy, próbowano wywłaszczać, wytaczano sprawy w sądach. Zdarzały się w tym gronie wyjątki. – Pewna firma z Finlandii postanowiła pozywać każdego, kto czegoś od nich zażądał, do sądu. Po wytoczeniu 44 spraw nikt już im nie zawracał głowy – opowiadał prawnik i specjalista ds. korupcji Jens Berthelsen.
Potem zaczęła się jednak wojna na Ukrainie, zachodnie sankcje i rosyjski odwet. ”Financial Times„ pisał o ”wojnie partyzanckiej„ przeciw biznesowi z Zachodu. ExxonMobil stracił prawo do odwiertów w rosyjskiej części Arktyki, śledczy przetrząsnęli biura szwedzkie sieci IKEA, demonstracyjnie zamknięto kilka restauracji McDonald’s, zablokowano import żywności m.in. z UE, USA, Kanady, Australii czy Norwegii.
W końcu przykrości zaczęły także spotykać niemieckich menedżerów, którzy wcześniej cieszyli się tam wyjątkowym statusem – i to nie tylko za sprawą byłego kanclerza Gerharda Schroedera, który zasiada w radzie nadzorczej konsorcjum budującego gazociągi Nord Stream. W Rosji pracowali (najczęściej do dziś) też były szef niemieckiego banku centralnego Ernst Welteke, były szef państwowych kolei Harmut Mehdorn, były prezes E.ON-Ruhrgas Burckhard Bergmann oraz liczna gromadka innych biznesowych wyg. Trudno się zatem dziwić, że zachodnie sankcje przyjęto w biznesowych kręgach nad Renem z umiarkowanym entuzjazmem.
Ale i te kordialne rosyjsko-niemieckie stosunki stopniowo zaczęły się pogarszać. – Relacje między Niemcami i Rosją są na najgorszym etapie od końca zimnej wojny – twierdził w zeszłym roku analityk Niemieckiej Rady Spraw Zagranicznych w Berlinie Stefan Meister. – Kwestie związane z Rosją są coraz częściej rozpatrywane z perspektywy polityki i bezpieczeństwa. Dominujący ton, jaki nadawał polityce wobec Rosji biznes, jest teraz w odwrocie – dodawał. Nawet ulubione projekty energetyczne spod znaku Nord Stream straciły dla Niemców wcześniejszy urok. Nie brak oczywiście takich, którzy chcą dalej próbować swoich sił nad Wołgą – za to mają coraz większy problem z finansowaniem takich eskapad: niemieckie banki niechętnie finansują przedsięwzięcia na Wschodzie.
Czytelnym przykładem tego są losy Siemensa. Niemiecka firma miała niemal monopol na najtrudniejsze prace inżynieryjne w Rosji. 80 proc. turbin w tamtejszych elektrowniach powstało w jej zakładach, Niemcy modernizowali rosyjską kolej i infrastrukturę przed mistrzostwami świata w piłce nożnej. Wszystko do czasu, gdy działka ta zamarzyła się bliskiemu Kremlowi oligarsze Aleksiejowi Mordaszowowi.
W ubiegłym roku nastał zły klimat dla Siemensa. – Ta firma nie może być wiarygodnym partnerem dla Rosji, choć ma czas, by skorygować tę sytuację – pogroził Niemcom wicepremier Arkadij Dworkowicz. W tym samym czasie posypał się alians Siemensa z Mordaszowem: obie strony wcześniej prowadziły firmę Power Machines, swoistego ”rosyjskiego Siemensa„, produkującego w zamyśle odpowiedniki niemieckiego wyposażenia. Dziś Mordaszow nawołuje Kreml do zainwestowania w Power Machines i odcięcia się od niedawnych partnerów znad Renu.
Niemiecki biznes jest przekonany, że relacje popsuły się ze względu na sankcje. – Jeśli niemieckie czy amerykańskie firmy będą miały coraz więcej przeszkód w robieniu interesów w Rosji, to ich miejsce zajmą Azjaci, w szczególności biznes z Chin – przekonuje Matthias Schepp, szef niemieckiej izby handlowej.
Niekoniecznie. W maju ubiegłego roku chiński koncern CEFC China Energy wycofał się z inwestycji ponad 9 mld dol. w Rosnieft. ”Pekin uznał, że ten koncern jest bardziej narzędziem rosyjskiego państwa niż tradycyjną firmą naftową„ – podsumowywał ten nagły zwrot prestiżowy magazyn ”Foreign Policy„. ”Nawet Chińczycy uznają, że Rosja jest dziś zbyt ryzykownym środowiskiem, by w niej inwestować„ – dorzucał publicysta magazynu. A mowa w końcu o biznesmenach, którzy nie wahają się inwestować w mało stabilnych państwach Afryki, Bliskiego Wschodu czy Azji.

Żarcik prezesa

Gdybyśmy zajrzeli do sławnego rankingu Banku Światowego Doing Business, przekonalibyśmy się, że Rosja awansowała z 124. pozycji w 2011 r. na 35. w 2017 r. – To pozory – ucinał jednak na łamach ”The Moscow Times„ Nabi Abdullajew, dziś jeden z dyrektorów firmy doradczej Control Risks. Owszem, poprawia się skuteczność procedur, a podłączenie nowej fabryki do prądu trwa krócej. – Ale w rankingu nie uwzględniono najważniejszego ryzyka: politycznego. Sposób traktowania biznesu staje się dziś jedną z metod prowadzenia geopolitycznej gry – dorzucał.
Na wiele miesięcy przed aresztowaniem Calveya prezes BP Bob Dudley pozwolił sobie na żarcik. – Gdybym dziś spotkał siebie sprzed lat, doradziłbym sobie, by trzymać się z dala od Rosji – rzucił. BP wciąż jest jednym z udziałowców Rosnieftu i można śmiało zakładać, że dziś Dudley ugryzłby się w język, zanim powtórzyłby te słowa. Nie znasz dnia ani godziny.
Moim amerykańskim przyjaciołom, którzy wciąż robią interesy w Rosji, mówię: czas wracać do domu – ucina w rozmowie z ”The Economist„ Michael McFaul, były ambasador USA w Moskwie