Polska rozgrywka o Donalda Tuska pokazuje, że w kierownictwie PiS zapadła decyzja o pozostaniu w samotności. Oby, jak chce większość krytycznych komentatorów, chodziło tylko o międzynarodową wersję dobrze znanego w kraju pisowskiego naburmuszenia.
Ja jednak interpretuję ostatnie wydarzenia jako przejaw przekonania prezesa Kaczyńskiego o nietrwałości UE jako takiej. Instytucja, która chwiejąc się pod naporem wydarzeń, podpiera się Tuskiem, musi wydawać się mu zbyt wątła, aby przetrwać Wielką Zmianę. Unia dobrze sobie radziła przez dziesiątki lat, a teraz jest nieporadna i, być może, zostawiona przez USA, których prezydent próbuje na nowo wymyślić politykę zagraniczną jedynego supermocarstwa. Kalkulacja Jarosława Kaczyńskiego nie jest bardzo złożona – ot, poprzeciągamy się z Unią, nic na tym nie stracimy, bo ona i tak się przewróci za kilka lat.
Prawdziwa tragedia nie polega na tym, że nasz rząd buduje koalicję przeciw sobie. Tragedia polega na tym, że być może Kaczyński przewiduje słusznie. Europa bez Unii nie będzie bezpieczniejsza, a Polska bez Unii nie będzie silniejsza, ale te oczywiste prawdy nie muszą powstrzymać porażki Unii Europejskiej. Nie skorzystamy na klęsce europejskiego projektu, ale, tak jak nie potrafilibyśmy Unii przewrócić, tak nie potrafilibyśmy jej znacząco wzmocnić – i nawet nie jesteśmy pewni, po co. Obecna polska polityka musi być zarazem elastyczna i twarda, z jasną i wypowiedzianą wizją, w jaką przyszłość UE wierzymy. Kiedy opadnie już kurz po bitwie o Tuska, może znajdziemy jeszcze dość zapału, aby o tym porozmawiać.