Obniżyć wiek emerytalny i podatki, podwyższyć kwotę wolną od podatku, dać mieszkania. Trwająca kampania prezydencka już sporo nas kosztuje. Politycy stają się coraz bardziej szczodrzy. Na razie najhojniejszy jest Andrzej Duda, który zapowiedział obniżenie wieku emerytalnego do poziomu sprzed reformy, czyli do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Gdyby zrealizować ten pomysł, to do 2020 r. kosztowałoby to nas ok. 40 mld zł. Dla zobrazowania: za te pieniądze można by zbudować 20 warszawskich Stadionów Narodowych.
Bronisław Komorowski składa nieco skromniejsze obietnice, ale jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. W obliczu swojej potężnej straty wizerunkowej może wykorzystać zdjęcie przez Brukselę z Polski procedury nadmiernego deficytu i w ostatnim tygodniu kampanii obiecać szybsze obniżenie VAT albo wyraźne podniesienie kwoty wolnej od podatku. Bo co ma do stracenia?
Kosztowna kiełbasa wyborcza nie jest polskim wynalazkiem. Nie jest nawet wynalazkiem naszych czasów. Najdroższe kampanie, zwłaszcza pod względem obietnic, to specjalność amerykańska.
Absolutny rekord pobiła kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych z 1896 r. Kandydat demokratów William Jennings Bryan zasłynął wtedy swoją mową o Złotym Krzyżu. Bryan twierdził, że Amerykanie i amerykańska gospodarka są przybijani do krzyża ze złota. Bryan chciał tym samym, żeby Amerykanie odeszli od parytetu złota. Mówiąc najprościej, zasada polegała na tym, że Amerykanie mogli wydrukować dokładnie tyle dolarów, ile mieli złota. Mogli także wymieniać gotówkę na ten drogocenny kruszec. Kurs był sztywny. To zabezpieczało stabilność waluty i ułatwiało handel, na przykład z Wielką Brytanią, która także korzystała ze standardu złota.
Problem tylko w tym, że amerykańska gospodarka znalazła się w potężnym kryzysie. Deflacja sięgnęła 30 proc. Dla farmerów to oznaczało potężne straty, ceny ich produktów spadały. Pieniędzy nie można było dodrukować, bo nie było wystarczającej ilości złota. William Jennings Bryan zaproponował, by część produkcji dolara powiązać z zasobami srebra. Dzięki temu można by dodrukować pieniądze i zwalczyć deflację. Idea słuszna, problem tylko w tym, że pomysł podważał fundamenty ówczesnego systemu finansowego.
Dziś u nas w Polsce też nie brakuje potężnych problemów społecznych. Nie da się ich jednak załatwić pojedynczą ustawą i jednym prostym pomysłem. Od polityków trzeba wymagać czegoś więcej. Kompleksowej i, co najważniejsze, konkretnej wizji Polski. Bo pieniądze potrafi obiecać każdy.