O północy mija termin zgłaszania kandydatów na prezydenta. Sytuacja w mieście będzie znacząco wpływać na wielką politykę.
Przedterminowe wybory, w związku z zabójstwem prezydenta Pawła Adamowicza, zaplanowano na 3 marca. Choć największe partie polityczne zadeklarowały, że nie wystawią swoich kandydatów, nie oznacza to, że ciesząca się dużym poparciem wiceprezydent miasta Aleksandra Dulkiewicz będzie jedynym kandydatem, a wybory będą miały jedynie charakter plebiscytu. Oprócz niej, dotychczas gotowość startu wyraziły jeszcze cztery osoby: wnuk Anny Walentynowicz i były radny PiS Piotr Walentynowicz, związany z koalicją Ruchu Narodowego i Partii Korwin Grzegorz Braun, Andrzej Kania, w przeszłości związany z Kukiz’15, oraz Marek Skiba, który przez miejskich urzędników określany jest mianem „działacza katolickiego i przeciwnika gdańskiego Modelu na Rzecz Równego Traktowania”. Do peletonu dołączyć mogą jeszcze lokalny dziennikarz Sławomir Ziembiński (KWW Nasz Polski Gdańsk) i działaczka ruchów narodowych Dorota Maksymowicz-Czapkowska (KWW Normalny Kraj).
Dopiero jutro rano będzie jasne, czy wszyscy zebrali wymaganą liczbę 3 tys. podpisów popierających ich kandydatury. Pretendentów może być w sumie ośmiu. W ubiegłym tygodniu (28 stycznia) mijał bowiem termin na zawiadomienie komisarza wyborczego o utworzeniu komitetu wyborczego. A tych zgłoszono osiem.
Pojawił się problem z kandydaturą Aleksandry Dulkiewicz. Okazało się, że nazwa jej komitetu jest tożsama z nazwą już zarejestrowanego stowarzyszenia „Wszystko dla Gdańska”. Zauważył to jeden z kandydatów – Grzegorz Braun, który złożył do PKW oficjalną skargę i na tej podstawie domagał się wyeliminowania kandydatury wiceprezydent jako zgłoszonej niezgodnie z prawem. Nazwę komitetu przemianowano więc na „KWW Wszystko dla Gdańska Aleksandry Dulkiewicz”, zaś gdańska delegatura PKW zapewnia nas, że podpisy zebrane pod jej kandydaturą (ok. 10 tys.) zachowują ważność.
Mimo udanej kampanii Kacpra Płażyńskiego PiS jest tu w defensywie
Eksperci nie są zdziwieni, że nowy prezydent Gdańska będzie musiał zostać wybrany.
– Konsens dotyczy głównych partii, ale one nie wyczerpują spektrum poglądów w Polsce. Wszelkie elekcje przyciągają różnego rodzaju marginalne środowiska – albo politycznych radykałów, albo monotematyczne, skupione wokół lokalnego problemu. Wydaje się więc, że wyniki są przesądzone, a faworytem jest pani Dulkiewicz – ocenia prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW.
Bieżące wydarzenia w Gdańsku mogą silnie wpływać na politykę krajową. Rozgrywka między Prawem i Sprawiedliwością a opozycją może dotyczyć co najmniej dwóch kwestii. Pierwsza to konflikt wokół finansowania Europejskiego Centrum Solidarności (ECS). Decyzją ministra kultury rządową dotację dla tej instytucji przycięto z 7 do 4 mln zł. Błyskawicznie zorganizowano więc zbiórkę pieniędzy (zebrano w sumie ponad 6 mln zł), a ECS odrzuciło warunki dalszej współpracy, jakie stawiało ministerstwo. Wcześniej w ten sam sposób zorganizowano spontaniczną zbiórkę internetową i uzbierano kilkanaście milionów złotych na WOŚP, z którą obecna partia rządząca – delikatnie mówiąc – nie ma najlepszych relacji.
W PiS te działania odbierane są jako sygnał mobilizacji potencjalnie nieprzychylnego mu elektoratu. A to groźne w roku podwójnych wyborów. – Nawet bez gdańskiego dramatu wiedzieliśmy, że elektorat liberalny będzie ponadstandardowo zmobilizowany. Bo skoro zmobilizował się w wyborach samorządowych, tym bardziej zmobilizuje się na wybory jesienne. Gra toczy się więc o to, czy PiS będzie w stanie zmobilizować swoich wyborców, by dać temu odpór – ocenia Chwedoruk.
– Przy okazji sporu o ECS próbuje się stworzyć negatywny przekaz wokół PiS – mówi nam poseł tej partii Jan Mosiński. – Mamy zastrzeżenia do tego, jak ta instytucja funkcjonuje, bo gloryfikuje wyłącznie przywództwo Lecha Wałęsy, nie dostrzegając ważnej roli, jaką odegrało wiele innych osób związanych z Solidarnością, np. Anna Walentynowicz czy Andrzej Gwiazda – dodaje.
Drugi, jeszcze poważniejszy konflikt, tli się wokół szykowanych w Gdańsku obchodów 30-lecia wyborów kontraktowych z 4 czerwca, które miałoby zorganizować ECS. Wygląda na to, że opozycja i spora część samorządowców świętować będzie w Trójmieście, podczas gdy rząd zorganizuje własne, kilkudniowe obchody w Warszawie, które mają być dodatkowo połączone z 40. rocznicą pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski. – Spór o obchody 4 czerwca generuje opozycja, my nie dajemy żadnego powodu, by ten konflikt nabrzmiewał, jesteśmy otwarci na działania – zapewnia Mosiński. – Opozycja będzie szukać pretekstu, by pokazać, że PiS tak wszystkiego nienawidzi, że nie dostrzega wartości dodanej, jaką były wybory sprzed 30 lat. Mimo pewnych kontrowersji, jakie to wydarzenie historyczne budzi, nie ulega wątpliwości, że w ogólnym rozrachunku wywołuje pozytywne odczucia – dodaje.
– Opozycja nie musi przedstawiać PiS w złym świetle, bo on sam robi to najlepiej. Decyzje ministra Glińskiego odnośnie do ECS pokazują praktyki rodem z komuny. Jeśli zaś chodzi o obchody wyborów czerwcowych, do tej pory PiS nie zachowywał się tak, jakby chciał rocznicę tego wydarzenia w jakikolwiek sposób świętować – mówi Marcin Kierwiński z PO.
Zdaniem Rafała Chwedoruka sprawa obchodów może zaważyć na jesiennych wyborach. – Pytanie, jak PiS na to zareaguje. Czy będzie podtrzymywać strategię dyplomatycznego dystansu, czy zacznie zadawać trudne pytania o trójmiejską politykę w ostatnich latach? Czy się wycofa i będzie uprawiał alternatywną narrację o transformacji ustrojowej, czy pójdzie na otwartą konfrontację? PiS, mimo udanej kampanii Kacpra Płażyńskiego, jest w totalnej defensywie w Trójmieście, więc raczej bardziej prawdopodobny jest wariant mniej konfrontacyjny. Ale rzeczywistość po eurowyborach może być zupełnie inna i wpłynąć na skorygowanie strategii obu stron – ocenia profesor.