Nic nie wskazuje na to, by konflikt między prezydentem Andrzejem Dudą a ministrem obrony Antonim Macierewiczem rychło znalazł jakieś rozwiązanie. Brak nominacji generalskich w tradycyjnym terminie 11 listopada po tym, gdy nie było ich również w święto Wojska Polskiego 15 sierpnia, jest jasnym sygnałem, że i tym razem prezydent nie ustąpi. Patrząc na dotychczasową praktykę, trudno sobie również wyobrazić, by choćby o krok cofnął się minister.



Ta gra jest niestety grą o sumie zerowej. Jeśli ustąpi prezydent, zyska minister. Gdy pola odda ten drugi, zaraz wejdzie na nie pierwszy. Konstytucja i inne ustawy wprowadzają m.in. system zależności, który wymaga, by pełniący te funkcje politycy się dogadywali i współpracowali. Dla dobra obywateli. Nie ma w niej rozpisanego scenariusza na wypadek, gdyby obaj politycy się serdecznie nie znosili, a poziom emocji negatywnych był tak duży, że porozumienie w najbliższym czasie było trudno dostrzegalne nawet dla największych optymistów.
Taki stan dwuwładzy jest fatalny w każdej organizacji. Ale w wojsku szczególnie. To struktura z definicji hierarchiczna, lubiąca zasady i porządek. Stan permanentnego konfliktu między dwoma najważniejszymi zwierzchnikami cywilnymi jest dla niej niszczący. Niezależnie od tego, jak świetne przemówienie o patriotyzmie wygłosi prezydent, czy jak dużo uzbrojenia, mówiąc przy tym o obronie ojczyzny, będzie kupował minister.
Czasem gdy moje dzieci nie potrafią się dogadać w kwestii wspólnego używania zabawki, stosuję radykalną metodę wychowawczą. Zabawkę zwyczajnie zabieram. Trochę nie wypada stosować takiej analogii do poważnych, zdaje się, polityków jak minister Macierewicz i prezydent Duda, ale najwyraźniej sami się nie dogadają. Potrzebny jest rozjemca. Na myśl przychodzi mi dwóch potencjalnych kandydatów. Wypada mieć nadzieję, by był to ten z Nowogrodzkiej, a nie ten zza miedzy.