Służby specjalne są zbyt słabe, aby odnaleźć i zlikwidować zleceniodawców zamachu na szkołę w Peszawarze. Dżihadystom sprzyja ludność i teren
Pakistańskie władze kontynuują poszukiwania osób zamieszanych w atak na szkołę w Peszawarze, w której zginęło 141 osób, w tym 132 dzieci. Zamachowcy – pakistańscy talibowie – zginęli w trakcie odbijania szkoły przez siły bezpieczeństwa. Poza tym dotychczas udało się zatrzymać sześć osób, które prawdopodobnie pomagały w organizacji zamachu. Pakistańczycy poprosili też o pomoc afgańskie służby specjalne, podejrzewają bowiem, że operacja została zaplanowana przez ekstremistów ukrywających się w Afganistanie.
– Problemem Pakistanu jest wszechobecne poczucie braku bezpieczeństwa spowodowane nieudolnością służb specjalnych i sił porządkowych, co pozwala niewielkiej grupie bandytów trzymać w szachu cały naród – pisze Hassan Abbas w „Odrodzeniu talibów: przemoc i ekstremizm na granicy afgańsko-pakistańskiej”. Abbas w latach 1998–99 pracował w administracji premier Benazir Bhutto.
Warto zauważyć, że pakistańscy talibowie to nie to samo, co afgańscy talibowie, chociaż jedni i drudzy mają związki z Al-Kaidą. Pakistańscy dżihadyści to federacja 13 organizacji, które postanowiły połączyć siły w 2007 r. Terenem ich działania są Terytoria Plemienne Administrowane Federalnie, górzysta kraina na pograniczu z Afganistanem. Ich głównym przeciwnikiem nie jest Zachód, ale sam Pakistan, a celem budowa opartego na prawie szariatu organizmu na podległych im ziemiach.
Górzyste pogranicze to region zacofany. Kwitną za to medresy, szkoły koraniczne, często dofinansowywane przez Saudyjczyków. Podczas wyborów w 2002 r. islamistom z partii Zjednoczona Unia Działania udało się zdobyć ponad 60 miejsc w parlamencie i władzę w prowincji Chajber Pasztunchwa. Przyczyną ich popularności było wsparcie przez rząd amerykańskiej interwencji w sąsiednim kraju.
Ówczesny prezydent Perwez Muszaraf nie niepokoił islamistów z górzystego pogranicza, bo potrzebował ich głosów do przepchnięcia przez parlament korzystnych dla siebie zmian w konstytucji. Mając w ręku prezydencką carte blanche, islamiści zaczęli wdrażać elementy szariatu w podległej sobie prowincji. Do tego od początku wojny trwał nieustanny napływ do Pakistanu bojowników z sąsiedniego Afganistanu. Oddelegowana do zatrzymania tego procesu armia, ćwiczona na wypadek wojny lądowej z Indiami nie była w stanie prowadzić skutecznych działań w górzystym terenie.
Zradykalizowana lokalna ludność odebrała interwencję wojskową jako próbę podporządkowania. Na skutek strat armia wycofała się z gór, a ekstremiści rośli w siłę dzięki afgańskiemu know-how, zasilani pieniędzmi z przestępczej działalności, w tym porwań i przemytu.
W 2007 r., kiedy ekstremiści połączyli siły, tworząc pakistańską konfederację talibską, byli już wystarczająco silni, aby organizować samobójcze zamachy w całym kraju. Między 2007 r. a połową grudnia br. zorganizowali 384 zamachy, w których zginęło prawie 6100 osób. O nieudolności pakistańskiego aparatu bezpieczeństwa niech świadczy to, że terroryści byli w stanie przez te lata uwalniać swoich pobratymców z więzień, a nawet zaplanować operację porwania należącej do wojska korwety (ostatecznie porwanie udaremniono). Do tego wielu oficerów pakistańskich służb specjalnych ISI było sympatykami bojowników i potajemnie wspierało talibów.
Obecna operacja wojskowa, trwająca od lutego br., jest największą próbą pokonania rebeliantów z górzystego pogranicza, a konkretnie z Północnego Waziristanu. Dżihadyści przenieśli się wyżej w góry. Zamierzają przeczekać ofensywę. Jak mawiali afgańscy talibowie: „armia ma zegarek, rebelianci czas”.