Szef MSZ oświadczając, że Rada Europejska dokonała fałszerstwa, wybierając Donalda Tuska, naraził się i na krytykę kolegów z PiS, i na śmieszność.
Decyzja w sprawie wyboru Tuska na szefa Rady Europejskiej jest w praktyce niepodważalna. Traktat przewiduje wybór większością kwalifikowaną. Dlatego „konsternacja” to słowo, które najlepiej oddawało wczoraj reakcję polityków PiS na słowa szefa dyplomacji Witolda Waszczykowskiego w TVN24, że przy okazji wyboru Donalda Tuska doszło do fałszerstwa. Na czym jednak miałoby polegać, minister już nie powiedział. Konsternacja powiększyła się, gdy się okazało, że ekspertyzy, o których mówił w tym kontekście minister, to opinia eksperta wyrażona w tygodniku „Do Rzeczy”. Zresztą sam przywoływany przez ministra specjalista nie użył słowa „fałszerstwo”. – Ja to raczej widzę jako złamanie pewnych zasad w Unii Europejskiej – mówi prof. Jacek Czaputowicz, były dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
Dlatego, mimo że jeszcze w porannym wywiadzie minister mówił, że rząd zastanowi się, czy podważyć wybór Donalda Tuska, potem zarówno ze strony rządu, jak i Pałacu Prezydenckiego płynęły zapewnienia, że sprawa reelekcji byłego premiera na unijne stanowisko jest dla Polski zamknięta. Rzecznik rządu co najwyżej krytycznie wyrażał się o sposobie wyboru szefa Rady czy niedopuszczeniu polskiego kandydata Jacka Saryusza-Wolskiego. Najostrzejsze słowa użyte zostały przez Ryszarda Czarneckiego i dotyczyły zarzutu nieposzanowania demokracji, ale na pewno nie fałszerstwa.
Najbardziej skrytykowane zostało to, że minister Waszczykowski przeprowadził samotną, nieplanowaną i niekonsultowaną z nikim szarżę. – Myśleliśmy, że coś faktycznie ma, a tymczasem nic nie było. To nie mogło być przemyślane, skoro nikt o tym nie wiedział. To tego typu kwestia, że nawet gdyby tak było, to uzgadnia się strategię na poziomie rządu, a nie zaskakuje wszystkich – mówi polityk z obozu rządzącego.
Ta irytacja była tym większa, że wypowiedź ministra stwarzała problemy na zewnątrz i wewnątrz. – Wydawało się, że po Rzymie zaczynamy dyskusję o Europie, przyjmujemy deklarację rzymską, po czym dzięki ministrowi wracamy do bitwy, którą się przegrało. O czym tu mówić – mówi nam polityk PiS.
Na szczycie rzymskim Polska miała się pokazać jako konstruktywny gracz w Unii i ta strategia została natychmiast podważona przez wypowiedź szefa dyplomacji. Jego największe oskarżenie wynikające z zarzutu fałszerstwa dotyczy de facto wszystkich szefów rządów unijnych państw biorących udział w wyborze Tuska. Teraz trzeba się będzie przed nimi tłumaczyć z tych słów. – Premier wróciła ze szczytu z tarczą, a my zamiast o tym mówić, musimy tłumaczyć, co miał na myśli minister – dodaje inny nasz rozmówca. Nic dziwnego, że to potknięcie PiS wykorzystała opozycja, ostro krytykując ministra i żądając ujawnienia ekspertyz, na które się powoływał.
Mowa o fałszerstwie mogła dotyczyć tego, że w ocenie prof. Czaputowicza Polska miała prawo zgłosić kandydata. I zgłosiła Jacka Saryusza-Wolskiego. Ta kandydatura powinna zostać poddana pod głosowanie. Niepoddanie jej pod głosowanie stanowi pogwałcenie prawa państwa członkowskiego – argumentuje.
Jednak prof. Artur Nowak-Far z SGH zwraca uwagę, że procedura wyboru szefa Rady nie jest szczegółowo opisana. – Decyzje są podejmowane w mniej formalny sposób, co nie znaczy, że z naruszeniem traktatu – mówi prof. Artur Nowak-Far. Premier Malty, który prowadził punkt na Radzie w sprawie wyboru jej przewodniczącego, uznał, że najpoważniejszym kandydatem jest Donald Tusk, i zapytał zebranych, kto jest przeciwko jego kandydaturze. Zgłosiła się tylko Polska. Wprawdzie traktat mówi, że w przypadku głosowania większością kwalifikowaną głosy wstrzymujące traktowane są jako głosy przeciw, ale nikt nie podniósł tej wątpliwości.