Przyjęcie ustawy może poprawić notowania prezydenta Donalda Trumpa i Partii Republikańskiej
Izba Reprezentantów dzisiaj, a Senat prawdopodobnie jutro będą głosować nad uzgodnioną w miniony weekend ostateczną wersją reformy podatkowej. Ponieważ kilku republikańskich senatorów, którzy mieli różne zastrzeżenia, je wycofało, najprawdopodobniej jeszcze przed świętami ustawa zostanie podpisana przez Donalda Trumpa. To duży sukces amerykańskiego prezydenta, choć nie można zapominać, że to dopiero pierwsza ważna ustawa, którą udało mu się przeforsować w Kongresie w ciągu 11 miesięcy prezydentury.
– To będzie jeden z największych prezentów, jaki klasa średnia w tym kraju dostała na święta Bożego Narodzenia – oświadczył Trump. – Nie mam wątpliwości, że ta wspaniała ustawa trafi na biurko prezydenta. Ludzie mówili, że nie damy rady tego zrobić, a zrobimy to – zapewniał z kolei sekretarz skarbu Steve Mnuchin.
Głosowanie w Izbie Reprezentantów będzie formalnością, bo tam republikanie dysponują solidną większością. Nieco trudniejsza sytuacja jest w Senacie, gdzie mają przewagę 52:48. Co więcej, wiadomo, że nie będzie głosował zmagający się z rakiem John McCain, więc cała reszta musi zachować dyscyplinę, by ustawa przeszła. Szczególnie że po przerwie świąteczno-noworocznej przewaga spadnie do 51.49, więc będzie o to trudniej. Wygląda jednak na to, że po wprowadzonych w ostatniej chwili poprawkach żaden z republikańskich senatorów nie zdecyduje się na uziemienie sztandarowej inicjatywy własnego prezydenta.
Ostateczna wersja, którą w piątek wieczorem ogłosiła wspólna komisja obu izb Kongresu, jest kompromisem między propozycjami kongresmenów a senatorów, choć tak naprawdę bliżej jej do wersji senackiej. Choć reforma była obietnicą Trumpa, Biały Dom nie mieszał się w decydujące rozmowy. – Prezydent nie był zaangażowany w ostateczny kształt ustawy, ale to nie problem. Tak robią biznesmeni: koncentrują się na końcowym efekcie – mówi Stephen Moore, ekspert konserwatywnego think tanku The Heritage Foundation.
Zgodnie z obietnicą Trumpa reforma podatkowa – największa w USA od 1986 r. – redukuje obciążenia dla osób fizycznych i przedsiębiorstw, choć zarzuty, że najbardziej skorzystają na niej firmy oraz najbogatsi Amerykanie, nie są nieuzasadnione. Tak jak chciał Senat, pozostanie siedem stawek podatkowych, przy czym większość z nich zostanie obniżona (najwyższa z 39,6 do 37 proc.), zaś w większości przypadków podniesione zostaną progi, po których przekroczeniu wpada się w wyższą stawkę (np. w przypadku górnej będzie to 600 tys. dol. dla pary zamiast 480 tys. dol.). Zlikwidowano większość zwolnień podatkowych, ale podniesiono prawie dwukrotnie limit odpisów.
Najważniejsza zmiana dotyczy jednak podatków korporacyjnych, które spadną z 35 proc. do 21 proc., czyli jedna z najwyższych stawek wśród wszystkich wysoko rozwiniętych państw zmieni się w jedną z najniższych. Na dodatek zmieni się zasada opodatkowania dochodów zagranicznych. Do tej pory amerykańskie firmy powinny płacić podatek od wszystkich dochodów niezależnie od miejsca ich uzyskania według amerykańskiej stawki (a ponieważ była ona wysoka, firmy rejestrowały siedziby za granicą). Teraz będą one musiały płacić zgodnie ze stawką w miejscu siedziby, a ponieważ stawka CIT w USA znacząco spadnie, w teorii powinno to też zmniejszyć skłonność firm do rejestrowania działalności za granicą. Dodatkowo wprowadzony zostanie jednorazowy – bardzo niski – podatek od kapitału sprowadzanego do kraju z zagranicznych rachunków, co ma być zachętą do dokonania takiej repatriacji.
Perspektywa przyjęcia reformy podatkowej – zwłaszcza w części korporacyjnej – została bardzo dobrze przyjęta przez rynki finansowe. Wszystkie trzy główne indeksy w Nowym Jorku – Dow Jones, S&P500 i Nasdaq – zaczęły wczorajszy dzień od rekordów. Analitycy szacują, że w efekcie obniżenia CIT przychody amerykańskich firm wzrosną w przyszłym roku średnio o ok. 10 proc., choć w przypadku tych, których działalność jest skoncentrowana na rodzimym rynku, a także banków, linii lotniczych, rafinerii czy przedsiębiorstw budowlanych, przychody mogą być wyższe nawet o 25–30 proc.
Z reformą są jednak też związane poważne wątpliwości. Po pierwsze, skorzystać na niej mają wszyscy, ale w przypadku słabo czy średnio zarabiających te różnice nie będą wielkie. Po drugie, będzie ona kosztowna. W ciągu najbliższych 10 lat amerykański dług publiczny zwiększy się wskutek mniejszych dochodów podatkowych o 1,5 bln dol. Biały Dom przekonuje, że obniżenie podatków rozkręci gospodarkę, pomoże w stworzeniu nowych miejsc pracy i zachęci do inwestowania w Ameryce, a wszystko to nie tylko zbilansuje straty, ale też w ostatecznym rozrachunku przyniesie jeszcze większe wpływy. Wprawdzie według sondaży przeprowadzonych przed uzgodnieniem ostatecznej wersji większość Amerykanów nie aprobuje reformy, ale przynajmniej republikańscy wyborcy zdają się wierzyć w zapewnienia prezydenta. Dzięki reformie, po raz pierwszy od lipca, oceniają oni pozytywnie działania własnej partii.