Spór premiera z prezydentem może doprowadzić do przedterminowych wyborów. Szef państwa jest oskarżany o łamanie konstytucji.
Czeski premier Bohuslav Sobotka od tygodnia próbuje odwołać swojego zastępcę, ministra finansów Andreja Babiša. Prezydent Miloš Zeman robi, co może, żeby do tego nie dopuścić. To wbrew konstytucji – uważają opozycja i prawnicy. Wczoraj prezydent ogłosił, że dymisję uzna, ale pod jednym warunkiem: premier musi najpierw znaleźć sposób na anulowanie umowy koalicyjnej. Poza tym – jak podkreśla – priorytetem jest dla niego wyjazd do Chin. Sprawami krajowymi Zeman chce się zająć po powrocie w drugiej połowie maja.
Wszystko zaczęło się tydzień temu, kiedy socjaldemokratyczny premier Czech Bohuslav Sobotka zagrał va banque i ogłosił, że podaje się do dymisji. Uważał, że dzięki temu doprowadzi do rekonstrukcji rządu i odsunięcia od władzy wicepremiera Andreja Babiša, miliardera i lidera koalicyjnej centroprawicowej partii ANO (w skład koalicji oprócz ANO i socjaldemokratów wchodzi jeszcze Unia Chrześcijańska i Demokratycznej – Czechosłowacka Partia Ludowa). Premier zarzuca biznesmenowi nielegalne operacje finansowe.
Babiš kupił obligacje wyemitowane przez należący do niego koncern spożywczy Agrofert, warte 1,5 mld koron (237 mln zł). W 2013 r., kiedy doszło do transakcji, nie były one opodatkowane. Zdaniem premiera po pierwsze nie wiadomo, skąd Babiš miał na to pieniądze, a po drugie chodziło jedynie o uniknięcie opodatkowania dywidendy. Sobotka uważa, że w takiej sytuacji biznesmen nie powinien dłużej sprawować funkcji głównego księgowego kraju, bo tkwi w konflikcie interesów. Jako minister finansów sprawuje władzę nad nadzorem skarbowym, który miałby wyjaśniać jego własną sprawę.
Kolejnym zarzutem jest wpływanie przez Babiša na media, których właścicielem jest Agrofert. W ostatnich dniach wyciekły nagrania, na których słychać, jak wicepremier instruuje jednego z dziennikarzy, jak ma pisać o politycznych konkurentach, w tym socjaldemokratach. Prezydent, który sprzyja partii miliardera i darzy niechęcią premiera, zagrał temu ostatniemu na nosie. Po ogłoszeniu zamiaru dymisji Sobotki, podczas wspólnej konferencji prasowej, Zeman niespodziewanie oznajmił, że dziękuje premierowi za pracę i życzy mu „wielu sukcesów na nowej drodze”. Skoro nie chce dalej sprawować funkcji – ciągnął prezydent – nie ma sprawy. Parlament wybierze nowego premiera, zaś reszta rządu, w tym Babiš, utrzyma stanowiska. Kiedy zdezorientowany Sobotka zaczął tłumaczyć, że nie o to chodzi, prezydent odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Ostatecznie premier wycofał rezygnację i wprost poprosił prezydenta o odwołanie Babiša. I na to Zeman znalazł sposób, odwołując się do zapisu z umowy koalicyjnej, która stwierdza, że zgodę na odwołanie ministra musi wydać partia, która go delegowała do rządu. To by oznaczało, że na odwołanie Babiša musi się zgodzić sam Babiš, przewodniczący ANO.
Konstytucjonaliści uważają jednak, że prezydent nie jest związany umową koalicyjną, a także nie sądzą, by można było przyjąć dymisję samego premiera, pozostawiając resztę rządu bez zmian. – Dymisja premiera to dymisja całego rządu – uważa Václav Pavlíček, jeden z prawników. Niektórzy eksperci mówią wprost, że Zeman łamie konstytucję. Jeden z polityków opozycji wręczył mu jej egzemplarz, przekonując, że prezydent jej nie zna.
Zeman tymczasem przygotowuje wizytę w Chinach. Kiedy wczoraj wyjazdu do Pekinu odmówiła część socjaldemokratycznych ministrów – m.in. spraw zagranicznych, wewnętrznych i zdrowia – reakcja otoczenia prezydenta była bardzo ostra. „Po prostu mają to gdzieś. Socjaldemokratów nie interesują miliardowe inwestycje w Czechach, nowe miejsca pracy. Na pierwszym miejscu są polityczne intrygi” – napisał na Twitterze rzecznik prezydenta. Planowo wybory parlamentarne miałyby się odbyć jesienią. W sondażach prowadzi ANO Andreja Babiša.