Gdzie prawników dwóch, tam sześć opinii? Nie tym razem. Eksperci są wyjątkowo zgodni. Senat, jak napisaliśmy wczoraj, przyjął ustawę o Sądzie Najwyższym w innej wersji niż uchwalona przez Sejm. I to jest prawda.
Nie przesadziliśmy ani tym bardziej nie wprowadziliśmy nikogo w błąd. Na nic się nie zda próba przyprawienia nam jakiejkolwiek gęby czy zdyskredytowania naszych tez.
Prawdziwe (i trafne) jest każde zdanie naszego wczorajszego tekstu i każda zamieszczona w nim opinia – obojętnie, czy i komu to się podoba albo nie podoba. Dlatego bez znaczenia są zarówno zalewająca nas od niedzielnego wieczora fala hejtu, jak i wyrazy sympatii. Bez znaczenia są bowiem emocje. Liczą się tylko fakty i argumenty.
„Między” Sejmem a Senatem – bez decyzji żadnej z tych izb czy ich komisji – zmieniła się numeracja kilkunastu artykułów ustawy o Sądzie Najwyższym. To zmiana bez znaczenia, dopuszczalna i praktykowana – twierdzą niektórzy, w tym zwłaszcza przedstawiciele parlamentu. Nieprawda. Być może przeczytali elementarz legislatora, ale nieuważnie. To może wpływać m.in. na wykładnię systemową przepisów, a przede wszystkim ma też bezpośrednie, poważne skutki merytoryczne (przykład: art. 110 i zupełnie wadliwe odesłanie – o czym piszemy dziś na łamach). Z tego względu cytowany przez nas wczoraj dr hab. Jacek Zaleśny zmienił zdanie. Uważał, że uchybienia nie są tak poważne, jak w podobnych przypadkach zakwestionowanych przez TK. Teraz sądzi jednak, podobnie jak wszyscy inni pytani przez nas wybitni naukowcy i specjaliści (którym politycznej łatki nie sposób przykleić), że niekonstytucyjność tak uchwalonej ustawy jest bezdyskusyjna.
Oczywiście, niektórzy publicyści i politycy wiedzą lepiej, dla własnych celów zarzucając i naszym rozmówcom, i naszym dziennikarzom rozpowszechnianie fakenewsów. Zgodnie z regułą, że jeśli fakty nie pasują do potrzeb, to tym gorzej dla faktów. A epitety brzmią lepiej niż argumenty. Ale co to ma wspólnego z uczciwą debatą i prawdą?
W przeszłości nieliczne ustawy też się tak zmieniały w trakcie procesu legislacyjnego. Tak. Jednak – po pierwsze – nawet niemające żadnego znaczenia korekty numeracji czy błędów literowych powinny być dla uniknięcia wszelkich kontrowersji wprowadzane – jak znów twierdzą zgodnie eksperci – wyłącznie decyzją Sejmu bądź Senatu (a gdy na dodatek mogą mieć lub mają znaczenie merytoryczne – nie ma w ogóle pola do żadnej dyskusji). Jeśli dotąd uchodziły płazem, to zapewne dlatego, że dotyczyły ustaw mało kogo interesujących. Po drugie, w niektórych przypadkach ustawy przyjęte z podobnymi uchybieniami zostały poddane testowi konstytucyjności. A TK kwestionował je, orzekając, że procedura legislacyjna nie może budzić żadnych, nawet najmniejszych zastrzeżeń.
Po trzecie, dotyczące wspomnianych korekt zasady legislacji mają zastosowanie tylko w procedurach rządowych. Tu mieliśmy do czynienia z projektem poselskim i pracą parlamentu, w którą nikt nie może się wtrącać. Po czwarte, korekty wypaczyły sens niektórych przepisów. Tyle fakty, emocje zostawiamy tym, którym brakuje argumentów.