Pobądź w ciszy, pobądź sam ze sobą, sam z Bogiem. A jeśli uważasz, że te pięć minut to dla ciebie zbyt dużo, to zastanów się, ile czasu marnujesz w sieci, przeglądając informacje, które ani cię nie dotyczą, ani nie interesują.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Trudno to nazwać pustelnią.
Pustelnia może być w centrum miasta, jeśli tylko chcemy ją sobie stworzyć.
Siedzimy w klasztorze w środku Warszawy.
To nie pomaga, ale też nie przeszkadza w zrobieniu sobie pustelni. Bo czym jest pustelnia? To miejsce, gdzie jesteś sam ze sobą, sam z Bogiem. Nie atakują cię media, nie rozpraszają znajomi, nie masz pokusy wielkiej konsumpcji.
Macie telewizor, wi-fi…
Mamy, ale pustelnię się wybiera, ona nie powstaje dlatego, że czegoś nie ma.
To stan ducha?
Poniekąd, przecież pustelnia to nie jest więzienie. Mamy tu, w klasztorze, wszystko, z czego jednak można nie korzystać. Każdy, kto chce, może sobie taką pustelnię w środku miasta stworzyć. W końcu tak jak w odosobnieniu, w środku lasu, gdzieś na końcu świata możesz podlegać rozproszeniom, tak tutaj możesz być w samotności na modlitwie, zaangażowany w liturgię.
Pustelnia jest potrzebna mnichom?
Nie, pustelnia jest potrzebna wszystkim. Ludzie, zwłaszcza ci z wielkiego miasta, bardzo dziś potrzebują ciszy, skupienia, medytacji.
Medytacji?
Zauważ, ile w Warszawie jest miejsc oferujących medytację: a to buddyści, a to medytacja transcendentalna, a to Hare Kryszna, a to jakieś ruchy newage’owe. Spotkasz ich na ulicach, gdy rozdają ulotki, znajdziesz w internecie. A my zapraszamy do modlitwy chrześcijańskiej, która przez kontakt z Bogiem wprowadza człowieka w głębiny jego jestestwa.
Czego oczekuje współczesny człowiek?
Wewnętrznego pokoju. Ludzie dziś są rozdrażnieni, żyją w stanie nieustającej nerwowości, ekscytacji, niepewności. Często są już tym zmęczeni, nie chcą tego i poszukują pokoju sumienia. Chcą zrzucić z siebie balast grzechów, które od dawna zabagniają ich życie.
Do tego im jest potrzebny konfesjonał, nie pustelnia.
Często są to trudne sytuacje, ludzie mają poczucie, że taplają się w bagnie, nie wiedzą, jak z tego wyjść, jak zmienić tę sytuację. Szukają wolności i szukają jej w ciszy.
U was?
Także u nas, zawsze mogą tu przyjść.
Zawsze?
Rano mamy dwie msze i na 6.30 przychodzą ludzie, którzy prosto stąd jadą do pracy. Koło 7.00 nie ma jeszcze korków, wszędzie zdążą. Inni przychodzą specjalnie na Eucharystię wieczorną i zostają kilka godzin w nocy na adoracji w kaplicy. Jeśli znamy tych ludzi i możemy im zaufać, to dajemy im taką możliwość.
A jak mnie w środku nocy najdzie potrzeba spowiedzi, rozmowy?
To przyjmę, zdarzało się. To oczywiście wyjątek, ale nie odmówię człowiekowi. Sakramenty to jedno, ale my proponujemy też modlitwę pogłębioną, właśnie medytację.
Mówi ojciec, że są rozkojarzeni, a proponuje im medytację?
Mówię, że można dłużej zostać na modlitwie, by lepiej spotkać Boga w ciszy. Najpierw jest krótkie rozważanie Słowa Bożego, a potem cisza.
Ludzie potrafią się w ten sposób skupić?
Nie potrafią, ale tego bardzo potrzebują i my dajemy taką przestrzeń, by uczyć ludzi ciszy, uczyć tego skupienia, adoracji, medytacji. Oni bardzo chcą pogłębić swoją modlitwę, poznać lepiej Boga i siebie.
Chcą to poczuć, a nie poznać.
To nie zawsze musi być przeciwstawne, czasem te potrzeby są na początku nieuświadomione. Ta modlitwa jest dla nich drogą do spotkania większej miłości, do spotkania większej mocy Bożej, po prostu do głębszego spotkania z Duchem Świętym.
Ludzie ojcu powiedzą, że bardzo to wszystko piękne, ale my nie mamy czasu na wielogodzinne modły.
Zgadza się i ja do nich nie namawiam! Zacznij od pięciu minut rano i pięciu wieczorem. Nie więcej, dwa razy po pięć minut dziennie. Pobądź w ciszy, pobądź sam ze sobą, sam z Bogiem. A jeśli uważasz, że te pięć minut to dla ciebie zbyt dużo, to zastanów się, ile czasu marnujesz w internecie, przeglądając informacje, które ani cię nie dotyczą, ani nie interesują. Gdybyś potrafił to podsumować, przeraziłbyś się, ile życia ucieka ci na kompletne bzdury. Zastanów się przy okazji postu, czy nad tym jeszcze panujesz, czy nie stało się to twoim nałogiem.
Czego chce wielkomiejski człowiek od Kościoła?
Tego samego, co zawsze. Chce, by go kierował do Boga, by Duch Święty go przeniknął i żeby był pewien, iż jego droga jest drogą Chrystusa, że ma ona sens.
Nie przychodzi do ojca jak do terapeuty?
Nie, ci, którzy potrzebują terapeuty, bo mają problemy psychologiczne, idą do niego.
I ten terapeuta pełni rolę księdza. Mówi ludziom, jak żyć…
Może pomóc, ale te rzeczywistości się nie przenikają. Do mnie przychodzą ludzie nie dlatego, że sobie nie radzą z emocjami, ze stresem.
Ale kto w ogóle przychodzi?
Bardzo różne osoby, bo z jednej strony ci, którzy mieszkają w okolicy, ale akurat do mnie trafiają też Francuzi, bo mogą porozmawiać, wyspowiadać się po francusku.
A jakby trzeba było, to i w języku kinyarwanda (urzędowy język Rwandy – red.) ojciec wyspowiada?
Naturalnie… (śmiech)
Po co przychodzi się do karmelity? Kojarzą się z surową regułą i medytacjami, jak św. Jan od Krzyża.
Karmelici kojarzą się z bliskością człowieka z Bogiem, z intymną relacją do Boga. Tego ludzie u nas szukają, chcą odnaleźć sens modlitwy, wejść w jej głębię.
Potrzebują do tego karmelitów?
Łatwiej zrobić to wspólnie, w jednym klimacie. Łatwiej modlić się, jeżeli jest więcej osób, którzy mają to samo nastawienie i wspierają się. Ta pomoc jest potrzebna i daje rezultaty, jest skuteczna.
Mnichem jest ojciec…
…od 35 lat, wcześniej zdążyłem skończyć ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim.
Ech, mógłby ojciec dziś być w zarządzie jakiegoś fajnego banku…
Może i mógłbym, ale naprawdę nie zamieniłbym mojej klasztornej celi, no dobrze, pokoju, na żaden zarząd. Aha, formalnie nie jestem mnichem, tylko zakonnikiem.
Ludzie spowiadają się z tego samego, co 30 lat temu?
Nie, to się zmieniło. Teraz spowiadają się również z korupcji i z pornografii.
Pornografia była zawsze, tylko internetu nie było.
Ale teraz jest to o wiele częstsze. Spowiadają się też z wykorzystywania innych. Mają w tych sprawach o wiele wrażliwsze sumienia niż kiedyś.
Naprawdę? Czyli coś się zmieniło na lepsze.
W tej sprawie tak.
Za to pewnie rzadziej spowiadają się z przeklinania.
A to prawda, masz rację. Może przeklinają mniej niż kiedyś?
Nie wydaje mi się.
To może w tej sprawie mają mniej wyrzutów sumienia. Generalnie ludzie przychodzą do nas, kiedy odczuwają niepokój sumienia i chcą oczyścić się z grzechów. Chcą odzyskać wewnętrzny pokój w relacji z Bogiem.
No dobrze: ”Mieszkam sobie z kobietą bez ślubu, co w tym złego?„. Co im ojciec mówi?
Ha, nie jest to łatwe. Jeśli ci ludzie żyją pod jednym dachem, żyją ze sobą, to ich komunia z Jezusem, komunia z Kościołem jest przerwana. Częstokroć oni sami nie chodzą do kościoła, wcale nie chcą ze mną rozmawiać. Nie chcą słuchać tego, co Kościół do nich mówi.
”Bo wy nic nie rozumiecie!„. To stały tekst dzieci wobec rodziców od pokoleń, a oni mówią to Kościołowi.
Ale jeśli patrzą na to uczciwie, to widzą, że Kościół zawsze do nich wychodzi, naprawdę wyciąga rękę, zaprasza, czeka na nich.
Raczej niczego nie rozumie, ględzi i poucza.
W jakiś sposób Kościół zawsze będzie pouczać.
A oni wcale nie chcą być pouczani, bo wiedzą, co dla nich dobre. Nie spotkacie się.
No dobrze, ale Kościół każdemu daje wolność i nigdy nie jest za późno, by przejrzeć na oczy, by przyjść. To jest nieustanna przypowieść o synu marnotrawnym.
Ona w Ewangelii kończy się happy endem. W życiu różnie bywa.
Niestety, nie zawsze się to kończy radośnie, choć ja zawsze mówię tym ludziom, że mają szansę wrócić do Kościoła, że Kościół się od nich nie odwrócił. Mogą wrócić do sakramentów, uregulować swoje życie chrześcijańskie.
Pod warunkiem że nie są rozwodnikami w powtórnym związku.
To prawda, wtedy jest problem.
Są 20 lat w drugim związku, wychowują dzieci, a Kościół im mówi…
No właśnie, co im mówi Kościół?!
Że nie ma dla nich miejsca.
Ależ jest! Jest dla nich miejsce i zawsze mogą przyjść do kościoła, uczestniczyć we mszy świętej, przyjąć komunię duchową!
Jak na garbatego będą całkiem prości?
Ja im nie mogę dać rozgrzeszenia, ale my im nie mówimy, że nie będą zbawieni! Jeśli prowadzą się dobrze, żyją po bożemu, jest tylko przeszkoda uniemożliwiająca korzystanie z sakramentów. Wierzymy w szerokie miłosierdzie Boże.
Oni czują się w Kościele wierzącymi drugiej kategorii.
Dlaczego? Nikt ich stąd nie wyprasza, wręcz przeciwnie, mają duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych.
Nazywa to ojciec małżeństwem.
To jest małżeństwo cywilne.
Znam księży, którzy nigdy nie nazwaliby ich małżeństwem, rodziną.
Jeżeli żyją w związku cywilnym, ale są wierni, cały czas chcą mieć kontakt z Kościołem, to jak najbardziej trzeba im pomóc. Wierzymy, że i dla nich jest ocean miłosierdzia.
Powiedziałby ojciec to samo gejom?
Wierzę, że ocean miłosierdzia bożego jest dla każdego, choć nie będę udawał ‒ tu sytuacja jest trudniejsza.
Bo?
Bo geje żyjący razem nie mogą zawrzeć małżeństwa, skorzystać z sakramentu.
Znany profesor jest gejem, od lat mieszka ze swoim partnerem i codziennie odmawia brewiarz.
Hm… (cisza) Na pewno nie jest to małżeństwo. Ten profesor z pewnością wie, że Kościół nie potępia homoseksualistów, tylko ich akty.
Pokrętne to. Oni przyjdą do ojca i powiedzą, że chcą być częścią Kościoła.
Oni są częścią Kościoła i ja chciałbym, by nią byli. Nie mogę udzielić im sakramentów, ale jeśli się modlą, chodzą do kościoła, starają o swoje zbawienie, to Kościół jest na nich otwarty. I to się nie zmieni, nawet jeśli nie dostaną rozgrzeszenia w konfesjonale.
Małżeństwa cywilne też go nie dostają.
To prawda.
To jaka jest między nimi różnica?
Jest zasadnicza, ze względu na płeć.
To wiem, nie pytam o fizjologię, a o różnicę z punktu widzenia moralnego.
Jeśli z jednej strony mam kobietę i mężczyznę, którzy wychowują dzieci i wzajemnie się dopełniają, to jest to inna sytuacja niż para gejów, nawet żyjących od lat razem.
A co z tymi, którzy dzieci nie mają? Są jak para gejowska?
Wszystkich zaproszę do Kościoła, chociaż nie mogę nie zauważyć, że wspólne życie mężczyzn nie jest ewangeliczne.
To co mają robić geje, jeśli nie potrafią i nie chcą zrezygnować z bycia razem?
Mogą się razem modlić w domu, w kościele, mogą przyjść i prosić o światło dla nich.
Zdarza mi się trzymać w kościele żonę za rękę. Partnera też bym mógł?
Nikt nie powinien wywoływać zgorszenia, a takie gesty w naszej kulturze zgorszenie wywołują. W Afryce, jak wiesz, jest inaczej, byłoby to odczytane za gest czysto przyjacielski… (śmiech)
Dziś pierwszy piątek Wielkiego Postu, rozumiem, że ojciec niczego nie je?
Herbata rano, potem w południe…
Zaraz, ale co do herbaty?
Nic, wystarczy. W południe zupa, ewentualnie coś do picia i ok. 17.00 owoce…
Morza?
Nie, żadnych krewetek, polskie owoce, jabłka, gruszki.
Macie takie menu w całym zakonie?
Śniadania jemy sami, więc nie wiem, co jedzą inni bracia, ale taki jest zwyczaj, raczej wszyscy staramy się pościć.
I tak w każdy piątek, czy tylko w poście?
U nas w piątki jest zawsze tylko zupa.
Dwa lata temu rozmawialiśmy o tym, że ludzie potrzebują świeckiej ascezy.
Tak, katują się 40-dniowymi, wyszukanymi postami, tygodniowymi głodówkami, dokładają do tego mordercze treningi.
A ojcu po co ta asceza?
Po to, żeby skruszyć swoje serce i przybliżyć się do Chrystusa.
Jak skruszę ciało, to skruszę serce?
Tak, to pierwszy krok.
Jak mi będzie burczało w brzuchu, to zamiast myśleć o tym, jak się modlić, będę myślał, jak się najeść.
Mamy na to sposoby. Trzeba pamiętać, że ciało też nas oszukuje, to nasz wewnętrzny kłamca i możemy z nim walczyć.
Jak oszukać głód?
Wiemy, że o pewnych godzinach, w pewnych warunkach wytwarzają się nam soki żołądkowe i odczuwamy ssanie, które odbieramy jako głód. Wystarczy wtedy, że troszkę, minimalnie zaspokoimy głód i możemy iść do swojej pracy, dalej funkcjonować.
Post jest wtedy, jak nie jem mięsa.
Nie, to jest wstrzemięźliwość.
To jakiego rodzaju wstrzemięźliwości Kościół oczekuje od ludzi?
Tu wszystko zależy od kraju. W Polsce Kościół namawia do wstrzemięźliwości od mięsa i alkoholu.
Alkoholu?
Powinniśmy się od niego powstrzymywać. Zresztą kościoły afrykańskie – a byłem na misjach w Rwandzie i w Kongu – też namawiają do abstynencji, powstrzymania się głównie od tego lokalnego piwa.
No tak, namawianie, by nie jedli mięsa…
Nie ma specjalnego sensu, bo większość z nich i tak na co dzień nie je mięsa. Tam kładzie się nacisk na jałmużnę, czyli na dzielenie się dobrami z tymi, którzy mają jeszcze mniej.
No właśnie. Dochodzimy do różnicy między Wielkim Postem a Wielkim Fitnessem.
Tu decyduje nasza motywacja, nasz cel. Jeśli po prostu chcemy schudnąć, być zdrowsi, to choćbyśmy się ograniczali w jedzeniu w Wielkim Poście, postem to nie będzie.
Czyli jak postanowię się odchudzić…
A mógłbyś tak w Wielkim Poście…
Hejt stop.
(śmiech) O, przepraszam, ale w Afryce było cię trochę mniej.
Jak pójdę na dietę, na basen, siłownię, to będzie post?
To będzie sport i to może uczynić cię zdrowszym, ale wrócę do najważniejszego, czyli do pytania, co jest celem tego, co robisz.
To co jest celem w poście?
Powrót do Boga, nawrócenie swoich pożądań. Każdy z nas ma swoje pożądania, siły, moce, które go czasem bardziej pociągają niż miłość do Boga. I jeśli do swojej diety dołożysz intencje nawrócenia, pozbycia się swoich grzechów, zaniedbań, to wtedy pościsz. Bo zanim zrobimy sobie plan treningów i wyrzeczeń, to najpierw trzeba sobie ustalić, że wracamy do Pana Boga, chcemy naprawić swoje życie zaburzone przez grzechy i złe przyzwyczajenia. Nie możemy tego robić w oderwaniu od naszego ciała, chcemy, by ono też wróciło do Pana Boga.
Ale dlaczego ciało udręczone postem ma się Bogu bardziej podobać?
Pościł Jezus, posty są znane Żydom i nam od samego początku.
”Rozdzierajcie wasze serca, nie szaty„, bo ”zbrzydły mi wasze posty„.
Jeśli ma to być zachowanie na pokaz, coś, za czym nie idzie twoje serce, twoja osobowość nie staje się integralna, skierowana do Boga, to wszystko jest na próżno.
Ma ojciec czas na jakieś świeckie książki?
Rzadko, może jakieś filmy czasem, jakiś kryminał. Oglądałem poprzednie filmy Smarzowskiego, właśnie dlatego, że wiedziałem, iż mnie będą o nie pytać, ale na ”Kler„ już nie miałem siły, choć pewnie kiedyś i tak to obejrzę. Nie lubię się taplać w błocie, tarzać w jakimś bagnie, to jednak brudzi.
Z jakim obrazem przed oczami ojciec zasypia?
Zasypiam z modlitwą do Pana Boga, oddaję się w jego ręce. A czasem po prostu coś czytam i odpadam.
Każdy z nas ma swoje pożądania, siły, moce, które go czasem bardziej pociągają niż miłość do Boga. I jeśli do swojej diety dołożysz intencję nawrócenia, to wtedy pościsz. Bo zanim zrobimy sobie plan treningów i wyrzeczeń, to najpierw trzeba ustalić, że chcemy naprawić swoje życie zaburzone przez grzechy i złe przyzwyczajenia