Radykalni buddyjscy mnisi w Birmie prowadzą kampanię przeciw muzułmanom Rohingja. Mniejszość zamieszkującą stan Rakhine od setek lat uważają za nielegalnych imigrantów z Bangladeszu i oskarżają o terroryzm. Wszystko w imię jedności religijnej i rasowej kraju.

Przez dziedziniec klasztoru Aungmyegone w Sittwe w zachodniej Birmie przemykają mnisi. Idą w stronę świątyni wyniesionej na stromej platformie ponad nowe, betonowe budynki. Czas na wieczorną modlitwę, więc sala świątyni powoli zapełnia się postaciami odzianymi w długie bordowe szaty. Siadają na podłodze z drzewa tekowego, twarzą w stronę ołtarza i posągu jednego z buddów.

Przeor U Sandawara jest w pierwszym rzędzie ze starszymi mnichami znajdującymi się po obu stronach. Najmłodsi siadają najdalej od ołtarza. Nastoletni mnich wpada do świątyni w ostatniej chwili i z głośnym klapnięciem zajmuje swoje miejsce. Niemal od razu przeor intonuje modlitwę.

"Jako mnich buddyjski nie popieram przemocy. Ale jeśli jesteśmy zmuszeni do walki przeciw obcym najeźdźcom, to zupełnie co innego" - mówi PAP przeor. Ma 54 lata, ogoloną głowę i łagodny uśmiech. Postawny mężczyzna zasiada na tronie, honorowym miejscu przeznaczonym dla głowy klasztoru obrządku therawada, najstarszej szkoły buddyzmu.

"Bengalczycy, nielegalni imigranci z Bangladeszu, zaatakowali policję na granicy. Ogłosili powstanie swojego państwa, Arakanistanu, i walczą z naszą armią. Nawet wysokiej rangi wojskowy z Arabii Saudyjskiej spotkał się z nimi" - mówi przeor, dodając, że czytał o tym na Facebooku.

W mediach społecznościowych aktywnie udziela się U Wirathu, wpływowy mnich buddyjski i lider ruchu 969, który ma na celu zwalczanie ekspansji muzułmanów i ochronę buddyjskich wartości Birmy. Mnich jest również wiceprzewodniczącym Ma Ba Tha, Stowarzyszenia na rzecz Obrony Rasy i Religii.

Jego mnisi nawołują do bojkotu sklepów należących do muzułmanów, organizują protesty, w tym przeciw pomocy humanitarnej dla Rohingjów, i żądają wydalenia ich z kraju.

"Podczas pogromu w 2012 r. mnisi buddyjscy stali na czele tłumów, które podpalały nasze domy" - mówi U Kyaw Hla Aung, prawnik, jeden z liderów muzułmańskich Rohingjów, których U Sandawara i U Wirathu nazywają najeźdźcami. Tymczasem Rohingjowie mają dowody na zamieszkiwanie tego regionu od przynajmniej kilkuset lat.

"Nieprawda. Przynajmniej w Sittwe żaden mnich nie brał udziału w zamieszkach" - zaprzecza U Sandawara spokojnym głosem i zaraz dodaje: "Kiedy ktoś gwałci młode dziewczyny, jak ci muzułmanie, to co pozostaje czynić? Kiedy mnich zostaje rozerwany hakami? Trzeba zareagować".

Takie jest też oficjalne stanowisko armii i rządu. W czerwcu 2012 r. zamieszki przeciw mniejszości muzułmańskiej wywołała informacja o gwałcie na kobiecie z większości buddyjskiej. Mimo że sprawcy, trójka muzułmanów Rohingja, zostali ujęci, protesty przeciw muzułmanom przerodziły się w pogromy w całym stanie Rakhine (Arakan).

Rohingjowie uważają, że masakry były dobrze zorganizowane. Już podczas zamieszek zaczęły się masowe przesiedlenia. Ponad 100 tys. ludzi trafiło "dla własnego bezpieczeństwa" do izolowanych od świata obozów. Rohingjowie nie mają prawa wychodzenia poza ich teren, niewielka część żyje również w gettach w mieście Sittwe.

Kilka miesięcy po protestach mnichów U Wirathu doszło do pogromów i kolejne 20 tys. ludzi straciło domy. Wielu zdecydowało się na ucieczkę do Bangladeszu, gdzie tylko niewielka część ma status uchodźcy.

Ostatnia odsłona czystek miała miejsce na jesieni 2016 r. na północy stanu Rakhine, gdzie armia pacyfikowała całe wioski. Międzynarodowe organizacje humanitarne i wysokiej rangą urzędnicy ONZ mówią o ludobójstwie.

"To propaganda tych organizacji. Trzeba sobie zadać pytanie, co człowiek czuje, kiedy jego kraj pada ofiarą wrogiej inwazji. Co czuli Polacy, gdy Niemcy atakowali ten kraj. Albo gdy Ukraina straciła Krym" - przekonuje przeor U Sandawara i dodaje, że nie ma możliwości dialogu z muzułmanami, bo ci są terrorystami.

W stanie Rakhine jest ponad 80 klasztorów buddyjskich, z czego ponad 20 w stolicy Sittwe. Buddyzmu uczy się tam ponad 15 tys. mnichów. Codziennie rano ulicami Sittwe przechodzi kolumna mnichów, którzy zbierają datki od ludzi. Buddyści nie szczędzą gorsza, dobroczynność zapewnia dobrą karmę i jest powszechnym zjawiskiem w Birmie. Pagody w Rangunie i Mandalaj opływają złotem.

Z badań wynika, że 69 proc. głosujących w wyborach Birmańczyków konsultuje swoje wybory z mnichami.

"Nie jesteśmy politykami, jesteśmy mnichami" - mówi w wywiadzie dla tygodnika "Frontier Myanmar" U Uttara, przeor jednego z klasztorów w Rangunie, który osobiście zna kontrowersyjnego mnicha U Wirathu.

"Filozofia buddyjska ma na celu pokój i harmonię między ludźmi. Mnisi mogą mediować w interesie ogółu, ale powinni trzymać się z dala od polityki. Uważam, że polityka powinna być świecka i odseparowana od religii" - podkreśla.

Z Sittwe Paweł Skawiński (PAP)