Londyn dał sobie jeszcze trochę czasu na dogadanie się z Brukselą w sprawie Irlandii Północnej. Jednak bez względu na efekt tych rozmów na przyszły tydzień zaplanowane są głosowania, które zadecydują o dalszym przebiegu brexitu.
Na razie negocjatorzy z obu stron kanału La Manche wciąż starają się osiągnąć porozumienie. Rozmowy ostatniej szansy zaplanowane są na piątek i weekend, kiedy do Brukseli przyjadą minister odpowiedzialny za brexit Stephen Barclay oraz prokurator generalny Geoffrey Cox. W europejskiej stolicy w międzyczasie pozostanie główny negocjator strony brytyjskiej Oliver Robbins.
Punkt sporu oczywiście jest jeden: backstop, czyli mechanizm awaryjny. Zakłada on pozostanie Wielkiej Brytanii w unii celnej z Unią Europejską dopóki obie strony po brexicie nie uzgodnią takich reguł handlu między sobą, które nie będą wymagać powrotu kontroli celnych na granicy między Irlandią a Irlandią Północną.
Ponieważ rozmowy w tej sprawie mogą trwać latami (sprawa jest trudna do przeprowadzenia, bowiem po brexicie z pewnością dojdzie do rozjazdu przepisów brytyjskich i europejskich), obawa nad Tamizą jest taka, że Wielka Brytania wpadnie w pułapkę unii celnej z UE na lata. Ta obawa doprowadziła do odrzucenia w styczniu przez Izbę Gmin porozumienia wyjściowego, jakie rząd Theresy May wynegocjował z Brukselą.
Nadchodząca runda rozmów będzie kolejną, w której udział wezmą Barclay i Cox; spotkali się oni z głównym negocjatorem Unii Michelem Barnierem także we wtorek wieczorem. Wynik tych rozmów nie był jednak zachęcający, bo żadna ze stron nie zaryzykowała wczoraj stwierdzenia o postępie. Dominowało raczej określenie negocjacji jako ”trudne„.
To oznacza, że stronom na osiągnięcie porozumienia zostało już bardzo niewiele czasu. Na chwilę obecną stan prawny w Wielkiej Brytanii wygląda tak, że Zjednoczone Królestwo opuszcza Unię Europejską 29 marca o godz. 23.00 czasu lokalnego (czyli o północy naszego czasu) bez względu na to, czy do tej pory zostanie wynegocjowane porozumienie wyjściowe, czy nie. A od wyniku piątkowo-weekendowych negocjacji zależy, co będzie się działo nad Tamizą w przyszłym tygodniu.
Plan gry zakłada bowiem w przyszłym tygodniu serię głosowań, w których rozstrzygną się dalsze losy brexitu. Premier Theresa May obiecała, że 12 marca – czyli w najbliższy wtorek – przedstawi Izbie Gmin efekty swoich negocjacji w Brukseli. To może być koniec brexitowej niepewności, bo jeśli stronom uda się osiągnąć porozumienie – i rozwieje ono wątpliwości polityków co do Irlandii Północnej – posłowie najprawdopodobniej przyjmą również porozumienie wyjściowe. Wtedy jasne będą zasady, na jakich Zjednoczone Królestwo ma opuścić Unię Europejską.
Jeśli zaś negocjacje nie przyniosą efektów – bądź zostaną one odrzucone przez Izbę Gmin – to 13 marca, czyli w środę, odbędzie się kolejna runda głosowań. Tym razem posłowie będą musieli zadecydować, czy w związku ze zbliżającą się datą brexitu chcą opuścić Unię Europejską bez żadnego porozumienia (wariant nodeal). Wiele wskazuje na to, że konsensus w Westminsterze idzie właśnie w stronę uniknięcia takiego wariantu. Izba Gmin 29 stycznia podczas jednej z debat brexitowych przyjęła niewielką większością głosów stanowisko, zgodnie z którym nie chce opuszczać Wspólnoty bez żadnej umowy.
O ile posłowie w środę odrzucą wariant nodeal, o tyle w czwartek przyjdzie im pochylić się nad kolejnym pytaniem: skoro nie chcą twardego brexitu, a nie podoba im się to, co rząd wynegocjował, to czy zgadzają się na przesunięcie daty brexitu poza 29 marca? A jeśli tak, to o ile? Premier Theresa May sugerowała, że opóźnienie nie mogłoby być dłuższe niż trzy miesiące, ponieważ wtedy Wielka Brytania musiałaby wziąć udział w wyborach do europarlamentu.
Ponieważ od wyniku przyszłotygodniowych głosowań zależy tak wiele, nieprzypadkowo na ostatniej prostej do rozmów w Brukseli został włączony prokurator generalny. W Wielkiej Brytanii oprócz nadzoru nad działalnością prokuratury ten urzędnik jest przede wszystkim najważniejszym doradcą rządu w kwestiach prawnych. Dla wielu eurosceptycznych posłów jego opinia będzie decydująca dla poparcia bądź odrzucenia tego, co Theresie May uda się wynegocjować w Brukseli. To właśnie opinia Coxa wskazująca na problemy z backstopem – a konkretnie jego nieograniczoność czasową – przyczyniła się do historycznej porażki w styczniowym głosowaniu nad porozumieniem wyjściowym (zresztą brytyjski rząd przez długi czas nie chciał jej opublikować).
Z przecieków z rozmów wynika, że porozumienie między stronami w sprawie backstopu mogłoby przyjąć postać osobnego dokumentu, który stanowiłby uzupełnienie porozumienia wyjściowego (czyli traktatu określającego zasady brexitu) oraz deklaracji politycznej (czyli niewiążącego spisu celów, jakie Londyn i Bruksela postawiły sobie odnośnie kształtu przyszłych relacji). Wyjaśniałby on, że na wypadek, gdyby doszło do zaciągnięcia mechanizmu awaryjnego, Londyn mógłby zwrócić się z prośbą do arbitrażu międzynarodowego o ustalenie, czy strona unijna dochowuje ”dobrej wiary„ w pracach nad docelowym rozwiązaniem dla irlandzkiej granicy (taki panel arbitrażowy jest przewidziany w porozumieniu wyjściowym). Jeśli arbitrzy doszliby do wniosku, że Bruksela celowo przeciąga rozmowy, mogliby nakazać cofnięcie backstopu, co uwolniłoby Londyn z unii celnej ze Wspólnotą.
Takie rozwiązanie raczej nie zadowoli Coxa, który jako doradca prawny rządu będzie musiał wystawić opinię wszystkiemu, co zostanie wynegocjowane z Brukselą. Trudno też powiedzieć, czy zadowoliłoby to eurosceptyków w Partii Konserwatywnej, których głosy są kluczowe dla przyjęcia porozumienia wyjściowego przez Izbę Gmin. Choć przestali wymagać od rządu modyfikacji zapisów porozumienia, to z pewnością przyjrzą się dokładnie ryzyku, jakie dla integralności Zjednoczonego Królestwa będzie miał opracowany w rozmowach z Unią dokument (backstop zakłada nie tylko unię celną całej Wielkiej Brytanii, ale też pozostanie Irlandii Północnej pod niektórymi przepisami UE).