Rozwój wypadków na terenie ogarniętym chaosem sprawił, że niepodległość, największe marzenie Kurdów, jest niemal w zasięgu ręki. Jeśli jej nie dostaną, wezmą ją sobie sami
ikona lupy />
Ojczyzna Kurdów / Dziennik Gazeta Prawna
Jednym z kamieni milowych na drodze do realizacji tego celu będzie referendum w sprawie niepodległości Autonomicznego Regionu Kurdystanu. Jeśli plebiscyt dojdzie do skutku, iraccy Kurdowie dostaną do ręki poważny argument za niepodległością. – Możliwość samostanowienia to naturalne prawo każdego narodu, które przysługuje Kurdom tak samo jak innym nacjom – podkreślił niedawno w wywiadzie dla telewizji Al-Dżazira prezydent regionu Masud Barzani.
– Nie wiem, kiedy Kurdowie wybiją się na niepodległość, ale będzie to miało miejsce raczej prędzej niż później – powiedział kilka dni temu Steven Cook z amerykańskiego think tanku Council on Foreign Relations.
Eksperci do spraw bliskowschodnich wskazują, że Kurdystan de facto już teraz jest niepodległym bytem. Posiada własny budżet i własny parlament, a teraz doszły do tego jeszcze własne dochody z ropy transportowanej rurociągiem do Turcji, a stamtąd tankowcami w świat. Na razie Kurdowie nie są w stanie wykorzystać pełnej przepustowości rurociągu, ale kiedy to się stanie, będą pompować do Turcji milion baryłek ropy dziennie. Przy cenie baryłki przekraczającej 100 dol. będzie to stanowiło poważne wsparcie dla budżetu.
Perspektywa oderwania północnej części kraju nie podoba się oczywiście stolicy Iraku, tym bardziej że wraz z utratą Kurdystanu Bagdad bezpowrotnie utraci wpływy ze sprzedaży tamtejszej ropy. Świadom tego premier Iraku Nuri al-Maliki wielokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy oskarżał Kurdów o działanie na szkodę jedności kraju. Tym zagrożeniem jest oczywiście organizacja Państwo Islamskie, której przywódca proklamował niedawno powstanie kalifatu na granicy Syrii i Iraku.
Chaos w Syrii pozwolił organizacji niegdyś będącej iracką filią Al-Kaidy odbudować struktury. Islamiści zwerbowali i uzbroili kilka tysięcy bojowników oraz przejęli kontrolę nad wschodnią częścią kraju. Kiedy premier Nuri al-Maliki na początku roku podjął decyzję o wycofaniu wojsk z północy kraju, islamiści wyczuli okazję. Tysiące bojowników przekroczyło granicę i zajęło zachodnie tereny Iraku, podchodząc pod Bagdad i zajmując drugie co do wielkości miasto Mosul. Po umocnieniu władzy na kontrolowanych terenach, Abu Bakra al-Baghdadiego proklamował powstanie kalifatu, a siebie obwołał kalifem.
Dotychczas o niepodległości Kurdów nie chcieli słyszeć przede wszystkim politycy w Ankarze. Teraz to Turcja jest najważniejszym sprzymierzeńcem Kurdów, co dowodzi, jak bardzo Państwo Islamskie wywróciło bliskowschodni porządek do góry nogami. „Można śmiało założyć, że gdyby iraccy Kurdowie ogłosili niepodległość, Ankara byłaby pierwszą stolicą, która uznałaby ten ruch. Innymi słowy, Państwo Islamskie stanowi dla Turków większe zagrożenie niż kurdyjska niepodległość w Iraku” – przekonywał niedawno na łamach „Foreign Affairs” Soner Cagaptay z Washington Institute for Near East Policy.
Politycy w Ankarze doskonale zdają sobie sprawę, że jedynie syryjscy Kurdowie oddzielają Turcję od wojowniczego kalifatu. Starają się więc nie antagonizować ich irackich pobratymców. Jest to zresztą pewien szerszy trend w polityce premiera Recepa Erdogana, za którego rządów zniesiono między innymi ograniczenia w nauce języka kurdyjskiego. Wydaje się, że Erdogan będzie chciał przyciągnąć kurdyjskie głosy w nadchodzących wyborach prezydenckich. Co do tego nie ma jednak zgody w tureckiej elicie politycznej.
Kurdyjskie dążenia oficjalnie nie są w smak także Waszyngtonowi. Jeszcze na początku lipca Departament Stanu zapewniał, że jedyną drogą do przezwyciężenia zagrożeń w regionie jest jedność Iraku. Teraz jednak Amerykanie złagodzili swój przekaz. Retorycznie USA wciąż dążą do utrzymania jedności Iraku. To jednak, biorąc pod uwagę zaniechania ze strony premiera al-Malikiego, może być trudne do osiągnięcia.
„Zbliża się czas, kiedy miękki podział kraju będzie jedyną nadzieją na stabilny Irak. Oznacza to, że z pomocą społeczności międzynarodowej zostałby on podzielony na trzy regiony” – piszą bliskowschodni analitycy Brookings Insitution, Edward Joseph i Michael O’Hanlon, w tekście, który pochodzi z... 2007 r.
Wówczas entuzjastą takiego scenariusza był nawet Joe Biden, wtedy jeszcze senator, dzisiaj wiceprezydent Stanów Zjednoczonych.
Rozpad Iraku na trzy niezależne byty jest prawdopodobnie nie do pomyślenia. Dlatego kluczowe w wizji analityków Brookings jest stwierdzenie „miękki podział”. Znaczy ono, że kraj stałby się luźną federacją opartą na kurdyjskiej północy, szyickim południu i sunnickim środkowym zachodzie. Wariant inny niż federacja nie jest możliwy do zrealizowania z tego względu, że sunnici zostaliby w ten sposób pozbawieni wpływów z ropy, która znajduje się na południu i północy kraju.
Wciągnięcie umiarkowanych sunnitów do sojuszu wymierzonego w Państwo Islamskie będzie jednak niemożliwe bez zagwarantowania im części dochodów z czarnego złota. W ten sposób udałoby się powtórzyć sukces sprzed kilku lat, kiedy sunnici zwrócili się przeciw irackiej Al-Kaidzie. Taki podział zakładałby także pomoc finansową dla sunnitów, którzy chcieliby opuścić Bagdad i przeprowadzić się na zachód kraju. Miałoby to na celu zmniejszenie prawdopodobieństwa wystąpienia napięć na tle religijnym.
Zresztą dla samych Kurdów niepodległość też byłaby sporym wyzwaniem. Region poza ropą praktycznie niczego nie produkuje, a więc Kurdowie musieliby zbudować od podstaw normalną gospodarkę. Zapasy czarnego złota są szacowane na 45 mld baryłek. To olbrzymia ilość, ale entuzjazm odnośnie do ich wielkości i dostępności studził ostatnio prezes francuskiego koncernu Total. – Gdyby Kurdystan miał gigantyczny potencjał naftowy, nie czekalibyśmy z wejściem tam aż do 2010 r. – mówił Christophe de Margerie agencji Reuters.