Przez ten czas 45. prezydent USA okrzepł, oswoił się z urzędem i z rzeczywistością. Nie chce już wywracać świata do góry nogami.
Pierwsze decyzje prezydenta USA / Dziennik Gazeta Prawna
Okrągła data przypada w sobotę. Pierwsze sto dni Trump zamyka jako najbardziej niepopularny prezydent we współczesnej historii USA. Lokatora Białego Domu popiera w sondażach 41,6 proc. respondentów, a brak poparcia deklaruje 52,7 proc. (za portalem FiveThirtyEight.com). Na tym etapie poparcie dla Baracka Obamy oscylowało wokół 60 proc., George’a W. Busha – 58 proc., a Billa Clintona – 53 proc. Jeśli idzie o niezadowolenie z działań trzech poprzednich prezydentów po 100 dniach, to średnio wskaźnik ten był o 20 pkt proc. niższy niż w przypadku 45. prezydenta.
Warto pamiętać, że Trump już na starcie miał znacznie gorszy wskaźnik poparcia niż jego poprzednicy – nie ma więc mowy o sondażowym tąpnięciu. Jednak wśród swoich wyborców prezydent cieszy się niesłabnącym poparciem – w niedawnym sondażu przeprowadzonym dla stacji ABC i dziennika „Washington Post” 96 proc. ankietowanych, którzy oddali głos na Trumpa w listopadowych wyborach, deklaruje, że zrobiłoby to ponownie.
Sam prezydent wydaje się być zadowolony z początku swojego urzędowania. Niedawno powiedział dziennikarzom na pokładzie Air Force One: „To było najbardziej pomyślne 13 tygodni w historii prezydentury”. Potem powtórzył to samo na antenie telewizji Fox Business: „Nie było takiej prezydentury, której w trakcie pierwszych 100 dni udało się osiągnąć tyle, ile nam”. I jeszcze na wiecu w stanie Wisconsin: „Żadnej administracji nie udało się osiągnąć więcej w ciągu pierwszych 90 dni”.
To jednak postprawda. Kiedy Barackowi Obamie stuknęła setka, przepchnął już przez Kongres gigantyczny pakiet stymulacyjny dla gospodarki oraz drugi program pomocowy dla branży motoryzacyjnej. Bill Clinton w tym czasie doprowadził do przyjęcia ustawy Family and Medical Leave Act, która wprowadziła bezpłatne urlopy macierzyńskie. Gerald Ford ułaskawił Richarda Nixona i zarządził amnestię dla osób unikających wcielenia do wojska podczas wojny wietnamskiej. Nie wspominając o Franklinie Delano Roosevelcie, który w ciągu pierwszych 100 dni rozpoczął wielki program robót publicznych, założył fundusz gwarantujący depozyty bankowe, a także zarządził pomoc dla posiadaczy kredytów hipotecznych w finansowych tarapatach.
W polityce wewnętrznej Trump poniósł prestiżową porażkę, czyli upadek reformy systemu ubezpieczeń zdrowotnych, znany jako próba uchylenia ustawy Obamacare (zwiększyła dostępność opieki zdrowotnej dla niezamożnych Amerykanów). Trump w trakcie kampanii zrobił z likwidacji znienawidzonej na amerykańskiej prawicy ustawy jedną z głównych obietnic wyborczych, więc do jej przepchnięcia przez Kongres rzucił na szalę cały swój autorytet. Projekt cieszył się jednak w Kongresie tak niedużym poparciem, że nawet nie poddano go pod głosowanie.
Porażka ta uzmysławia, że prezydent – pomimo wspierającej go większości w obu izbach Kongresu – może nie być w stanie przepchnąć na Kapitolu swoich projektów. Nie wróży to najlepiej jego reformatorskiemu zapałowi i stawia pod znakiem zapytania los takich inicjatyw jak wielki program naprawy infrastruktury (którego Biały Dom jeszcze nie przedstawił), a nawet budżet. Zresztą na swoją setkę Trump może dostać zawieszenie funkcjonowania rządu federalnego, jeśli Kongres nie przegłosuje ustawy zapewniającej finansowanie dla poszczególnych agencji. Prezydent uparł się, aby połączyć tę ustawę z uchwaleniem pierwszej transzy środków na budowę muru z Meksykiem – co nie podoba się nawet wszystkim republikanom.
Z polskiego i europejskiego punktu widzenia prezydentura Trumpa największe obawy budziła w kwestii polityki zagranicznej. I w kampanii, i już po wyborach, a przed objęciem urzędu zapowiadał ograniczenie amerykańskiego zaangażowania w świecie, porozumienie z Rosją, wojnę handlową z Chinami. W najgorszych scenariuszach spodziewano się wręcz, że Trump zawrze z Władimirem Putinem jakieś nieformalne porozumienie o nowych strefach wpływów, dając Rosji wolną rękę na całym obszarze postsowieckim.
Tymczasem do niczego takiego nie doszło. Owszem, Trump miał na początku kilka wpadek, np. odwołana wizyta prezydenta Meksyku, odłożenie słuchawki w czasie rozmowy z premierem Australii czy zakwestionowanie powstania państwa palestyńskiego w ramach rozwiązania konfliktu bliskowschodniego. Również decyzja o czasowym zamknięciu granic USA dla obywateli siedmiu krajów muzułmańskich wzbudziła spore kontrowersje i raczej nie poprawiła wizerunku Ameryki w świecie islamu. Ale później było tylko lepiej – głównie dlatego, że Trump dokonał niemal całkowitego zwrotu w stosunku do tego, co zapowiadał. Do żadnego zbliżenia z Rosją nie doszło, przeciwnie – podczas niedawnej wizyty sekretarza stanu Rexa Tillersona w Moskwie atmosfera była bardzo chłodna. Trump odwołał swoje słowa, że NATO jest przestarzałe, i teraz uważa, że jest kluczowym elementem systemu bezpieczeństwa. Podczas wizyty Xi Jinpinga doszedł do wniosku, że Chiny wcale nie manipulują kursem waluty i nie niszczą amerykańskich miejsc pracy.
Przede wszystkim jednak Trump chce być widziany jako prezydent czynu – po tym, jak w Syrii użyto broni chemicznej, wydał rozkaz ostrzału rakietowego bazy, z której ten atak miał być przeprowadzony (na co w podobnej sytuacji nie zdobył się Barack Obama). W Afganistanie Amerykanie zrzucili najpotężniejszą bombę konwencjonalną (MOAB) na kryjówki terrorystów z Państwa Islamskiego. A amerykańskie okręty popłynęły w kierunku Półwyspu Koreańskiego, by dać do zrozumienia Kim Dzong Unowi, że Waszyngton nie będzie się bezczynnie przyglądał północnokoreańskiemu programowi jądrowemu. Te działania mają odzwierciedlenie w sondażach, bo odsetek aprobaty dla Trumpa w sprawach zagranicznych jest wyższy niż całościowy. 51 proc. Amerykanów popiera decyzję o ataku w Syrii, a 46 proc. uważa, że prowadzi właściwą politykę wobec Korei Płn. (według 37 proc. jest zbyt agresywny, a według 7 proc. zbyt zachowawczy).