Mieszkańcy pięciu krajów Unii, w tym Polski, udadzą się w tym roku do urn, by zagłosować na parlamentarzystów. W sześciu odbędą się także wybory prezydenckie, a do tego cała UE wybierze europarlament.
Ze wspólnotowego punktu widzenia najbardziej znaczące są oczywiście wybory do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się 26 maja. Tak się składa, że mogą to być najważniejsze wybory w historii tej instytucji, a to dzięki dobrym notowaniom ugrupowań eurosceptycznych i populistycznych w różnych krajach Unii. W zależności od rozkładu głosów mogą one stworzyć poważną frakcję w europarlamencie – taką, która zdoła zdobyć większość w tym zgromadzeniu.
Ponieważ PE odgrywa w europejskiej polityce coraz większą rolę, dobry wynik eurosceptyków nie pozostanie bez wpływu na unijną scenę. Parlament musi wszak zatwierdzić nominację na przewodniczącego Komisji Europejskiej (a poprzez proces zwany „Spitzenkandidat”, sugerujący frakcjom, by jeszcze przed wyborami przedstawiły, kogo widzą na czele KE, ma również wpływ na listę kandydatów). Przez ręce eurodeputowanych przechodzi także większość aktów prawnych wytwarzanych na poziomie unijnym.
Europa z uwagą będzie śledzić przede wszystkim wybory parlamentarne w Grecji. Sytuacja polityczna w tym kraju stanowi bowiem oczko w głowie pozostałych państw Unii, od kiedy w 2010 r. Ateny zostały podpięte do finansowej kroplówki w postaci programów pomocowych. Dzięki nim Grecja otrzymała łącznie 289 mld euro. Realizacja trzeciego i ostatniego pakietu pomocy zakończyła się oficjalnie w sierpniu 2018 r., ale Ateny jeszcze przez wiele lat będą objęte monitoringiem i zobowiązane do spełniania wielu warunków, w tym dotyczących deficytu budżetowego. Z tego względu polityczne wiatry znad Akropolu docierają daleko w głąb Europy.
2019: SEZON WYBORCZY W EUROPIE / DGP
Na sprzeciwie wobec polityki oszczędności zrobił karierę obecny premier Aleksis Tsipras, ale jeśli trendy sondażowe się nie zmienią, to w drugiej połowie roku wyborcy zmuszą go do przekazania steru władzy liderowi największej partii opozycyjnej, czyli Nowej Demokracji. Kiriakos Mitsotakis przez ostatnie kilkanaście miesięcy krytykował rząd Tsiprasa za zaciskanie pasa, ale generalnie zgadza się co do tego, że bailoutowy kurs musi być utrzymany, inaczej kraj nigdy nie odzyska wiarygodności w oczach rynku.
Chłopca do bicia znalazł sobie za to w historycznym porozumieniu z Macedonią, na mocy którego kraj ten doda do swojej nazwy słówko „Północna”, a w zamian Ateny przestaną blokować akcesję Skopje do NATO. Porozumienie, które wynegocjował Tsipras, nie cieszy się zbyt dużym poparciem w kraju. Koalicjant premiera – partia Niezależni Grecy – już zapowiedział, że nie poprze dokumentu, co może kosztować rządzącą lewicę większość i w efekcie doprowadzić do przyspieszonych wyborów.
Ciekawie zapowiadają się także wybory w Danii, gdzie od 2015 r. rządzi mająca jednoosobową większość w parlamencie centroprawica. Taki układ jest mocno niestabilny, ale w zależności od dystrybucji mandatów – sondaże wskazują, że będzie podobnie jak teraz – u władzy prawdopodobnie pozostanie premier Lars Løkke Rasmussen. To ważne, ponieważ rządzi on dzięki poparciu eurosceptycznej Duńskiej Partii Ludowej, a ugrupowanie to dzięki roli języczka u wagi od kilku lat ma poważny wpływ na scenę polityczną w Kopenhadze. Mimo że stronnictwo to nie wchodzi w skład koalicji, z tylnego siedzenia forsuje niektóre rozwiązania, np. mające na celu znaczące ograniczenie migracji.
Nie sposób natomiast przewidzieć wyniku wyborów w Belgii, gdzie rząd Charlesa Michela kilkanaście dni temu stracił większość w parlamencie. Po rozpadzie koalicji król Filip oficjalnie zwrócił się do premiera, aby poprowadził kraj do wyborów, trudno jednak powiedzieć, czy Michelowi uda się realnie rządzić na wypadek nieprzewidzianych okoliczności, jak twardy brexit, który czai się tuż za rogiem. Kryzys koalicyjny na tle niewiążącego dokumentu migracyjnego negocjowanego pod egidą ONZ pokazuje też, jak niestabilna jest polityka w Belgii. Do tego kraju należy rekord najdłuższego okresu bez rządu (541 dni na przełomie lat 2010 i 2011).
Oprócz wyborów parlamentarnych w kilku europejskich krajach będą się odbywać wybory prezydenckie. W marcu w tym celu udadzą się do urn nasi południowi sąsiedzi ze Słowacji. O drugą kadencję nie będzie się w nich ubiegał dotychczasowy lokator pałacu prezydenckiego Andrej Kiska. Polityk ten wygrał wybory w 2014 r. jako kandydat niezależny i teraz w jego ślady idzie przodujący w sondażach naukowiec Robert Mistrík. W listopadzie o reelekcję będzie się ubiegał prezydent Rumunii Klaus Iohannis, który podczas swojej kadencji starał się zapobiec demontażowi antykorupcyjnych instytucji w kraju.
Z polskiej perspektywy najciekawsze są jednak wybory prezydenckie na Litwie – nie tylko ze względu na sąsiedztwo, ale również na to, że pozycja głowy państwa w Wilnie jest silniejsza niż w innych systemach. Kończąca drugą kadencję Dalia Grybauskaitė cieszy się szacunkiem Litwinów, jednak w relacjach z Polską, które pod koniec 2016 r. zaczęły się poprawiać, pełniła często funkcję hamulcowej. Liderem sondaży jest wypowiadający się z szacunkiem o odchodzącej prezydent bankowiec Gitanas Nausėda, który jednak deklaruje się jako zwolennik kompromisu z Polską, np. w sprawie pisowni nazwisk. W podobnym duchu wypowiada się jego najpoważniejsza rywalka, konserwatywna ekonomistka Ingrida Šimonytė.
Kalendarz wyborczy nie obejmuje nieprzewidzianych plebiscytów, które mogą zostać rozpisane wcześniej, np. ze względu na kryzys polityczny. Taka sytuacja ma miejsce w Szwecji, gdzie od ostatnich wyborów 9 września nie sformowała się większość rządząca. Andreas Norlén, przewodniczący parlamentu, zapowiedział, że w połowie stycznia przedstawi trzeciego z kolei kandydata na premiera. Do tej pory przepadły kandydatury dotychczasowego premiera Stefana Löfvena oraz lidera centroprawicy Ulfa Kristerssona. Konstytucja zobowiązuje do rozpisania nowych wyborów, jeśli kraj pozostanie bez szefa rządu po czterech takich próbach. Bez przełamania impasu realny wydaje się kwietniowy termin elekcji.
Możliwy jest również wariant, w którym do urn będą musieli się wybrać w tym roku Hiszpanie. W Madrycie władzę sprawuje bowiem mniejszościowy rząd Pedra Sáncheza, lidera Partii Socjalistycznej, która w 360-miejscowych Kortezach ma zaledwie 84 mandaty. Przyspieszone wybory („normalne” wypadłyby za rok) nie rozwiązałyby jednak problemów, ponieważ żadna partia nie ma wyraźnej przewagi nad resztą. Co więcej, przyszły parlament mógłby być jeszcze bardziej rozdrobniony z powodu rosnącej popularności populistów z ugrupowania Vox.
2019: SEZON WYBORCZY W EUROPIE / DGP