Gruzińscy obywatele nie mają zaufania do władz i są rozczarowani sytuacją w kraju, dlatego w niedzielnych wyborach prezydenckich nie będzie wysokiej frekwencji – przewidują w rozmowie z PAP gruzińscy eksperci. Będą to ostatnie bezpośrednie wybory głowy państwa w Gruzji.

"To są takie gorące wybory, już wiemy, że będzie wiele prowokacji" - powiedziała PAP Maia Asatiani z Instytutu Analiz Politycznych w Tbilisi. "Jeśli w danej partii będą widzieć, że idzie nie po ich myśli, będą robić wszystko, żeby np. zdezorganizować pracę jakiegoś lokalu wyborczego, a to może być podstawa dla demonstracji, protestów" - podkreśliła Asatiani, której organizacja będzie monitorować przebieg głosowania.

Pytana o przewidywaną frekwencję, Asatiani wskazała, że "nie ma tego bodźca w społeczeństwie, który był wcześniej". "Ludzie są rozczarowani obecną sytuacją. Niektórzy są na tyle zobojętnieni, że mówią, że wcale nie pójdą na wybory" - dodała.

"Obywatele Gruzji nie są zbyt aktywni politycznie, ponieważ nie mają zaufania ani do władz, ani do procesu politycznego", a "gruzińska kultura polityczna jest na bardzo niskim poziomie" – ocenił w rozmowie z PAP dyrektor Kaukaskiego Instytutu Bezpieczeństwa Regionalnego Aleksander Rusiecki. "To jest imitacja demokratycznych wyborów: wszyscy mówią o demokracji, ale jak dochodzą do władzy, to biorą ją w stu procentach" - zaznaczył.

"Wszyscy kandydaci chcą przedstawiać siebie jako prozachodni, że są cywilizowani. Jednak co u nas oznacza +prozachodni+?" - zastanawiał się Rusiecki, wskazując, że ze względu na geograficzne położenie Gruzji ciężko jest przyjąć kryterium, według którego można by ocenić prozachodnie nastawienie kandydatów. Na Gruzję oddziałuje dużo sił – Rosja, Turcja, Iran, a teraz też Chiny - zauważył.

Według Rusieckiego wyborcy będą kierować się przede wszystkim obietnicami w kwestiach socjalnych i narracją związaną z zagrożeniem ze strony Rosji. "Każda strona manipuluje kwestią rosyjską po swojemu" - podsumował.

"Rosja chce, żeby Gruzja nie mogła pozycjonować się jako silne, stanowiące o sobie, demokratyczne państwo. W tym celu korzystne jest stworzenie w kraju sytuacji, kiedy nie ma żadnej zgody, powstają silne zgrzyty" - wskazała Maia Uruszadze, doktorantka specjalizująca się w rosyjskiej propagandzie.

Wyniki wyborów będą zależeć od tego, kto zdoła zmobilizować swoich zwolenników – oceniła z kolei Nana Dewdariani, była rzeczniczka praw obywatelskich Gruzji. "Wyborcy Zjednoczonego Ruchu Narodowego bardzo szybko się mobilizują. Nieprzypadkowo w ostatnim tygodniu Bidzina Iwaniszwili, który zazwyczaj stroni od mediów, dwukrotnie spotkał się z dziennikarzami" - powiedziała, nawiązując do miliardera i nieoficjalnego lidera rządzącej partii Gruzińskie Marzenie.

Część zwolenników sił rządzących jest niezadowolona z powodu kandydatury Salome Zurabiszwili, co zdaniem Dewdariani również negatywnie wpłynie na frekwencję. "Iwaniszwili wciąż podkreśla, że Zurabiszwili wychowała się w Europie i to bardzo dobre przesłanie dla naszych partnerów, ale ona nie zna miejscowej specyfiki w takim stopniu, w jakim powinien ją znać człowiek, który pretenduje na urząd prezydenta" - wyjaśniła. "Poza tym od prezydenta niewiele zależy, to nie jest taki życiowy, egzystencjalny wybór – dlatego ludzie na wybory nie pójdą" - podsumowała rozmówczyni PAP.

W niedzielnych wyborach prezydenckich wystartuje 25 kandydatów. Zgodnie z nowelizacją konstytucji będą to ostatnie bezpośrednie wybory głowy państwa w Gruzji. W związku z przejściem Gruzji na system parlamentarny kompetencje prezydenta zostały silnie ograniczone - będzie on pełnił funkcje w znacznej mierze reprezentacyjne.

Według mediów i obserwatorów realną szansę na wygraną mają: kandydatka niezależna - była szefowa gruzińskiej dyplomacji i była ambasador Francji w Gruzji Salome Zurabiszwili, wspierana przez rządzącą partię Gruzińskie Marzenie, były szef MSZ Grigol Waszadze, startujący z ramienia Zjednoczonego Ruchu Narodowego (ZRN) byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego, oraz Dawit Bakradze z Europejskiej Gruzji, która w ubiegłym roku wyodrębniła się z ZRN.