Ekspert lotniczy i rzecznik Aeroklubu Polskiego Leszek Chorzewski uważa, że zniknięcie samolotu malezyjskich linii lotniczych jest bardzo dziwne, ale z każdą godziną maleją szanse na to, że ktoś z pasażerów tego feralnego lotu jeszcze żyje. Trzeci dzień trwają poszukiwania malezyjskiego boeinga 777. Samolot z 239 osobami na pokładzie zniknął z radarów w niecałą godzinę po starcie z lotniska w Kuala Lumpur.

Ta sytuacja budzi szereg wątpliwości, ponieważ obszar jest patrolowany przez dziesiątku łodzi, statków, samolotów, śmigłowców i zadziwiające jest to, że do tej porty nic nie znaleziono. Wszystkie tropy okazały się fałszywe - mówi Chorzewski.

Zaginięcie samolotu jest o tyle dziwne, że gdyby doszło do awarii czy próby porwania samolotu załoga dałaby sygnał, że coś niepokojącego dzieje się na pokładzie - uważa Chorzewski.

Może na pokładzie eksplodowała bomba, lub maszyna zderzyła się z jakimś obiektem - w tej chwili wygląda na to, że samolot przestał istnieć i trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie co się stało.

Leszek Chorzewski podkreśla, że warto brać pod uwagę także samobójstwo pilota - takie przypadku już się zdarzały dodaje ekspert lotniczy. Pierwszy miał miejsce w 1997 roku, kiedy to pilot airbusa skierował maszynę wprost do oceanu, drugi dwa lata później gdy pilot linii Egypt Air po odmówieniu kilku modlitw doprowadził do katastrofy. Nie możemy wykluczyć i takiej teorii uważa Chorzewski.

Boeing 777 leciał do Pekinu, na pokładzie miał pasażerów z 14 krajów głównie z Chin. Teren, na którym trwają poszukiwania szczątków samolotu, położony jest w odległości około 140 kilometrów na południowy zachód od wietnamskiej wyspy Tho Chu.