Polityka Białego Domu sprawiła, że Bruksela i Pekin mają więcej wspólnych interesów niż kiedykolwiek wcześniej.



Trump każdej ze stron przysporzył mnóstwo bólu głowy. O tym, jak bardzo wspólne kłopoty zbliżyły Pekin i Brukselę, będzie się można przekonać podczas dzisiejszego szczytu UE–Chiny, który odbywa się w Pekinie. Stronę europejską reprezentują szef Rady Europejskiej Donald Tusk oraz przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker, a stronę chińską premier Li Keqiang i – co ważne – prezydent Xi Jinping.
Obecność głowy państwa może świadczyć o tym, że w obecnym klimacie międzynarodowym Unia zyskała w oczach Chin jako partner. Xi Jinpinga nie było na ubiegłorocznym szczycie w Brukseli i – co ciekawe – dwa lata temu nie udzielił audiencji w Pekinie ani Junckerowi, ani Tuskowi; teraz szef Rady ma zaplanowane godzinne spotkanie z przywódcą Państwa Środka. W języku chińskiej dyplomacji, gdzie wielką rolę odgrywają gesty i ranga zaangażowanych osób, to coś znaczy.
Zarówno UE, jak i Chiny są zwolennikami paryskiego konsensusu klimatycznego – podpisanego w 2016 r. układu, w którym wszystkie państwa świata zobowiązały się do ograniczenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery, a z którego Trump wystąpił. Bruksela i Pekin opowiadają się także za utrzymaniem porozumienia z Iranem, na mocy którego Teheran ograniczył swoje ambicje nuklearne, a od którego prezydent USA również odstąpił.
Obie strony zostały też wciągnięte w wojnę handlową z USA i nad obydwiema wisi perspektywa nowych ceł, które Waszyngton chce dołożyć do już wprowadzonych. Europa martwi się, że kolejną ofiarą polityki handlowej Trumpa padnie sektor motoryzacyjny, a Chiny – że Biały Dom dotrzyma słowa i obłoży cłami eksport o wartości 200 mld dol.
Jak pisze szef studiów nad Azją i Chinami w Europejskiej Radzie Stosunków Międzynarodowych François Godement, pod wpływem Trumpa Unia wiele zyskała w oczach chińskich oficjeli jako ważny sojusznik. Ekspert wskazuje, że nagle Pekin chce rozmawiać o sprawach, o których dotychczas przeciągał rozmowy lub nie życzył ich sobie wcale. Powraca więc kwestia ułatwień dla zagranicznych firm na chińskim rynku, poszanowania europejskich towarów chronionych (w tym produktów regionalnych – oznacza to, że nie może być chińskiego szampana lub oscypka) czy nawet propozycja wspólnego komunikatu o polityce klimatycznej, który ostatecznie spadł z programu ubiegłorocznego szczytu.
Podstawową przyczyną chęci podjęcia niewygodnych tematów jest obawa o konsekwencje gospodarcze amerykańskiej polityki handlowej. O ile dotychczas Pekin mógł odpowiadać ciosem na cios Waszyngtonu – np. obłożyć cłami import z USA o wartości 34 mld dol. w reakcji na taki sam ruch drugiej strony – o tyle nie jest w stanie udzielić takiej samej riposty na wypadek wprowadzenia ceł na produkty o wartości 200 mld dol. Przyczyna jest prosta – Chiny po prostu nie sprowadzają z USA tylu towarów. Tymczasem Trump może swobodnie spełnić groźbę i zostanie mu jeszcze ogromne pole manewru, bo USA ściągają rocznie z Państwa Środka dobra o wartości ponad 500 mld dol. W walce o swój największy rynek zbytu Chiny potrzebują więc każdego sojusznika.
Godement przypomina jednak, że z perspektywy europejskiej wygląda to trochę inaczej. „Chiny mają problem z wiarygodnością. Przerywają, wygaszają lub nie podejmują dialogu. Nie wprowadzają wzajemnych uzgodnień […] te trudności wiele nauczyły Brukselę o Państwie Środka”. Przykład pierwszy z brzegu to chociażby utrudnienia dla zagranicznych firm, w tym konieczność tworzenia joint ventures z lokalnymi podmiotami, dzielenia się własnością intelektualną, ograniczenia w transferze kapitału czy długa lista sektorów zamkniętych dla obcego kapitału. Zachód – w tym Europa – od dawna apeluje o wyrównanie pola gry w tych kwestiach. Jest to zresztą jedna z przyczyn, dla których Unia wciąż nie uznaje Chin za gospodarkę wolnorynkową. Z drugiej strony jednak dialogu z Pekinem nie sposób zaniedbać; żadne porozumienie klimatyczne nie ma sensu bez udziału Państwa Środka, pierwszego truciciela. Trudno też mówić o globalnym ładzie bez udziału Pekinu, chociaż Chiny raczej unikają angażowania się w takie kwestie jak misje stabilizacyjne. Z Ameryką Europie może być nie po drodze, ale Chiny nie mają szans jej zastąpić.