Cnota – to filozoficzny slang określający jakąś dobrą cechę charakteru – fundamentalnie różni się od koloru. Co jest czerwone w Związku Radzieckim, jest bowiem równie czerwone na bezludnej wyspie – a przynajmniej ci, którzy tak twierdzą, wyglądają w większości na sensownych ludzi. Cnota natomiast jest denerwująco i uporczywie zależna od społeczności, w której się ją ogląda, co jest poniekąd dobre i naturalne, ale powoduje też wielką liczbę trudnych problemów.
Jak to, cnota nie zawsze jest cnotą? Ano tak. Mściwi Dźgacze na przykład za nic mają uprzejmość czy roztropność; o wiele większą zaletą jest u nich brawura i efektywność w machaniu toporem. Dlatego ich wódz to wielki siłacz, który nosi naszyjnik zrobiony z zębów wrogów, a hełm sobie sprawił z czaszki poprzednika. Rządzi autorytarnie, a to wzbudza respekt. Wyobraźmy sobie teraz, że pięć szczytów górskich (to chyba bezpieczna odległość) od wioski Dźgaczy jest inna wioska – mieszka w niej pokojowo nastawiony lud Kozarian, który para się rolnictwem i pasaniem kóz. Tam wymachiwanie toporem to znak barbarzyństwa. Gospodarność i przemyślność są cnotami, odwaga jest w cenie tylko w postaci, która pozwala pasterzowi złapać za rogi wyjątkowo bojowego kozła. Zarządza tą społecznością merytokratycznie wyłaniana rada starszych, tych, którzy najlepiej wiedzą, jak hodować marchew i czym karmić kozę, żeby mleko nie waniało.
Gdzie chciałbyś mieszkać? To nie ma znaczenia, bo z reguły (tak przynajmniej zwykle było) rodzisz się albo Dźgaczem, albo Kozarianinem i wrastasz w moralny ustrój swojej społeczności. U Dźgaczy już jako dziecko dostajesz mały topór, z którym ganiasz za psami; gdy uda ci się utłuc kurę, rodzice pękają z dumy i chwalą się znajomym – a nuż, myślą głośno, z takimi predyspozycjami spodobasz się wodzowi i ten zabierze cię na jakieś mniejsze plądrowanie? U Kozarian zaś zatłuc kurę bez pomysłu na rosół to tyle, co popełnić śmiertelny grzech. Uczysz się być dobrym dla zwierząt, żeby się ciebie nie bały; wszelkie bójki są karane poprzez długie rozmowy z radą starszych; kiedy uda ci się wyhodować tyle pietruszki, że można było obdzielić całą wioskę, rodzice płaczą ze szczęścia. Faktem jest, że niektórym z urodzenia łatwiej przychodzi topór, a innym pietruszka, ale nie ma takiego, którego nie urobisz – a jeśli jest, to Dźgacze go zaszlachtują, a Kozarianie grzecznie, acz stanowczo poproszą o opuszczenie wsi.
Cnota jednostki jest więc z konieczności umocowana politycznie. Obie wioski działają, bo kształtują moralną duszę obywateli tak, by ci mogli odnieść w niej moralny sukces; żeby mogli dzielić intymną moralną architekturę z innymi obywatelami i żeby mogli, czysto pragmatycznie rzecz ujmując, dobrze sobie radzić, a może nawet zostać kiedyś wodzem (częścią rady). Nie znaczy to oczywiście, że wszystko może być cnotą. Ani Dźgacze, ani Kozarianie nie chcieliby u siebie nielojalnych morderców albo ludzi całkowicie nieprzewidywalnych – ale niewątpliwie moralna doskonałość różni się od wspólnoty do wspólnoty, bo tak być musi. Nie ma bowiem życia bez współżycia. Nie ma działania bez jakiejś formy współdziałania, a współdziałania nie ma bez polityki. Nie można być „jakimś” w próżni, nie można być dobrym na bezludnej wyspie, bo moralność zawsze jest i musi być wspólna.
Ten związek politycznej wspólnoty i duszy może cierpieć na wiele rodzajów raka. Bywa nim radykalna polityczna zmiana – niedojrzała rewolucja, agresywny kolonializm, napaść. Ponieważ cnota i polityka są wciąż w długim procesie ciągłej negocjacji, cnota ma inercję, czasem wielopokoleniową, i często odrzuca zmianę polityczną jak obce ciało. Gdyby Dźgacze przedostali się przez góry do Kozarian i, w lęku przed dźgaczym niżem demograficznym, miast ich zabić zechcieliby ich wcielić, nie wystarczyłoby wręczyć im toporów i kazać nimi potrząsać. Uparci Kozarianie, zamiast nawalać się toporami dla wprawy i dla hecy, chcieliby użyć ich do cięcia drewna. Baliby się nowego wodza i zarazem nim pogardzali. Ze strachu mogliby udawać, że plądrowanie sprawia im przyjemność, ale czuliby się winni i tylko czekaliby okazji, żeby wyzwolić się spod władzy barbarzyńców. Radykalna nieciągłość między cnotą a polityką destabilizowałaby połączoną wieś, sprawiałaby, że rządzenie byłoby mniej efektywne, i czyniłaby dużą część obywateli nieszczęśliwymi. A gdyby jakimś cudem to Kozarianie podbili Dźgaczy? Efekt byłby ten sam, bo można zabrać Dźgaczowi topór z ręki, ale z duszy wyrwać go trudniej.
Bywa też tak, że w sposób organiczny zmienia się wspólnota, a za nią idzie cnota i cała operacja przebiega pomyślnie. Niech no się wioski Kozarian i Dźgaczy rozrosną, tak że pokryją dzielące ich góry; niech no się okaże, że Dźgaczom lepiej od Kozarian brać mleko niż ciąć ich na plasterki, a Kozarianom lepiej hodować kozy, gdy bronią ich Dźgacze... Co się stanie? Może wspólnota nie wytrzyma napięcia moralnego i jedni drugich pozarzynają albo potrują zepsutym mlekiem. Ale być może rozszerzy się koncepcja dobra, dzięki czemu więcej ludzi będzie mogło żyć w zgodzie ze swoimi predyspozycjami. Buńczuczny mały Kozarianin już nie wierzy radzie, że topór jest narzędziem szatana – czyż wokół nie biegają inne dzieci, zupełnie sympatyczne, tłukąc się toporkami po łbach? Mały, spokojny Dźgacz podejrzliwie zaczyna się dopytywać, dlaczego właściwie trzeba plądrować, skoro można pasać kozy. Do cnót, które utrzymują wspólnotę w kupie, powoli dołączają się metacnoty, jak tolerancja i zrozumienie dla innego. Kto może efektywnie zarządzać taką wsią? I Kozarianin, i Dźgacz, pod warunkiem że rozumieją potrzeby drugiego plemienia i chcą im dać przestrzeń na jego formę życia. Pragmatyka wspólnotowa wymusza korektę wartości – a te stają się nawykiem ludzi, by nadawać treść i życie nowej polityce.
Jedno jest jednak pewne: jeśli nie było się Kozarianinem lub Dźgaczem, ciężej i trudniej będzie się stać Koza-Dźgaczem. Działanie – współdziałanie – polityka to triada nie teoretyczna, ale praktyczna, rodząca się w organicznych negocjacjach. Dlatego nawet pozornie abstrakcyjna koncepcja tolerancji, obowiązująca u Koza-Dźgaczy, nie jest tak naprawdę abstrakcyjna, ale stworzona w odpowiedzi na konkretne tarcia, jakich faktycznie dostarcza Koza-Dźgacze imperium. Nikt w Koza-Dźgaczowie nie uważa na przykład, że szacunek należy się zielonym ludkom, które porywają kozy do swoich spodków, z tego prostego powodu, że kozadźgacza wyobraźnia polityczna nie jest w stanie sięgnąć po takie scenariusze. Wszyscy zaś wiedzą, że cnotliwy Kozarianin usłużnie chowa się za szopę, gdy z toporem szaleje Dźgacz, a dobry Dźgacz nie szlachtuje mlecznych kóz Kozarianina.
Magazyn DGP, 9-11 marca / Dziennik Gazeta Prawna
Żyjemy w czasie, w którym obok siebie muszą żyć nie tylko Dźgacze i Kozarianie, ale Polacy, Prawdziwi Polacy, Niemcy, Francuzi, Ukraińcy, Syryjczycy. W ramach każdej z tych grup żyją swoiści pod-Dźgacze i pod-Kozarianie. Wielką przestrzeń internetu zaludniają miliony podpodgrup pod-Dźgaczy i pod-Kozarian. Żebyśmy się nie pozabijali i nie potruli mlekiem, musimy znaleźć sposób, żeby stworzyć system, w który wszyscy się jakoś wpasujemy, nie tracąc zupełnie swojego kształtu moralnego i, poprzez rozdźwięk między moralną tożsamością a systemem, nie sabotując naszej polityki. Nie da się tego zrobić odgórnym dekretem, chociaż tak właśnie podpowiadał nam liberalizujący instynkt jeszcze dekadę lat temu, legislacją tolerancji chcąc zastąpić prawdę akceptacji. Nie da się zarządzić nowych cnót, jeśli stare wciąż się buntują. Trzeba naszym moralnym duszom rozszerzyć wyobraźnię, pokazując im w „realu” inne życia, i mieć nadzieję, że nimi obrosną, z nimi się pogodzą. Cnota nie jest jak kolor; jest raczej jak twarda, ale jednak glina. Mniej podatna, niż chce liberał, bardziej miękka, niż pragnie tego nacjonalista. I obyśmy się, mając to w pamięci, zmieniali tak, żeby wszyscy mogli mieć i topór, i mleko – a do tego stabilną wspólnotę.
Nie da się zarządzić nowych cnót, jeśli stare wciąż się buntują. Trzeba naszym moralnym duszom rozszerzyć wyobraźnię, pokazując im w „realu” inne życia, i mieć nadzieję, że nimi obrosną, z nimi się pogodzą. Cnota nie jest jak kolor; jest raczej jak twarda, ale jednak glina. Mniej podatna, niż chce liberał, bardziej miękka, niż pragnie tego nacjonalista