Mieszkańcy Opola przyjęli odwołanie festiwalu ze zrozumieniem. Teraz czekają, co wydarzy się dalej. Ciepły, czwartkowy wieczór. Po opolskim rynku niesie się lekki gwar rozmów. Ale przy wystawionych na zewnątrz restauracyjnych stolikach tłoku nie ma.
Magazyn Dziennika Gazety Prawnej z 16 czerwca 2017 roku / Dziennik Gazeta Prawna
Głośniejsza od gości jest ekipa, która kilkadziesiąt metrów dalej montuje metalową konstrukcję. To scena, na której wkrótce pojawią się wokaliści i zespoły muzyczne. Młode Opole, tak nazywa się ten młodzieżowy festiwal. Możliwe, że jedyny, jaki odbędzie się w tym roku. A na pewno jedyny w czerwcu.
Monterom przygląda się długowłosy mężczyzna w koszulce Led Zeppelin. Mówi, że normalnie (czyli gdy odbywa się Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej) rynek zapełnia się już tydzień przed pierwszym koncertem. Przy stolikach siedzą ekipy telewizyjne i artyści. Ludzie spacerują, zamieniają kilka słów, robią sobie z nimi zdjęcia. Od czasu do czasu ktoś wskoczy na małą scenę i coś zaimprowizuje. Dzieje się. – A teraz, panie, festiwalu nie ma, marazm i dłużyzny jak w polskim filmie, po prostu wiocha – macha ręką.
Trudno powiedzieć, jak to naprawdę było. Była czarna lista czy nie. Kayah mogła zaśpiewać czy nie mogła. Wiadomo tylko, że artyści wykruszali się jeden po drugim. Zrezygnowała Rodowicz, Piasek, wypadł Dr Misio. Festiwal się zbliżał, a lista wykonawców kurczyła. W tej sytuacji prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski rozwiązał umowę z TVP, a cała Polska usłyszała, że festiwalu opolskiego nie będzie. W każdym razie nie w czerwcu.
Przez Opole przeszedł szmer niepokoju. Przycichł nieco, gdy prezydent zapewnił, że prowadzi rozmowy i chce, żeby festiwal odbył się we wrześniu. Wzmógł się, gdy okazało się, że prezes TVP Jacek Kurski szuka dla imprezy innego miejsca i chce ją zorganizować na przykład w Kielcach. – Pozytywną stroną tego całego zamieszania jest przekonanie, które, jak się okazało, ma większość artystów i widzów, że opolski festiwal może być tylko w Opolu – mówi Arkadiusz Wiśniewski. – Oczywiście nikt nikomu nie zabroni próbować przenosić go do innego miasta, ale to trochę tak, jakby chcieć przenieść Cannes do Mielna, bo przecież i tam, i tu piasek. Nie da się zrobić tego festiwalu w Kielcach, tylko dlatego że tam też jest amfiteatr. Za Opolem stoi tradycja i ponad- pięćdziesięcioletnia historia.
Czas na zmiany
Tuż przy amfiteatrze stoi piękny, nowoczesny budynek Muzeum Piosenki Polskiej. Na dwóch ścianach z ekranami dotykowymi historia polskiej muzyki rozrywkowej od lat 20. ubiegłego wieku po współczesność. Prawie sto lat zawarte w pięciuset osiemdziesięciu teledyskach, dwóch tysiącach fotografii i nagrań. Do tego wyspy tabletów z informacjami o artystach i muzyczne kule, w których na wygodnej kanapie można posłuchać ulubionych utworów. Od Dymszy, Bodo i Zimińskiej, przez Breakout, Młynarskiego, Niemena i Grechutę, po Korę, TSA, Górniak i Tedego. – Każda piosenka, która ma dwa, trzy lata, przechodzi do historii i znajduje swoje miejsce w muzeum – mówi Jarosław Wasik, wokalista, autor tekstów i dyrektor opolskiego muzeum. – Dlatego muzeum pomyślane jest tak, by nieustannie poszerzać swoje zbiory i uzupełniać je o materiały audiowizualne. Festiwal odgrywa w tym procesie ważną rolę.
Bez festiwalu muzeum by nie było. Powstało, bo dzięki festiwalowi Opole postrzegane jest jako stolica polskiej piosenki. I w świadomości większości Polaków bezapelacyjnie nią jest. Wszyscy w Opolu zdają sobie sprawę, że z festiwalem kojarzone jest nie tylko miasto, ale także cała Opolszczyzna. Dlatego nikt nie ma wątpliwości, że na festiwal trzeba chuchać i dmuchać, dbać o niego i nie pozwolić, by stało mu się coś złego.
W jego 54-letniej historii tylko raz został odwołany – w 1982 r. z powodu stanu wojennego. Poza tym raz przeniesiono go z amfiteatru, który był w remoncie, do kampusu Politechniki Opolskiej. Wtedy też po raz pierwszy, i jak dotąd ostatni, zmieniono jego termin na wrzesień. Rok 2017 przejdzie więc do historii, bez względu na to, jak cała historia się zakończy.
Nie wnikając w jej genezę, można powiedzieć, że poszło o dobór artystów i repertuar. Być może problem w tym, kto o jednym i drugim decyduje. Za czasów Peerelu telewizja odpowiadała za transmisję. Co prawda transmitowała z opóźnieniem, czasami cięła, ale w program specjalnie się nie mieszała. Od lat 90. zyskiwała coraz większy wpływ na to, kto i z jakim repertuarem pojawi się na festiwalu. Wiadomo, chodzi o oglądalność. Słupki zdecydowały, że repertuar mocno skręcił w stronę muzyki popularnej. – Rozumiemy to, nie protestujemy, tym bardziej że telewizja i festiwal to system naczyń połączonych – mówi dyrektor Wasik. – Ale telewizja publiczna, która z założenia ma misyjny charakter, powinna nie tylko zaspokajać gusty, serwując ludziom to, co miłe i przyjemne, ale też je kształtować. Trzeba to wszystko wyważyć, nie można bowiem zakładać, że widz oglądający relację z festiwalu nie jest gotowy na odbiór mądrych piosenek. Świadczą o tym piękne przeboje, których premiery przez wiele lat miały miejsce na deskach opolskiego amfiteatru.
Sam festiwal dostarcza na to niezbitych dowodów. W całej jego historii najlepszymi koncertami były te, których gospodarzami byli sami artyści: w 1977 r. koncert Wojciecha Młynarskiego „Nastroje, nas troje” i w 1996 r. „Zielono mi”, który był hołdem złożonym Agnieszce Osieckiej przez artystów związanych z jej twórczością.
Dla Jarosława Wasika obecna sytuacja to dobry moment, by pomyśleć o zmianie formuły KFPP. Bo festiwal niewątpliwie potrzebuje odświeżenia. – Trochę zapomnieliśmy o wielu młodych, ambitnych i niezwykle utalentowanych wykonawcach, reprezentujących różne nurty muzyczne – mówi Wasik. – A wydaje się, że ludzie oczekują od festiwalu, żeby był różnorodny, żeby prezentował cały wachlarz polskiej piosenki. Warto się nad tym zastanowić. Właśnie teraz.
Być może zastanawiać się będzie Akademia Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki, której powołanie zaproponował prezydent Opola. W jej skład weszliby przedstawiciele miasta, telewizji, uznani artyści oraz przedstawiciele publicznych i komercyjnych rozgłośni radiowych. To właśnie ona miałaby sprawować merytoryczną opiekę nad festiwalem. Zapraszać wykonawców, układać program, pisać scenariusze. Dbać o odpowiedni poziom. I wolność wypowiedzi.
Śpiewać każdy może
– To nie jest tak, że my nie chcieliśmy wpuścić do Opola artystów, to oni w zaistniałej sytuacji nie chcieli do Opola przyjechać – podkreśla prezydent Wiśniewski, tłumacząc decyzję o rozwiązaniu umowy z TVP. Dodaje, że w ten sposób Opole opowiedziało się za wolnością artystyczną. I zapewnia, że przy podejmowaniu decyzji otrzymał duże wsparcie mieszkańców.
Człowiek ze zdjęciem Led Zeppelin na koszulce patrzy na rosnącą konstrukcję sceny na rynku i przypomina zeszłoroczny festiwal, na którym publiczność wygwizdała Jacka Kurskiego. Prezes próbował całą sytuację obrócić w żart i przekonywał, że w amfiteatrze jest wielu cudzoziemców, którzy w taki właśnie sposób wyrażają swoją radość i uznanie, ale wszyscy widzieli, jak było. A było tak, że prezes został wygwizdany przez opolan. – Miasto zawsze było trochę antypisowskie, więc decyzja prezydenta o zerwaniu umowy z telewizją jakoś rozeszła się po kościach, bez zbytnich protestów. Nawet mnie to lekko zdziwiło.
W szkockim pubie niedaleko rynku stojąca za barem właścicielka przyznaje, że odwołanie festiwalu to sprawa poważna. Ale z drugiej strony wszyscy tę decyzję popierają. Bo nie można mówić, kto może śpiewać, a kto nie. Bo śpiewać każdy może.
Pub ma swoją klientelę, przychodzą do niego ludzie młodzi, raczej niefestiwalowi, organizuje własne koncerty, więc specjalnie braku imprezy nie odczuje. A nawet gdyby, to odbije sobie we wrześniu. – Będzie tak jak z Owsiakiem – mówi z przekonaniem właścicielka. – Jak zaczęli go tępić, to jego orkiestra zebrała rekordową ilość pieniędzy. Z Opolem będzie to samo. We wrześniu przyjedzie tu więcej ludzi niż kiedykolwiek.
W niewielkim hotelu niedaleko amfiteatru na czas imprezy zarezerwowano wszystkie pokoje. Po odwołaniu festiwalu odwołano również rezerwacje. Na szczęście natychmiast znaleźli się chętni, więc strat nie będzie. Ale to, co udało się w przypadku małego hotelu, w dużym raczej się nie ma szans. Trudno z dnia na dzień znaleźć chętnych do pięćdziesięciu czy stu pokoi. Jak było, nie wiadomo, bo ich właściciele nabrali wody w usta. – Nie udzielamy żadnych informacji – mówią w hotelu, w którym zwykle śpią artyści. – Nie wypowiadamy się na temat festiwalu – mówią tam, gdzie bywa ekipa telewizyjna. – Nie rozmawiamy o tym, bo taką przyjęliśmy politykę informacyjną – mówi właściciel jednego z większych hoteli na obrzeżach miasta.
Za to Sławomir Batko, radny PiS, poinformował, że zgłosiło się do niego kilku właścicieli hoteli i restauracji, którzy zainwestowali środki w przedfestiwalowe przygotowania i poczuli się oszukani. Wprawdzie nie były to duże inwestycje – jakiś grill, przedwstępne umowy z dodatkowym personelem – ale zawsze. Radny nie mógł jednak powiedzieć, o kogo chodzi, bo właściciele woleli pozostać anonimowi.
W Opolu (na razie) wszyscy zachowują dyplomatyczne milczenie. Po pierwsze, żeby nikomu niepotrzebnie nie nadepnąć na odcisk. Bo po co. Po drugie, dlatego że chodzi tylko o trzy dni. Festiwal jest niezwykle ważny, ale Opole nie żyje wyłącznie festiwalem. Od lat miasto stara się przyciągać turystów przez cały rok, nie tylko w czerwcu. Faktem jest, że dla niektórych przychody z gości festiwalowych mogą być poważną pozycją w budżecie, zwłaszcza dla tych, którzy goszczą ekipy techniczne i artystów, ale większość jakoś sobie poradzi. A po trzecie i najważniejsze, milczą, bo wierzą, że nie wszystko jeszcze stracone. Podobnie jak właścicielka pubu mają nadzieję, że straty wyrównają z nawiązką we wrześniu.
Choć to wcale nie jest takie pewne.
Niepewny wrzesień
Sprawa jest delikatna. Rada miasta głosami PiS, PO, SLD i Mniejszości Niemieckiej zobowiązała prezydenta do podjęcia rozmów z TVP i prezydent takie rozmowy prowadzi. Ale, jak przyznaje, nie jest łatwo. A że dostał od radnych wolną rękę, rozważa alternatywne warianty i prowadzi rozmowy z konkurencyjnymi stacjami telewizyjnymi i radiowymi, a nawet portalami internetowymi. Rozwiązanie znaleźć musi, bo o ile Opole mogło wybaczyć mu zmianę terminu, o tyle nie wybaczy, gdyby festiwal w ogóle się nie odbył. Albo przeprowadził się do Kielc.
Tego właśnie boją się działacze SLD, którzy powołali Komitet Obrony Festiwalu. Zaprosili do niego wszystkich, którym dobro festiwalu leży na sercu, i zapowiadają, że nie dopuszczą do tego, by impreza zniknęła z kulturalnej mapy miasta. Zapowiedzieli stanowcze działania, choć na razie nie wiadomo jakie.
Wiadomo, że w związku z odwołaniem KFPP Opole nie zamarło. Każdego roku temu najważniejszemu wydarzeniu towarzyszy wiele innych. Muzycznych i niemuzycznych. Żadnego z nich, poza tymi związanymi z festiwalem bezpośrednio, nie odwołano. Jest ich wystarczająco dużo, by się nie nudzić. Musi ich tyle być. Ich liczba wynika z czystej arytmetyki: w amfiteatrze jest trzy i pół tysiąca miejsc. Do wolnej sprzedaży przeznacza się zwykle około dwóch i pół tysiąca biletów. Nawet biorąc pod uwagę tylko mieszkańców Opolszczyzny, to kropla w morzu, chętnych jest wielokrotnie więcej. A od ubiegłego roku, kiedy bilety można kupić przez internet, wzrosły też szanse ludzi spoza regionu. Konkurencja wzrosła, szanse na bilet zmalały. Miasto stara się więc, by jak to tylko możliwe przybliżyć festiwal tym, którym do amfiteatru wejść się nie uda.
W tym roku nie udało się to nikomu, tym bardziej więc pustkę trzeba jakoś wypełnić. I chociaż nie było jak co roku wielkiego telebimu na Rynku, nie było odsłonięcia kolejnych gwiazd znanych i lubianych artystów, nie było kawiarenki z gwiazdami, reszta toczyła się swoim rytmem. Jak gdyby nigdy nic.
Człowiek w koszulce z Led Zeppelin brak festiwalu odczuł na własnej skórze. Dosłownie. Normalnie już na tydzień przed pierwszym koncertem amfiteatr wypełniały muzyczne dźwięki. Artyści mieli próby, nie schodzili ze sceny do późnych godzin wieczornych, a muzyka z amfiteatru towarzyszyła mieszkańcom przez cały dzień. Z oddali, stłumiona, ale nieustannie. Ponieważ fan Led Zeppelin mieszka w blokach niedaleko sceny, słuchał jej na okrągło. A że festiwalowa muzyka nie jest jego ulubioną, przyznaje, że bywało to trudne. Nieraz miał jej dość i nigdy nie spodziewał się, że może za nią zatęsknić. Ale w tym roku tak właśnie się stało. Nie wyklucza, że ma to związek z faktem, że niedawno skończył sześćdziesiąt lat i stał się nieco sentymentalny. Pewnie zadziałała też siła przyzwyczajenia. Tak czy inaczej on też liczy na to, że we wrześniu wszystko wróci do normy.
Właściwie jest tego pewny, bo nie wyobraża sobie, by festiwal z Opola zniknął. Jeśli ma obawy, to raczej związane z pogodą. Bo czerwiec to czerwiec, słońce raczej murowane. A we wrześniu różnie bywa. Pogoda niepewna, na dwoje babka wróżyła. Trochę jak z całą imprezą. Ściska więc kciuki, by po czerwcowej ciszy nie rozpętała się wrześniowa burza.