Alaksandrowi Łukaszence nie podoba się słaba obsada wydarzenia ze strony europejskich przywódców.
Rezygnacja z wyjazdu na Szczyt Partnerstwa Wschodniego pokazuje, jak zmieniła się sytuacja Łukaszenki, który jeszcze kilka lat temu łaknął spotkań z kimkolwiek z zachodnich polityków. Na przyjazd do Brukseli białoruskiego prezydenta namawiał podczas piątkowej wizyty w Mińsku szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel. Bezskutecznie. Łukaszenka wahał się, ale ostatecznie nie pojedzie, o ile w ostatniej chwili nie zmieni zdania.
– Gabriel rozmawiał z nim przez dwie godziny. O tym, że Łukaszenki nie będzie, zadecydował pewnie fakt, że w Brukseli zabraknie Angeli Merkel. Gdyby w kuluarach szczytu udało się zorganizować dwustronne spotkanie z niemiecką kanclerz, prezydent nie przepuściłby takiej okazji – tłumaczy Dzianis Mieljancou, białoruski politolog. – On woli w tej sytuacji namówić Berlin na zaproszenie go do złożenia oficjalnej wizyty w RFN – dodaje.
Odmowa przyjazdu to także oznaka rozczarowania projektem Partnerstwa Wschodniego. Białoruscy urzędnicy i dyplomaci w rozmowach z DGP na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie podkreślali, że są zainteresowani PW o tyle, o ile da się przy okazji pozyskać unijne finansowanie na rozbudowę infrastruktury albo modernizację przejść granicznych. Nic takiego się nie stało, bo i nie temu miał służyć program wymyślony przez byłych szefów dyplomacji Polski Radosława Sikorskiego i Szwecji Carla Bildta.
W Brukseli nie są też przewidziane żadne decyzje, które dotyczyłyby Mińska. Od dawna buksuje np. sprawa wzajemnych ułatwień wizowych. – Unia postawiła Białorusi warunki dotyczące zaostrzenia procedury przyznawania paszportów dyplomatycznych i rezygnacji z okresu przejściowego, w którym nie obowiązywałaby umowa o readmisji. Mińskowi się to nie podoba, bo Ukrainie takich warunków nie stawiano, co skłania do zarzutu podwójnych standardów – mówi Mieljancou.
Nie jest jednak wykluczone, że w ten sposób Mińsk czyni gest pod adresem Moskwy alergicznie reagującej na próby zbliżenia państw postsowieckich z Zachodem. W zeszłym tygodniu w rosyjskiej stolicy był białoruski szef dyplomacji Uładzimir Makiej, w przyszłym w Mińsku będzie gościł prezydent Rosji. Łukaszenka mógł uznać, że nie ma sensu drażnić go wizytą na szczycie, który i tak nie przyniesie efektów. – Putin zawsze przed wyborami w Rosji odwiedza Białoruś, by wewnętrznemu audytorium pokazać, że Kreml ma jeszcze jakichś sojuszników – zwraca uwagę Mieljancou. Rosjanie w marcu 2018 r. wybiorą prezydenta.
Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że jeszcze kilka lat temu Białoruś jak lew walczyła o to, by Łukaszenka został zaproszony na Zachód. Podczas poprzedniego szczytu PW w Rydze gospodarze chcieli się nawet na to zgodzić, ale brakowało woli politycznej wśród pozostałych członków Unii Europejskiej. A gdy na szczyt do Warszawy w 2011 r. zaproszono nie Łukaszenkę, a Makieja, nie chcąc legitymizować człowieka nazywanego ostatnim dyktatorem Europy, Mińsk w proteście wysłał na spotkanie swojego ambasadora w Polsce.
Postrzeganie Łukaszenki zmieniło się dzięki roli, jaką prezydent odegrał w latach 2014–2015 podczas negocjacji porozumień o rozejmie w Zagłębiu Donieckim. Białoruskiemu prezydentowi w porozumieniu z ukraińskim kolegą Petrem Poroszenką udało się doprowadzić do sytuacji, w której o zawieszeniu broni w mińskim Pałacu Niepodległości rozmawiali osobiście Merkel, Poroszenko, Putin i prezydent Francji François Hollande.
Uznanie wzbudziła także neutralność Białorusi w konflikcie ukraińsko-rosyjskim, mimo że Mińsk co do zasady pozostaje lojalnym sojusznikiem Kremla. Dlatego Unia Europejska chce podtrzymać odwilż w relacjach z Białorusią, rozpoczętą w 2014 r. Nie zmienił tego nawet fakt, że 1 listopada białoruski sąd skazał na karę aresztu jednego z liderów opozycji. Były kandydat na prezydenta Uładzimir Niaklajeu dostał 10 dni za rzekome wezwanie do udziału w nielegalnym proteście, choć znany na Białorusi poeta mówił tylko, dlaczego sam chętnie wziąłby w nim udział. We wrześniu podobną karę otrzymał inny polityk opozycji Mikoła Statkiewicz. Takich praktyk nie stosowano tu od kilkunastu miesięcy.
Oba wyroki stały się dla opozycji powodem, by wezwać Brukselę do nieprzyjmowania Łukaszenki u siebie, co według Niaklajeua i Statkiewicza miałoby „legitymizować reżim, który znów sięga po politykę represji”. Paradoksalnie jednak nie dlatego nie zobaczymy Łukaszenki w Brukseli.
– Dla kogoś, kto cztery lata temu gościł u siebie przywódców Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy, dzięki czemu skupił uwagę całego świata, pojawienie się na słabo obsadzonym i niedecyzyjnym szczycie w Brukseli byłoby degradacją – podsumowuje Dzianis Mieljancou.