W niedzielę odbędą się wybory, najważniejsze od 1985 r., kiedy wojskowi oddali władzę w kraju.
O wadze tych wyborów świadczy fatalna sytuacja w kraju. Gospodarka nie może się pozbierać po recesji z lat 2014–2016. Bezrobocie oscyluje wokół 12 proc. Inwestycje nie chcą ruszyć. Finanse publiczne są w opłakanym stanie. Przestępczość gwałtownie rośnie; aż siedem brazylijskich miast znajduje się na liście 20 najbardziej niebezpiecznych na świecie.
Brazylijczycy są zdegustowani degrengoladą klasy politycznej. Trudno to nazwać inaczej, skoro skompromitowanych jest trzech ostatnich prezydentów kraju: jeden odsiaduje 12-letni wyrok za korupcję (Luiz Lula da Silva rządził w latach 2003–2011), jego poprzednik został odwołany ze stanowiska z tego samego powodu (Dilma Rousseff, 2011–2016), a obecnemu udało się uniknąć postawienia przed sąd tylko dzięki wsparciu parlamentu (Michel Temer, prezydent od 2016 r.).
Korupcyjne tornado zmiotło nie tylko lokatorów Palácio da Alvorada. Od kilku lat w kraju toczy się gigantyczne dochodzenie znane jako „lava jato” („myjnia samochodowa”). O skali korupcji w polityce niech świadczy to, że w kręgu zainteresowania śledczych znalazło się 40 proc. parlamentarzystów. W tej sytuacji trudno się dziwić Brazylijczykom, że chcą w fotelu głowy państwa zobaczyć kogoś, kto zerwie z patologią. Według sondaży mieszkańcy za kogoś takiego uważają 68-letniego Jaira Bolsonarę, który według najnowszego sondażu firmy Ibope cieszy się poparciem 31 proc. elektoratu.
Pomimo siedmiu kadencji spędzonych w Kongresie – izbie niższej parlamentu – Bolsonaro do niedawna nie należał do bardzo znanych polityków, chociaż zwracał uwagę niewyparzonym językiem. Raz powiedział, że nie zgwałciłby koleżanki parlamentarzystki, bo jest bardzo brzydka. Innym razem rzekł, że wolałby martwego syna od takiego, który jest gejem.
– Bolsonaro dla wielu wyborców stanowi alternatywę wobec tradycyjnych ugrupowań, które utraciły popularność zwłaszcza przez „lava jato”. Jego siłą są też doskonały kontakt z wyborcami oraz umiejętność wykorzystywania mediów społecznościowych – tłumaczy Bartłomiej Znojek z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Polityk ujął wyborców populistycznym przekazem pełnym prostych recept. Podatki za wysokie? Obniżymy. Zbyt skomplikowane? Uprościmy. Przestępczość? Policja musi wypowiedzieć zbirom wojnę. A dla wzmocnienia bezkompromisowego przekazu uczynił swoim kandydatem na wiceprezydenta emerytowanego generała Antônio Mourão, który uważa, że armia powinna interweniować, by rozwiązać problemy kraju. Odważny postulat w państwie, w którym wojskowi oddali władzę niewiele ponad 30 lat temu.
Zwycięstwo Bolsonary nie jest jednak pewne, gdyż zapewne nie uzyska w pierwszej turze wystarczającej liczby głosów. I 28 października będzie się musiał zmierzyć z drugim pod względem popularności kandydatem. Obecnie jest nim Fernando Haddad, który do niedawna był kandydatem na wiceprezydenta w kampanii Luli.
Ten niezwykle popularny polityk ogłosił start, mimo że zaczął już odsiadkę wyroku. Na początku września jednak się wycofał, kiedy Sąd Najwyższy orzekł, że nie może w swoim położeniu ubiegać się o urząd. Wtedy mało znany Haddad wskoczył na jego miejsce, a partia wykonała olbrzymią pracę, żeby w dwa miesiące przybliżyć 150-milionowemu elektoratowi jego postać – najczęściej poprzez umieszczanie go na plakatach obok Luli. Wysiłek się opłacił, bo niektóre sondaże dają Haddadowi zwycięstwo w drugiej turze, nawet jeśli w pierwszej wygra Bolsonaro.
W zależności od tego, jaką taktykę obiorą obaj kandydaci między turami, szala zwycięstwa może się przechylić na korzyść każdego z nich. Co ciekawe, Bolsonaro wysunął się na pierwsze miejsce w sondażach dopiero po tym, jak z wyścigu wycofał się Lula. Wygrana w wyborach będzie dopiero początkiem. – Ktokolwiek wygra, będzie musiał zbudować koalicję w parlamencie, a ten zwykle jest mocno rozdrobniony. Obecnie zasiada w nim 25 partii. Dla nowego prezydenta będzie to trudne zadanie, biorąc pod uwagę skalę wyzwań, zwłaszcza związanych z reformami finansów państwa – tłumaczy Znojek.