Amerykański prezydent nie walczył ze zwolennikami globalizacji. Przekonywał, że w USA znów warto inwestować.
Donald Trump zaprezentował się w Davos raczej jak sprzedawca zachwalający dobry produkt niż zajadły przeciwnik globalizacji, którym jest na co dzień. Przemówienie amerykańskiego prezydenta było bardziej koncyliacyjne – i ogólnie lepsze – niż można się było spodziewać.
Piątkowe wystąpienie Trumpa było ostatnim – i najbardziej wyczekiwanym – punktem tegorocznego Światowego Forum Gospodarczego. Po części z tego powodu, że amerykańscy prezydenci w ogóle rzadko przyjeżdżają do szwajcarskiego kurortu (ostatni był Bill Clinton w 2000 r.), ale głównie dlatego, że protekcjonistyczne poglądy i działania Trumpa są zupełnie sprzeczne z obowiązującą w Davos afirmacją globalizacji. W tym roku w roli jej obrońców wystąpili zwłaszcza premierzy Indii – Narendra Modi oraz Kanady – Justin Trudeau oraz prezydent Francji Emmanuel Macron.
– Nie dałbym może Trumpowi oceny celującej, ale w stosunku do tego, czego się spodziewano i czego się obawiano, na pewno przyjęto je z ulgą. Przemówienie nie było prowokacyjne, nie miało silnego przesłania „America First”, a zamiast tego przekonywanie, że Stany Zjednoczone się rozwijają i są dobrym miejscem do inwestowania. Jeśli to tego dodać pojednawcze akcenty, takie że USA mogą rozważyć przyłączenie się do wielostronnych umów handlowych, to więcej niż ktokolwiek się spodziewał – ocenia w rozmowie z DGP Desmond Lachman, analityk American Enterprise Institute, a w przeszłości jeden z dyrektorów Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Świadczy o tym też reakcja audytorium, która z wyjątkiem fragmentu, w którym mówił o wrogich mu, kłamliwych mediach, była w miarę pozytywna.
Trump nawiązał do swojego hasła „America First” i podkreślił, że zawsze będzie stawał w obronie amerykańskich przedsiębiorstw, fabryk i pracowników, ale to nie znaczy, że nie interesuje go los reszty świata. – Najpierw Ameryka nie znaczy tylko Ameryka. Kiedy Stany Zjednoczone się rozwijają, rozwija się też świat – mówił. Zastrzegł jednak, że handel musi być prowadzony na sprawiedliwych, korzystnych dla wszystkich stron zasadach, a USA nie będą dłużej tolerować nieuczciwych praktyk handlowych. Jako przykłady nieakceptowanych działań wymienił kradzież własności intelektualnej czy pomoc państwową dla przemysłu. Co dość zaskakujące, zapowiedział, że jeśli handel będzie się odbywał na uczciwych zasadach, Stany Zjednoczone mogą nawet powrócić do rozmów o Partnerstwie Transpacyficznym (TPP), z udziału w którym Trump wycofał kraj w zeszłym roku.
Większość przemówienia poświęcił jednak na przekonywanie, że amerykańska gospodarka świetnie się rozwija, i zachęcanie do inwestycji w USA. – Jestem tu, by przekazać proste przesłanie – nigdy nie było lepszego czasu, by zatrudniać, budować, inwestować i rozwijać w Stanach Zjednoczonych. Ameryka jest otwarta na biznes i znowu jest konkurencyjna – mówił Trump. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie podkreślał, że wzrost gospodarczy, rekordy na giełdach i spadek bezrobocia są niemal wyłącznie efektem jego działań, w szczególności uwalniania przedsiębiorców od nadmiaru regulacji oraz przyjętej w zeszłym miesiącu reformy podatkowej, w wyniku której znacząco obniżono stawki dla przedsiębiorstw oraz większości osób fizycznych. Jedno i drugie jak najbardziej jest prawdą, ale to nie są jedyne przyczyny. – Donald Trump ewidentnie przypisuje sobie zbyt wielkie zasługi. Trzeba zwrócić uwagę na dwie sprawy – pierwsza to prowadzona przez Fed luźna polityka monetarna, dzięki czemu kredyty są łatwo dostępne, druga to fakt, że cała światowa gospodarka ma się dobrze. Gdyby USA się rozwijały, a reszta świata była w słabej kondycji, wtedy można byłoby mówić o świetnej polityce gospodarczej administracji Trumpa. Ale i Europa, i Japonia, i rynki wschodzące też są w dobrej kondycji – zwraca uwagę Desmond Lachman.
Trzeba jednak pamiętać, że na taką, a nie inną wymowę wystąpienia Trumpa wpłynęło to, że zostało ono wygłoszone akurat w Davos, a biorąc pod uwagę nieprzewidywalność amerykańskiego prezydenta, do tych pojednawczych akcentów też nie należy się zbyt mocno przywiązywać. – Gdyby Trump przemawiał do Amerykanów, to przemówienie na pewno wyglądałoby inaczej. Mówiłby np. o złych umowach, które szkodzą USA, o Meksykanach, którzy zabierają pracę itp. W Davos nie zwracał się do swojego żelaznego elektoratu, lecz do zagranicznego audytorium złożonego z głównie bogatych biznesmenów i zagranicznych przywódców, więc jego celem było „sprzedanie” im sukcesu Ameryki – mówi Desmond Lachman.
Swoje oblicze na użytek wewnątrzamerykański Trump będzie miał okazję zaprezentować ponownie już jutro, podczas dorocznego – a jego pierwszego – prezydenckiego orędzia o stanie państwa.