Kilkadziesiąt tysięcy Czechów protestowało w zeszłym tygodniu na placu Wacława w Pradze, żądając dymisji kontrowersyjnego wicepremiera i ministra finansów, oligarchy Andreja Babiša. W Czechach od początku maja trwa kryzys rządowy związany z niewyjaśnionymi operacjami finansowymi Babiša i konfliktem między nim a premierem Bohuslavem Sobotką.
U naszych sąsiadów od 2013 r. rządzi koalicja z rozsądku z udziałem socjaldemokratów Sobotki (uzyskali w wyborach 20,4 proc.), centrowej partii ANO Babiša (18,6 proc.) i ludowców Pavla Bělobrádki (6,8 proc.). Najciekawszym elementem układanki jest ANO – bezideowa partia, którą oligarcha traktuje jako projekt biznesowy. Pod tym względem Babiš niewiele się różni od ukraińskich czy mołdawskich oligarchów, za co zresztą jest powszechnie krytykowany.
Babiš ma też jednak wielu zwolenników. Jego partia jest liderem sondaży, a on sam ma duże szanse zostać premierem po jesiennych wyborach. Na taką pozycję oligarcha systematycznie pracował. Pomogło zwłaszcza wykupienie kilka lat temu potężnej grupy medialnej Mafra, wydającej opiniotwórcze dzienniki „Mladá fronta Dnes” i „Lidové noviny”, wpływowy tygodnik „Téma” i popularne portale newsowe iDnes.cz oraz Lidovky.cz. Wicepremier zarzekał się, że nie będzie ingerował w pracę dziennikarzy. Przeczą temu jednak opublikowane nagrania, na których słychać, jak polityk uzgadnia treści artykułów w podległej mu gazecie, które mają pogrążyć socjalistów. Tu trzeba dodać, że ANO Babiša i socjaldemokraci Sobotki są co prawda koalicjantami, ale też zaciekłymi wrogami. To między nimi rozegra się najzagorzalsza walka przed zaplanowanymi na październik wyborami.
Zarzuty wobec wicepremiera były powszechnie znane już wcześniej, ale niedawno ujrzały światło dzienne nowe dowody świadczące o machinacjach podatkowych Babiša. Wicepremier wykorzystał lukę prawną, która pozwalała na niepłacenie podatku od obligacji o wartości 1 korony (podatek zaokrąglał się w dół, a więc w tym przypadku do zera). Podległa Babišowi korporacja Agrofert w 2013 r. wydała 3 mld jednokoronowych obligacji, z czego połowę kupił on sam, nie płacąc za to ani halerza podatku. Za politykiem ciągnie się też afera wokół jego luksusowej rezydencji, na którą otrzymał wielomilionowe dotacje unijne z funduszy dla małych i średnich przedsiębiorców dzięki temu, że przepisał aktywa na rodzinę.
T ego typu triki bulwersują Czechów tym bardziej, że Babiš jako wicepremier i minister finansów wprowadza restrykcyjne rozwiązania mające uszczelnić system podatkowy i wyciska z drobnych przedsiębiorców każdą koronę. Opozycyjne prawicowe partie ODS i TOP 09 protestowały ostatnio przeciwko wprowadzanemu przez resort systemowi elektronicznej rejestracji faktur oraz uciążliwym kontrolom. Co ciekawe, ich ofiarami padają często konkurenci należącego do wicepremiera Agrofertu, w tym polscy eksporterzy żywności. Sam Agrofert nie jest niepokojony, a podległe Babišowi media niechętnie piszą o aferach z udziałem swojego chlebodawcy, dokładnie opisując za to problemy z finansowaniem ugrupowania Sobotki.
Sobotka tolerował specyficzny styl pracy koalicjanta, choć wiedział o stawianych mu zarzutach. W kwietniu jednak premier postawił sprawę na ostrzu noża i zażądał od Babiša wyjaśnienia afery z obligacjami pod groźbą dymisji. Dalszy przebieg spraw zaczął przypominać farsę, głównie dlatego, że premier niemal każdego dnia zmieniał zdanie. Początkowo żądał dymisji. Następnie się z tego wycofał, twierdząc, że w ten sposób zrobiłby z oligarchy męczennika, co tylko dodałoby mu głosów w wyborach. Kolejnym pomysłem była dymisja całego rządu i przedterminowe wybory. W tej sytuacji musiałby odejść zarówno premier, jak i Babiš, a tymczasowym gabinetem pokierowałby któryś ze współpracowników Sobotki: minister spraw zagranicznych Lubomír Zaorálek lub szef MSW Milan Chovanec.
Sprawę skomplikował prezydent Miloš Zeman. Choć Babiš i Zeman mają odmienne poglądy i prywatnie nie darzą się sympatią, od pewnego czasu trwa między nimi cichy sojusz. Babiš potrzebuje prezydenta, by wykończyć swoich koalicjantów, co jest o tyle istotne, że Zeman ma zadawniony osobisty uraz do Sobotki, z którym kiedyś był w tej samej partii. Z kolei Zeman liczy na poparcie Babiša, gdy będzie się ubiegał o reelek cję w zaplanowanych na wiosnę przyszłego roku wyborach prezydenckich. Obu polityków łączy też coś innego: są krytykowani za powiązania z Kremlem. Andrej Babiš, z pochodzenia Słowak, jest oskarżany o to, że dorobił się startowego kapitału dzięki współpracy z komunistycznymi służbami, a nawet z KGB. Z kolei Miloš Zeman wielokrotnie wypowiadał się przychylnie o putinowskiej Rosji i występował wspólnie z ekstremistami, np. z Martinem Konvičką z Bloku Przeciw Islamowi.
Na dzień dzisiejszy Czeska Partia Socjaldemokratyczna jest największą siłą, która w pełni popiera europejskie wartości i nie flirtuje z Putinem lub skrajną prawicą. Centroprawicowe ODS i TOP 09 mają obecnie poparcie poniżej 10 proc. Po odejściu na polityczną emeryturę szanowanego lidera „Topki” Karla Schwarzenberga (polityka w havlowskim stylu) na proeuropejskiej części sceny politycznej brakuje wyrazistego lidera, który mógłby się przeciwstawić Babišowi, Zemanowi i ekstremistom. Na takiego lidera próbuje teraz wyrosnąć Bohuslav Sobotka. Wielu komentatorów uważa jednak, że jest na to trochę za późno (w końcu 3,5 roku był z Babišem w koalicji), a poza tym premier jest zbyt chwiejny i łatwo daje się ogrywać.
Prawdopodobny rząd Andreja Babiša oznaczałby w pewnym sensie powtórkę z tego, co znamy z Mołdawii, gdzie pod europejskimi hasłami krajem de facto rządzi zachłanny oligarcha Vlad Plahotniuc, traktując państwo jak podległą mu firmę. Oczywiście Czechy to nie Mołdawia, ale mołdawscy i ukraińscy oligarchowie mogliby się od Babiša wiele nauczyć. W negatywnym sensie tego zwrotu.
Babiš potrzebuje prezydenta, by wykończyć swoich koalicjantów, a Zeman ma uraz do Sobotki.