Ocieplenie w stosunkach między Koreami jeszcze nic nie oznacza. Północ już nieraz w przeszłości zwodziła świat
Jutrzejsze spotkanie Kim Dzong Una i Moon Jae-ina jest historycznym wydarzeniem, choćby dlatego, że to dopiero trzeci w dziejach szczyt z udziałem przywódców obu Korei. Ale to, czy doprowadzi on do przełomu w ich relacjach, jest już zupełnie inną sprawą. W stosunku do poprzednich spotkań też były duże oczekiwania, które patrząc z perspektywy, nie zostały spełnione.
W ostatnich tygodniach czy nawet dniach nastąpił prawdziwy wysyp gestów dobrej woli z obu stron – zaczynając od Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu, w których Północ nie tylko nie próbowała przeszkodzić, ale sama wzięła udział, przez jej deklarację o gotowości wstrzymania testów międzykontynentalnych rakiet balistycznych i broni jądrowej na wyłączeniu kilka dni temu przez Południe antykomunistycznej propagandy. Co więcej, oba państwa zadeklarowały w zeszłym tygodniu chęć podpisania traktatu pokojowego formalnie kończącego wojnę koreańską 1950–1953.
Ale z tych obietnic i gestów nie należy wyciągać zbyt optymistycznych wniosków, bo nadal jest w nich wiele niejasności. Na pewno podczas jutrzejszego spotkania w Panmundżom w strefie zdemilitaryzowanej nie zostanie podpisany traktat pokojowy, lecz co najwyżej jakieś porozumienie o wstrzymaniu wrogich działań. Traktat może zostać zawarty tylko przez sygnatariuszy porozumienia o zawieszeniu broni z 1953 r., a więc również przez Stany Zjednoczone – i następnie ratyfikowany przez Kongres, co obecnie byłoby trudne – a sytuację komplikuje to, że Korea Północna i Południowa wzajemnie się nie uznają.
Podobne niuanse dotyczą też ofert Kim Dzong Una, które na pierwszy rzut oka wyglądają na duże ustępstwa. Pjongjang zasugerował, że może przedyskutować sprawę denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego, zrezygnować z testów międzykontynentalnych rakiet balistycznych oraz bomb nuklearnych, zdemontować ośrodek, w którym prowadzone są testy, a także, że nie domaga się już wycofania amerykańskich wojsk z Korei Południowej jako warunku wstępnego jakichkolwiek rozmów o denuklearyzacji. Ale to, że Kim może rozmawiać o denuklearyzacji, nie jest równoznaczne z tym, iż gotowy jest wyrzec się broni jądrowej, którą traktuje jako swoją gwarancję bezpieczeństwa. Rezygnacja z testów rakiet międzykontynentalnych może uspokoić Stany Zjednoczone, ale nie Koreę Południową i Japonię, które w razie potrzeby Pjongjang mógłby zaatakować konwencjonalnymi pociskami krótkiego i średniego zasięgu, a o ich ograniczeniu nie było mowy.
Przede wszystkim jednak niewiadomą pozostaje kwestia tego, czy Kim Dzong Un faktycznie jest skłonny do porozumienia, czy jest to tylko zwodzenie świata, jak to robił w przeszłości jego ojciec. Podczas dwóch poprzednich szczytów międzykoreańskich – w 2000 oraz 2007 r. – Kim Dzong il obiecywał prezydentom Południa wstrzymanie programu nuklearnego i dopuszczenie międzynarodowych inspektorów w zamian za pomoc gospodarczą, ale po jej przyjęciu po jakimś czasie i tak okazywało się, że komunistyczny reżim potajemnie dalej prowadził prace nad bronią jądrową. Być może młody przywódca robi teraz dokładnie to samo, albo przynajmniej gra na czas, licząc, że przeczeka prezydenturę Donalda Trumpa. Ale równie dobrze może być tak, iż groźby obecnej administracji amerykańskiej w połączeniu z coraz bardziej dotkliwymi sankcjami gospodarczymi zmusiły go do zmiany postępowania.
Kim Dzong Un wbrew pozorom nie znajduje się w komfortowej sytuacji. Międzynarodową gwarancją bezpieczeństwa jest dla niego broń jądrowa, bo w takiej sytuacji ewentualna próba obalenia reżimu byłaby bardzo kosztowna, ale on potrzebuje też wewnętrznej gwarancji bezpieczeństwa, a taką jest względny dobrobyt partyjnych elit, któremu zagrażają zagraniczne sankcje. A jak widać, broni jądrowej i rozwoju gospodarczego w tym przypadku nie da się pogodzić. Na dodatek, w przypadku jakiegoś porozumienia, którego efektem będzie pomoc gospodarcza i siłą rzeczy pewne otwieranie się reżimu na świat, czeka na niego kolejne zagrożenie – że obywatele Korei Północnej, widząc jak wygląda świat na zewnątrz, nie będą chcieli dłużej żyć w komunistycznej utopii.